Apteka dla aptekarza – to hasło słyszałem dziesiątki razy. A może nawet setki, tylko straciłem już rachubę, bo do jednego ucha ta fraza wpadała, a drugim wypadała. Tak już mam, gdy słucham o konstrukcjach prawnych, które politycy chwalą, a potem i tak z różnych powodów ich nie uchwalają.
Tak właśnie było z apteką dla aptekarza, czyli modelem, w którym większość udziałów w biznesie aptecznym musi mieć farmaceuta, a nie – dajmy na to – handlarz stalą (przykład z życia wzięty). Parlamentarzyści wszystkich opcji zachwalali to rozwiązanie; mówili, że pacjent jest najważniejszy (to hasło słyszałem jeszcze częściej), i nic nie robili. Do czasu. Ostatnio wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda w wywiadzie dla branżowego portalu RynekAptek.pl powiedział: „Zaproponujemy, żeby co najmniej 51 proc. udziałów w aptece miały osoby z tytułem magistra farmacji (...). Całościowy projekt zmian zaprezentujemy na początku sierpnia. Te zmiany mogłyby wejść w życie już od 2017 roku”. I lawina ruszyła. Tu lewy prosty od przedstawicieli sieci aptecznych, którym ta zmiana nie w smak; tu podbródkowy od prawników niosących swobodę działalności gospodarczej na sztandarach; tam mocny sierp od dziennikarzy hołdujących pełnej wolności w gospodarce.
A ja mam na odwrót: panie ministrze, uchwalajcie jak najszybciej i nie słuchajcie krzyk ów . Naruszenie konstytucyjnej wolności gospodarczej? Czy w takim razie od wielu lat naruszana jest moja wolność, bo nie mogę założyć kancelarii adwokackiej? Przecież biznes jak biznes. Adwokat sprzedaje usługi prawne, a aptekarz sprzedaje leki. Prawnicy, którzy bronią dużego biznesu aptecznego, mówią w takiej sytuacji: „Nie można tych sytuacji porównywać”. Dlaczego? Uważam, że dobrze się stało, że państwo gwarantuje, iż idąc do kancelarii adwokackiej, otrzymam chociaż odrobinę profesjonalizmu. I doskonale by się stało, gdyby państwo gwarantowało też, że właściciel apteki zna się na lekach.
Przeciwko aptece dla aptekarza protestują przedstawiciele sieci aptecznych, choćby PharmaNET. I tego nie rozumiem. Prezes PharmaNET-u wielokrotnie zapewniał, że sieci dysponują kadrami co najmniej tak dobrymi, jak lokalni farmaceuci; że najważniejszy jest pacjent; że ich aptekarze szkolą się na Zachodzie. Skoro więc mają tak ogromne zaufanie do swoich farmaceutów, dlaczego oponują, by to właśnie oni podejmowali najważniejsze decyzje w spółkach? Będą je oczywiście podejmowali, stawiając na pierwszym miejscu jakość obsługi, a nie przychody spółki, ale przecież pacjent jest najważniejszy, prawda?
I wreszcie argument, którego użył we wczorajszym wydaniu „Rz” mój kolega po fachu Piotr Mazurkiewicz. Czyli: znikną apteki, w których jest najtaniej. Szanowny kolego, nie znikną, obiecuję. Daję sobie uciąć rękę lub pół wypłaty, że samo wprowadzenie zasady apteka dla aptekarza nie wpłynie na wzrost cen. Rzeczywiście, w aptekach sieciowych jest taniej. I większość z nich nie należy do farmaceutów. Ale daleko stąd do wniosku, że w ogóle znikną one z rynku. Będą musiały nastąpić przekształcenia własnościowe, ale biznes poradzi sobie, naprawdę. I to nie kosztem pacjentów.