Nasze regulacje mniej krępują biznes, niż ma to miejsce w innych krajach. Rośnie za to znaczenie państwa jako właściciela firm.
Nasze regulacje mniej krępują biznes, niż ma to miejsce w innych krajach. Rośnie za to znaczenie państwa jako właściciela firm.
Pod względem intensywności regulacji w gospodarkę zbliżamy się już do takich krajów, jak Francja czy Niemcy. Nadal pozostajemy jednak bardziej otwarci. Do takich wniosków doszli eksperci DNB Bank Polska i firmy doradczej PwC. Przeanalizowali oni skalę interwencji państwa w sześciu branżach. Pod uwagę wzięto dwa spośród kontynentalnych państw Unii Europejskiej, dwa kraje anglosaskie i Norwegię, z której wywodzi się grupa DNB.
W porównaniu z innymi rynkami najmniej regulacji dotyczy naszego przemysłu motoryzacyjnego. To w głównej mierze efekt braku mechanizmów promujących auta elektryczne. Analiza nie brała pod uwagę wprowadzającej je ustawy o elekromobilności, która zacznie obowiązywać w przyszłym tygodniu. Równie wysoki poziom regulacji jak liderzy – Francja, Niemcy i Norwegia – mamy w handlu. Tu jednak interwencji państwa jest zdecydowanie mniej niż w innych sektorach. Według autorów analizy ogranicza się ona do kwestii podatkowych oraz ograniczeń dotyczących koncentracji.
– Mamy w Polsce tendencję, by regulować mocniej, niż tego wymaga Unia – uważa Jacek Socha, wiceprezes PwC. I podaje przykład z branży audytorskiej, w której działa jego firma. – U nas rotacja audytorów w spółkach powinna mieć miejsce co pięć lat, w UE – co 10 lat – mówi. – Regulacje, których celem jest ochrona środowiska, ochrona klienta, wspieranie firm ze strategicznych sektorów – to jest akceptowalne. Bardziej kontrowersyjne jest angażowanie się państwa bezpośrednio w biznes. Przedsiębiorstwa z udziałem Skarbu Państwa są mniej zyskowne, a ich pozycja konkurencyjna na ogół słabsza – wskazuje Artur Tomaszewski, szef DNB Bank Polska.
Jego zdaniem zwiększanie udziału państwa nie zawsze jest jednak niedobre. Na przykład wzrost udziału państwa w sektorze bankowym może mieć pozytywne konsekwencje. – Właściwe wydaje się zbudowanie racjonalnego balansu między kapitałem krajowym i zagranicznym – ocenia Tomaszewski. Przypomina, że gdy prawie 10 lat temu wybuchł kryzys finansowy, zdecydowaną większość aktywów banków w Polsce kontrolowali inwestorzy z zagranicy. To mogło zagrozić perspektywom finansowania gospodarki. Właściciele starali się ograniczyć ryzyko, zmniejszając dostępność do kredytu.
Zdaniem prezesa DNB udział państwa jest możliwy do zaakceptowania w szczególnych warunkach. – Chodzi o krótkotrwałe zaangażowanie o charakterze ratunkowym, gdy trzeba ratować byt ważnych firm. Ale powinno ono zakładać wyjście z inwestycji – podkreśla Tomaszewski. Podaje przykład amerykańskich koncernów motoryzacyjnych, które zostały de facto upaństwowione po wybuchu kryzysu, ale gdy ich kondycja się poprawiła, akcje trafiły w prywatne ręce. Podobnie było z amerykańskimi i brytyjskimi instytucjami finansowymi.
– W Polsce teza, że państwo może się pojawiać w spółkach i znikać, nie jest przedmiotem dyskusji. Nie mamy zdefiniowane, jak długo powinna trwać obecność państwa. Nie jest doprecyzowana lista spółek, w których państwo powinno być obecne – przypomina Jacek Socha.
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama