Po kilku tygodniach negocjacji strony sporu, czyli z jednej strony Dariusz Mioduski, z drugiej Bogusław Leśnodorski i Maciej Wandzel, są coraz bliżej uzgodnienia warunków, na jakich w połowie marca odbędzie się aukcja wykupu udziałów drugiej strony.
Po kilku tygodniach negocjacji strony sporu, czyli z jednej strony Dariusz Mioduski, z drugiej Bogusław Leśnodorski i Maciej Wandzel, są coraz bliżej uzgodnienia warunków, na jakich w połowie marca odbędzie się aukcja wykupu udziałów drugiej strony.
Adwersarze złożą jednocześnie zabezpieczone koperty na ręce bezstronnej osoby trzeciej, w których zaproponują cenę za jednostkę udziałów w Legii. Wygra ten, kto da więcej. Aukcja odbędzie się zgodnie z systemem Vickreya, co oznacza, że transakcja zostanie zawarta po cenie zaproponowanej przez przegranego. Ale też każda ze stron będzie musiała przedstawić gwarancje zapłaty zaproponowanej przez siebie sumy. Co do zasady taką gwarancję może stanowić własny kapitał, ale także promesa kredytowa czy zobowiązanie zewnętrznego inwestora do wykupienia udziałów w Legii. To właśnie sposób rozliczenia transakcji stanowił w ostatnich dniach największą przeszkodę w zawarciu porozumienia.
Legia nie zapłaci za transakcję
– Przeforsowałem zapisy, które bardzo utrudniają ewentualne sfinansowanie transakcji z dochodów klubu. Nie mogłem się zgodzić na to, żeby druga strona wykupiła mnie za moje pieniądze – mówi Dariusz Mioduski, obecnie kontrolujący 60 proc. akcji Legii.
/>
Scenariusz nakreślony przez większościowego udziałowca klubu to mechanizm dość często wykorzystywany w trakcie przejęcia kontroli nad firmą – kupujący zaciąga zobowiązania, które następnie przenosi na nabyte przedsiębiorstwo. W ten sposób, nie dysponując dużym kapitałem, można kupić aktywa o znacznej wartości. Zobowiązania spłacane są z przyszłych zysków kupionej firmy. Według Dariusza Mioduskiego taki plan na przejęcie Legii mieli Bogusław Leśnodorski i Maciej Wandzel, z których każdy kontroluje po 20 proc. udziałów.
Finanse Legii to jedna z osi konfliktu między akcjonariuszami. Mioduski, Leśnodorski i Wandzel właścicielami Legii są od trzech lat, po przejęciu klubu od ITI. Medialny koncern, który w ostatnich latach spieniężał aktywa (TVN, Multikino, Onet.pl), zarządzał Legią przez dekadę. W tym czasie klub przekształcił się w profesjonalną, ale jednocześnie bardzo deficytową organizację. Taki był efekt przyjętej strategii, zgodnie z którą Legia miała być sportową potęgą w skali kraju, zauważalną w Europie, a jednocześnie nie miała warunków – przede wszystkim nowoczesnego stadionu – żeby samodzielnie zarabiać. Rok 2011, w którym budowa nowego obiektu została ukończona, Legia zamknęła z 59 mln zł straty.
ITI regularnie pożyczał klubowi pieniądze albo poprawiał jego płynność, wypłacając Legii dywidendę z jednej z kontrolowanych przez siebie spółek zarządzających nieruchomościami. Tą drogą do kasy klubu wpłynęło w latach 2012–2014 ponad 50 mln zł, a w rachunków wyników pokazał się zysk. Ale i tak w momencie przejmowania klubu przez nowych udziałowców zobowiązania wobec ITI przekraczały 200 mln zł. Tyle że zgodnie z zawartą umową między głównym akcjonariuszem i Legią od połowy 2012 r. od długu nie były naliczane odsetki, a spłata zobowiązań została odroczona na czas nieokreślony. Przejmując Legię, Mioduski, Leśnodorski i Wandzel zobowiązali się, że klub spłaci 50 mln zł, a resztę ITI odpuści. Kwestia została ostatecznie zamknięta w zeszłym roku, kiedy na konto byłego właściciela trafiło 20 mln zł. Teoretycznie dług w dalszym ciągu sięga 140 mln zł, ale nie jest wymagalny.
Wzrosły przychody, wzrosły koszty
To główny powód, dla którego sytuacja finansowa klubu w znacznym stopniu się poprawiła za nowych właścicieli. Nie jest natomiast prawdą funkcjonująca w powszechnej opinii teza, że firma przeżywa finansową hossę. Wprawdzie do kasy Legii Mioduskiego, Leśnodorskiego i Wandzla wpływa niemal dwa razy więcej pieniędzy niż za czasów ITI, bo wzrosły przychody we wszystkich najważniejszych kategoriach. Ale też koszty, na które przede wszystkim składają się wynagrodzenia piłkarzy, wzrosły niemal w takim samym stopniu. Bieżąca działalność Legii w dalszym ciągu jest deficytowa. W każdym z dwóch lat, które można w pełni zapisać na konto nowych właścicieli, koszty były wyższe od przychodów o kilkanaście milionów złotych. Budżet ratowały przede wszystkim transfery. Kiedy tak jak w sezonie 2015/2016 wpływy ze sprzedaży piłkarzy były niższe, strata Legii na poziomie operacyjnym podskoczyła do 16 mln zł, a w bilansie pokazywały się dodatkowe zobowiązania.
– Z punktu widzenia inwestora finansowego klub ma wątpliwą wartość. Ten model biznesowy zakłada co najwyżej równoważenie się przychodów z kosztami, tutaj nie ma regularnych nadwyżek gotówki, którą można przeznaczyć na wypłatę dywidendy. Dla obecnych właścicieli wartość klubu, związana z emocjami, ambicjami i prestiżem, może być natomiast znaczna – mówi Paweł Homiński, członek zarządu Noble Funds TFI.
Wyłomem w modelu biznesowym nie będzie nawet bieżący sezon, w którym w kasie Legii po stronie przychodów pojawi się ok. 80 mln zł dodatkowych przychodów związanych z udziałem w rozgrywkach grupowych Ligi Mistrzów. Dodatkowo klub sprzedał dwóch czołowych napastników.
– Większość pieniędzy związanych z udziałem w LM wpłynęła w zeszłym roku i ich już właściwie nie ma. Zostały przeznaczone przede wszystkim na spłatę zobowiązań, mamy wyższy budżet sportowy. Jeśli w kolejnym sezonie znów nie awansujemy do LM, znajdziemy się na minusie – zwraca uwagę Mioduski.
W bieżącym sezonie Legia zagrała w fazie grupowej LM po raz pierwszy od 21 lat, a zarządzająca rozgrywkami UEFA od przyszłego roku jeszcze zaostrza zasady kwalifikacji dla klubów spoza najsilniejszych europejskich lig. Dla zespołów aspirujących do elity to duże biznesowe wyzwanie, a spór między akcjonariuszami Legii dotyczy także sposobu jego rozwiązania.
Alternatywy są dwie. Można, jak np. Ajax Amsterdam, najbliższy przeciwnik Legii w Lidze Europy, ustawić swoją działalność tak, żeby nawet bez LM bieżące funkcjonowanie nie było nadmiernie deficytowe. W tym modelu klub jest projektem społecznym, skoncentrowanym na wychowaniu młodzieży, a pieniądze i sukcesy pojawiają się niejako przy okazji. Można też postawić na model turecki, jak na przykład Besiktas. To klub, który do elity stara się wedrzeć za wszelką cenę. Płaci zawodnikom ponad stan klubowej kasy, balansuje na granicy wypłacalności. W fazie grupowej LM częściej gra Ajax, ma też lepsze wyniki finansowe. Ale na giełdzie o 75 proc. wyżej, na 270 mln euro, wyceniany jest klub turecki.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama