Ponad 5,5 mld zł – to dochód z giełdy, jaki wpisali inwestorzy w swoich deklaracjach podatkowych za 2016 r. Wielkość dochodów z kapitałów pieniężnych, od których inwestorzy indywidualni musieli zapłacić PIT, policzyliśmy na podstawie danych przesłanych nam przez izby administracji skarbowej.
Z zestawienia wynika, że zyski były o jedną trzecią większe niż rok wcześniej. Zadeklarowany dochód jest wyższy niż rok wcześniej, bo i sytuacja na giełdzie w 2016 była zupełnie inna niż w 2015 r.
Wtedy panowała głęboka bessa, która wypędziła z giełdy nawet długoterminowych graczy. Bo inaczej trudno wytłumaczyć to, że w takich warunkach deklarowane dochody wzrosły wtedy o 8 proc. w porównaniu z 2014 r. PIT-38 trzeba złożyć dopiero, gdy realizuje się stratę lub zysk z inwestycji. A skoro w warunkach silnej dekoniunktury część inwestorów była w stanie zakończyć ją na plusie, to może oznaczać, że kupiła akcje dużo wcześniej, gdy były jeszcze tańsze.
Spada wielkość strat
W 2016 r. było dużo łatwiej. Stopa zwrotu z WIG20 za cały rok wyniosła ok. 7,9 proc., a były okresy, gdy była nawet wyższa. Gdyby ktoś zainwestował w portfel 20 największych spółek na początku stycznia i sprzedał go pod koniec marca, mógł zarobić nawet 11 proc. Warszawski Indeks Giełdowy również zakończył rok na plusie, rosnąc o ponad 14 proc.
Sygnałem poprawy jest również spadek wielkości strat, jakie rozliczali inwestorzy. W sumie zebrało się ich na ponad 1,3 mld zł, ale to o jedną czwartą mniej niż rok wcześniej. Grupa inwestorów, którzy ponieśli porażkę i postanowili zamknąć inwestycje na minusie, również zmalała. Było ich ponad 96 tys., o ponad 10 tys. mniej niż rok wcześniej w czasie bessy.
Z danych podatkowych można wyczytać jeszcze jedno: z roku na rok maleje liczba inwestorów, którzy składają PIT-y z deklaracjami swoich giełdowych wyników. Dochody i straty zadeklarowało bowiem o prawie 20 tys. osób mniej niż rok wcześniej.
Można to interpretować na dwa sposoby. Optymistyczny: inwestorzy, lokując pieniądze na rynku, nie realizują zysków w ciągu jednego roku, więc nie składają deklaracji podatkowych. Pesymistyczny: liczba graczy maleje, ponieważ zrazili się do warszawskiej giełdy.
Zaufania do rynku nie budują takie przedsięwzięcia władz (obecnych i poprzednich), które – jak mówią przedstawiciele instytucji zajmujących się inwestowaniem w papiery wartościowe – zapominały o giełdzie w miarę wygasania programu prywatyzacji.
Rynkowi nie pomogły takie działania, jak przejęcie większości aktywów OFE i doprowadzenie do istotnego ograniczenia składki do funduszy (zafundował to rynkowi rząd PO-PSL), co spowodowało duży spadek napływu gotówki na rynek.
Inny problem to traktowanie mniejszościowych akcjonariuszy w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa (np. podwyższanie nominalnej wartości akcji, od której spółki płaciły podatek, co uszczuplało zysk, z którego wypłaca się dywidendę – to pomysł rządu PiS). Nie pomagały też podatek bankowy i ciągle wracający temat walutowych kredytów mieszkaniowych, co wywołuje spadki kursów banków.
– Jest coraz mniej inwestorów indywidualnych, ich liczba spada systematycznie od lat. Nie inwestują sami, niechętnie korzystają też z usług profesjonalnych inwestorów, jak fundusze inwestycyjne. Dochody z giełdy to tak naprawdę pieniądze, które odpływają z rynku – mówi Jarosław Lis, zarządzający z TFI BPH.
– Zainteresowanie akcjami jest niskie, są klienci, którzy mają wręcz do nich awersję. Są też tacy, którzy na giełdzie czują się świetnie, ale to mniejszość – dodaje Błażej Bogdziewicz, wiceprezes Caspar TFI.
Tęsknota za reformą
Dlatego uczestnicy rynku z wytęsknieniem czekają na wdrożenie zapowiadanej od dawna reformy III filaru systemu emerytalnego. Ma ona polegać na przeniesieniu 25 proc. obecnych aktywów OFE do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Reszta zostałaby w funduszach inwestycyjnych działających w formie indywidualnych kont zabezpieczenia emerytalnego.
Drugim elementem reformy ma być uruchomienie pracowniczych planów kapitałowych (PPK) z domyślnym uczestnictwem. Według wyliczeń firmy doradczej PwC sporządzonych na zlecenie Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych reforma w zapowiadanym kształcie dałaby rynkowi mocny impuls kapitałowy. W latach 2018–2025 na rynek napłynąłby kapitał równy 27 proc. obrotów na GPW z 2016 r. (wówczas wynosiły one niecałe 203 mld zł). Wartość środków zgromadzonych przez PPK miałaby w tym okresie wynieść ok. 90 mld zł.
/>
– Reforma byłaby oczywiście dużą szansą dla rynku, przy założeniu, że system byłby możliwie wolny od interwencji państwa. To znaczy, że opierałby się na konkurencji między podmiotami prowadzącymi PPK, które byłyby autonomiczne w swoich decyzjach inwestycyjnych. Program jednak nie wzbudzi zaufania, jeśli PPK miałyby inwestować w jakieś duże rządowe projekty, za którymi niekoniecznie stałby rachunek ekonomiczny – przestrzega Błażej Bogdziewicz.
O nadszarpniętym zaufaniu do takiego systematycznego inwestowania mówi również Jarosław Lis. I przypomina sprawę OFE. – Jaką motywację do długoterminowego oszczędzania miałby dziś przeciętny Polak, gdy jego oszczędności emerytalne odkładane w OFE w jednej trzeciej zostały przejęte? Po czymś takim zaufanie do takiej formuły trudno będzie odbudować – ocenia.
Zapowiadana reforma idzie jednak z oporami. Do tej pory światła dziennego nie ujrzały projekty odpowiednich przepisów. Według informacji z Ministerstwa Rozwoju podanych pod koniec poprzedniego tygodnia projekty ustaw jeszcze w III kw. miałyby trafić do konsultacji międzyresortowych. Rząd miałby się nimi zająć pod koniec roku i jeszcze w 2017 r. skierować do Sejmu. Sama zmiana nastąpiłaby zaś 1 lipca 2018 r.