– Prowadzimy analizę, czy zakup używanych samolotów F-16 jest efektywny operacyjnie i ekonomicznie – przyznaje w rozmowie z DGP Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej, odpowiedzialny za zakupy sprzętu dla wojska. Zastrzega jednak, że na drodze do tego celu są „trudności”. – Pewne jest, że potrzebujemy nowych samolotów bojowych. Kupowanie F-35 (znacznie bardziej zaawansowanych niż F-16 i o wiele droższych – red.) na tym etapie, gdzie nie ma już takich możliwości współpracy przemysłowej jak np. pięć lat temu, nie jest uzasadnione ekonomicznie. Na coś będziemy musieli się jednak zdecydować – wyjaśnia polityk. Tym rozwiązaniem miałyby być właśnie używane jastrzębie.
W wariancie maksimum mowa nawet o sześciu eskadrach. To 96 myśliwców. Maszyny miałyby pochodzić z nadwyżek sprzętowych armii USA. Kupione F-16 byłyby modernizowane najpewniej w Wojskowych Zakładach Lotniczych w Bydgoszczy. Wspominane przez Kownackiego „trudności” to fakt, że dostępne samoloty są w wersjach „A” i „B”. Takie Amerykanie sprzedawali np. Tajwanowi (by zaspokoić potrzeby obronne kluczowego sojusznika USA na Pacyfiku, ale jednocześnie nie drażnić kontynentalnych Chin). Nowsze maszyny to typ „C” lub „D”. Pytanie, czy konstrukcje z lat 80. (wersje „A” lub „B”) da się zmodernizować tak, by spełniały wymagania współczesnej wojny.
Obecnie w polskich siłach powietrznych służy 48 samolotów F-16 typu „C” i „D”. Dodatkowo mamy także 32 stare MiG-29 oraz nieco mniej jeszcze bardziej wysłużonych szturmowych Su-22, które niebawem powinny zostać wycofane. Plany zakupu dodatkowych maszyn są na wstępnym etapie. Trudno precyzyjnie podać koszt całego przedsięwzięci a. Można jednak szacować, że byłoby to ok. 100 mln zł za sztukę.
Naszego nieba będą strzec piloci na skrzydłach z odzysku
Zakup używanych samolotów mógłby w stosunkowo szybkim czasie poprawić nasze możliwości w powietrzu. Pomysł ma jednak sporo znaków zapytania
Dziś jesteśmy zbyt słabi, by samodzielnie się bronić w powietrzu. – Aby zapewnić ochronę polskiego nieba, potrzebujemy kilkunastu patroli składających się z co najmniej dwóch samolotów. Mając na uwadze to, że w tym samym czasie w powietrzu nie będą wszystkie z nich, potrzebujemy dużo ponad 100 maszyn – mówi nam Mariusz Cielma z „Nowej Techniki Wojskowej”. Zakup samolotów można określić jako pilny. Masowo kupujemy bomby czy rakiety do nowoczesnych samolotów, a brakuje nam samych maszyn – dodaje.
Jedną z koncepcji na rozwiązanie tego problemu jest kupno samolotów używanych, z których armia USA już nie korzysta. Nie jest to działanie pionierskie. W Polsce w ten sposób dwa lata temu wojska specjalne nieodpłatnie dostały 45 pojazdów MRAP, które były wykorzystywane w czasie misji afgańskiej (uznawano je za w miarę odporne na IED – improwizowane ładunki wybuchowe, podstawową broń rebeliantów talibskich). Z kolei jeśli chodzi o samoloty, to 3 lata temu Portugalia w ramach programu Excess Defense Articles (EDA) kupiła cztery samoloty F-16 w wersji „A”.
Ich cena w momencie zakupu przez armię USA wynosiła ponad 53,5 mln dol., szacowana wartość w 2014 r. była mniejsza niż 3 mln dol. Z kolei Włochy w 2015 r. kupiły trzy ramy (tzw. airframe) tego typu samolotów, płacąc za nie mniej niż milion dolarów. I choć nie są one w najnowszej konfiguracji, to można je wykorzystać jako źródło części bądź modernizować.
– Samolot F-16 jest trochę jak klocki lego. Mając ramę, czyli płatowiec, można go zabudowywać w różnych konfiguracjach. Gdybyśmy rozwinęli w Polsce linię modernizacyjną, to moglibyśmy podnieść możliwości tych samolotów we własnym zakresie – opowiada płk Krystian Zięć, pilot i były instruktor na samolotach F-16, który obecnie jest współwłaścicielem firmy Fights on Logistics. – Szacuje się, że koszt zmodernizowanego samolotu wynosiłby ok. 30 proc. ceny nowego F-16, a więc ok. 100 mln zł.
W tej kwocie zmieściłoby się także stworzenie linii modernizacyjnej i zdolności, by nasze F-16 serwisować w Polsce. To centrum mogłoby także obsługiwać inne tego typu maszyny z regionu – tłumaczy płk Zięć. Problemem jest jednak to, że taką kwotę płacilibyśmy za samoloty, które mają tylko część możliwego czasu użytkowania w porównaniu do nowych.
Potencjalnych raf przy tym pomyśle jest co najmniej kilka. Po pierwsze, polskie zakłady musiałyby zdobyć odpowiednie know-how, by maszyny unowocześniać. I nawet jeśli już ktoś się zgodzi, by nam je sprzedać, to i tak potrzeba czasu, by to wdrożyć. Jeśli mowa o czasie, to najbardziej optymistyczny wariant zakłada, że trzy eskadry, czyli 48 samolotów, mogłyby być gotowe najwcześniej w ciągu 4 lat. Wreszcie kolejną, bardziej długofalową kwestią jest to, że samoloty F-16 wkrótce będą wycofywane z produkcji. I mogą się pojawić problemy z kupowaniem części zamiennych. Wtedy najpewniej pojawią się zamienniki. Praktyką producentów wszelakiego sprzętu jest to, że po wprowadzeniu na rynek nowszych modeli wygaszają produkcję starszych. Jednak poddostawcy poszczególnych komponentów mogą w tym zakresie prowadzić własną politykę i bywa tak, że w miejsce starych części wprowadzane są komponenty w nowszych technologiach.
Niezależnie od tego, czy resort zdecyduje się na taki zakup, w najbliższych latach muszą zostać podjęte decyzje dotyczące samolotów bojowych. Światowy gigant Lockheed Martin już rozpoczął kampanię informacyjną dotyczącą ich najnowszego produktu, czyli samolotu piątej generacji F-35. Obecnie jest to bez wątpienia najnowocześniejszy powietrzny statek bojowy na świecie.
Problem w tym, że tak jak jego możliwości, także jego cena wydaje się kosmiczna. – F-35 jest oczywiście marzeniem polskich lotników, ale jest zdecydowanie poza marzeniami polskich podatników. Wątpię, by nas było na to stać. Pierwsze tego typu samoloty kosztowały ok. 200 mln dol., później ta cena miała spadać do ok. 80–100 mln dol. Ale to jeszcze nie nastąpiło – podsumowuje Mariusz Cielma.