Firmy windykacyjne mogą mieć problem ze sprzedawaniem swoich obligacji. Ale z drugiej strony ceny długów, które skupują, mogą spaść – oceniają przedstawiciele branży.
Po tym, jak jedna z największych
firm windykacyjnych – czyli GetBack – stanęła na skraju bankructwa, branża spekuluje, co się stanie z portfelem wierzytelności, który posiadała. Jeśli trafiłby on na rynek wtórny, to musiałoby się to przełożyć na ceny długów.
Wątpliwości co do tego nie ma Adam Parfiniewicz, prezes Ultimo, innego windykatora. Jego zdaniem wprowadzenie do obrotu aktywów GetBacku z całą pewnością znacząco zmieniłoby układ sił na rynku. Dziś nominalna wartość portfeli własnych i zarządzanych przez GetBack wynosi ok. 28 mld zł – ich
sprzedaż w ciągu roku oznaczałaby prawie potrojenie rocznego potencjału rynku wierzytelności.
Nie brak długów do ściągania
/
Dziennik Gazeta Prawna
– Taka zmiana podaży musi mieć z kolei wpływ na rynek pierwotny, czyli
przetargi organizowane przez banki, firmy consumer finance, telekomunikacyjne itd. Duży wzrost wartości oferowanych portfeli przy jednoczesnym ograniczeniu liczby uczestników, choćby ze względu na deklarowane przez nowy zarząd wycofanie GetBacku z przetargów w najbliższym czasie, powinien wpłynąć na racjonalizację rentowności branży – mówi prezes Parfiniewicz.
Jan Kuchno, prezes Giełdy Praw Majątkowych Vindexus, także liczy na co najmniej kilkuprocentowe spadki cen.
– Życzylibyśmy sobie, by ceny spadły co najmniej do poziomu z 2016 r. – przyznaje.
Według niego to oczekiwanie jest teraz na rynku powszechne. W efekcie przybywa windykatorów, którzy wstrzymują się lub ograniczają zakupy. Dotyczy to zwłaszcza długów znacznie przeterminowanych, dostępnych w drodze przetargów.
– Czekamy, aż będą tańsze. Oczekuję, że stanie się to jeszcze przed wakacjami. Firmy, które je sprzedają, nie mogą w nieskończoność zwlekać ze sprzedażą. Pakiety, które oferują, są warte od kilku do nawet kilkudziesięciu milionów. Będą musiały w końcu ulec presji rynku i zejść z ceny – przewiduje Paweł Jagodziński, prezes spółki Invest Incaso. Dodaje, że teraz skupuje wyłącznie wierzytelności przed terminem zapadalności, o których cenę nie musi walczyć z konkurencją, co sprawia, że są bardziej rentowne.
– Obecnie w wyścigu po wierzytelności dostępne w przetargach startuje znacznie mniej
firm. My nadal korzystamy z tego źródła, jednak wnikliwiej analizujemy każdą dostępną ofertę – podkreśla Angelika Gnyś z Kancelarii Prawnej WEC Sroczyński i Wspólnicy.
Inny efekt może polegać na tym, że pierwotni wierzyciele nie będą się godzić na niskie ceny swoich portfeli i stawiać na windykację polubowną, przeprowadzaną własnymi siłami lub zlecaną firmom zewnętrznym. Taki scenariusz obstawia Jakub Kostecki, prezes Kaczmarski Inkasso.
– Będzie to dla nich rozwiązanie najrozsądniejsze cenowo. Ten trend był zresztą widoczny wcześniej, jeszcze przed problemami GetBacku. Teraz tylko się wzmocnił – zauważa prezes Kostecki.
Jan Kuchno zwraca z kolei uwagę, że na to wszystko nakładają się dodatkowe czynniki, niezwiązane bezpośrednio ze sprawą GetBacku. – Istotną rolę odgrywają np. zmiany w prawie, możliwości zdobycia finansowania przez dany podmiot czy sama jakość, a przez to i wartość sprzedawanych wierzytelności – wskazuje.
Możliwości finansowania zakupu wierzytelności to kolejny element krajobrazu po GetBacku. Jeśli dziś firmy windykacyjne żądają niskich cen, to również dlatego że finansowanie może być po prostu droższe. Zwłaszcza to w formie obligacji. Dziś oprocentowanie wynosi średnio 3,5 pkt proc. ponad stopę WIBOR. Zmiana dotknie w największym stopniu obligacji niezabezpieczonych.
– W kontekście sytuacji GetBacku wydaje się, że zaufanie do rynku obligacji korporacyjnych w Polsce zostało dość poważnie zachwiane – zawiodły wszystkie bezpieczniki. Zbliżających się problemów nie wychwycili audytorzy, agencje ratingowe, brokerzy wydający rekomendacje, instytucje nadzorcze, profesjonalni inwestorzy. To naprawdę musi być duże rozczarowanie dla rynku – ocenia prezes Adam Parfiniewicz. Dodaje, że utrudniony dostęp do finansowania przez rynek kapitałowy może dotknąć nie tylko firmy zarządzające wierzytelnościami. Skoro bezpieczniki nie zadziałały w przypadku jednej dużej firmy, to problem może potencjalnie dotyczyć wszystkich emitentów obligacji i akcji, a nawet funduszy inwestycyjnych.
– Prawdopodobnie na czasowe zachwianie zaufania inwestorów nałoży się też zwiększona ostrożność dystrybutorów tych instrumentów, którzy zastanawiają się teraz na pewno, jakie produkty wprowadzać do swojej oferty, a jednocześnie znajdują się pod dużą presją regulatora – mówi szef Ultimo. Uważa on, że drożej może być na rynku międzynarodowym – tym bardziej że proces wzrostu rentowności obligacji firm z branży już tam trwa.
– Spodziewam się, że spektakularne kłopoty dużego gracza z Polski mogą w najbliższym czasie spowodować wzrost kosztu finansowania firm windykacyjnych. Mam wrażenie, że temat jest znany międzynarodowym inwestorom specjalizującym się w rynku windykacji. Natomiast nie sądzę, żeby ograniczyło to dostępność do środków – uważa nasz rozmówca.
Według Parfiniewicza afera GetBacku nie powinna wpłynąć na koszt kredytów dla windykatorów, bo
banki każdą firmę oceniają indywidualnie – problemy jednej, nawet dużej, nie powinny rzutować na ocenę innych.
Trudności w emitowaniu obligacji przez niektóre spółki windykacyjne spodziewa się również Jakub Kostecki. Prezes Kaczmarski Inkasso mówi, że będzie to dotyczyło szczególnie mniejszych przedstawicieli branży. – Część z nich może nie być w stanie szybko pozyskać oczekiwanej puli pieniędzy, a część będzie po prostu musiała ponieść wyższe koszty – uważa.
Dodaje, że problemy GetBacku wpłyną nie tylko na branżę windykacyjną, ale również na inne firmy, które do finansowania działalności wykorzystują obligacje. Ucierpiała wiarygodność całego rynku obligacji korporacyjnych. Uwaga inwestorów może się więc skupić na najbezpieczniejszych firmach. Te bardziej ryzykowne będą musiały liczyć się z tym, że dostęp do kapitału będzie trudniejszy, a koszty finansowania wyższe.
Dłużników więcej, ale za to z mniejszymi zaległościami
Jak dobra koniunktura odbija się na zadłużeniu Polaków? Spada tempo przyrostu zaległości konsumentów, choć dłużników wciąż przybywa. Jak wynika z danych rejestru dłużników BIG InfoMonitor oraz Biura Informacji Kredytowej, w I kwartale tego roku suma przeterminowanych zobowiązań Polaków w porównaniu do grudnia 2017 r. zwiększyła się o ponad o 1,9 proc., do 65,7 mld zł. Liczba dłużników wzrosła o 7 proc., do prawie 2,7 mln.
W efekcie dziś średni dług na osobę wynosi 24,4 tys. zł, podczas gdy jeszcze kwartał temu było to 25,6 tys. zł. Przeciętna zaległość zmniejszyła się prawie we wszystkich grupach wiekowych, z wyjątkiem osób w wieku 18–24 lata, gdzie wzrosła o 54 zł. Największy spadek nastąpił wśród osób między 35. a 44. rokiem życia – o 1545 zł, oraz w wieku 45–54 lata – o 1304 zł. W tej ostatniej grupie średnia zaległość pozostaje najwyższa: wynosi 33 494 zł.
Podstawową przyczyną długów są niespłacone kredyty mieszkaniowe, choć w ostatnim kwartale przeciętna zaległość z tego tytułu obniżyła się z 241,6 tys. zł do 140 tys. zł. Spadki widoczne są też w przypadku kredytów konsumpcyjnych (z 23,5 tys. do 19,4 tys. zł) czy kart kredytowych (z 5,6 tys. do 5,0 tys. zł). Zwiększyły się natomiast zaległości pozakredytowe. Wśród nich dominują zobowiązania alimentacyjne. Średni taki dług na osobę wynosi dziś 36,9 tys. zł.
Średnie zaległości różnią się w zależności od regionu kraju. W trzech województwach przekraczają średnią dla kraju. Tak jest w woj. mazowieckim – 31,5 tys., małopolskim – 26,8 tys. i pomorskim – 25,5 tys. Najmniejszymi długami mogą się pochwalić mieszkańcy woj. warmińsko-mazurskiego, świętokrzyskiego oraz lubuskiego. Tam jest to nieco ponad 20 tys. zł na osobę.