W walce o Londyn liczy się już nie tylko Frankfurt. Do gry weszli Amerykanie.
Fuzje parkietów / Dziennik Gazeta Prawna
Londyńska giełda ma już nie jednego, ale dwóch chętnych do mariażu kapitałowego. W ubiegłym tygodniu wyszło na jaw, że London Stock Exchange (LSE) prowadzi rozmowy o połączeniu z giełdą we Frankfurcie. Wczoraj okazało się, że kupno LSE rozważa Intercontinental Exchange (ICE) – właściciel giełdy nowojorskiej (NYSE).
W pierwszym przypadku połączenie miało dotyczyć podmiotu o rynkowej wartości przekraczającej 20 mld euro. W grę wchodzi (jak informowała wczoraj Deutsche Boerse – rozmowy są kontynuowane) fuzja niemal na równych prawach. Niemal, bo chociaż role w managemencie nowej spółki miałyby być podzielone po równo, to prezesem byłby Carsten Kengeter, od połowy 2015 r. szef DB, a akcjonariusze frankfurckiej giełdy mieliby minimalnie większy udział w kapitale połączonej spółki.
ICE ujawniło na razie jedynie, że zastanawia się nad złożeniem oferty na zakup akcji LSE. O jej warunkach nie ma w tej chwili mowy. To wystarczyło jednak, by notowania akcji londyńskiej giełdy podskoczyły we wtorek o ponad 7 proc., do najwyższego poziomu w historii. Wartość rynkowa LSE przekroczyła 10 mld funtów (ok. 13 mld euro). Inwestorzy liczą na to, że rywalizacja będzie dla nich okazją do zarobku.
Dla London Stock Exchange taka sytuacja to nic nowego. Nawet ze strony Niemców: Deutsche Boerse próbowała przejęcia LSE już ponad 10 lat temu. Niedługo potem ze swoją ofertą zgłosił się australijski Macquarie Bank, a po kolejnych kilku miesiącach – amerykański Nasdaq. Ten ostatni był najbliżej – zgromadził nawet ok. 30 proc. akcji londyńskiej giełdy, ale na przejęcie nie zgodzili się pozostali udziałowcy.
Deutsche Boerse poza Londynem ma na oku jeszcze drugi kierunek – NYSE. Na tej linii były jak dotąd trzy podejścia. W 2011 r. było najbliżej – obie giełdy miały już wszystkie zgody, poza akceptacją Komisji Europejskiej – i ostatecznie to jej sprzeciw spowodował, że do fuzji nie doszło. Gdyby miała miejsce, w jednej grupie znalazłyby się giełdy we Frankfurcie, w Paryżu, Amsterdamie, Brukseli i Lizbonie, cztery ostatnie tworzą bowiem grupę Euronext, która wtedy należała jeszcze do NYSE. Niedługo później się wydzieliła, Amerykanie zostawili sobie w Europie biznes niezwiązany z handlem akcjami (np. transakcje pochodne).
Według Stanisława Kluzy, byłego przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego, łączenie się giełd w Europie ma sens z punktu widzenia rodzącej się unii rynków kapitałowych, która ma ułatwiać firmom z krajów UE pozyskiwanie finansowania z giełd.
– Najwięksi uczestnicy będą mogli liczyć na znaczącą premię. Firmom będzie zależało na tym, by być notowanym na największych rynkach, bo tam będą mogły liczyć na lepsze wyceny – wyjaśnia Kluza. Dodaje, że duzi gracze mogą także liczyć na oszczędności kosztowe.
Perspektywa unii rynków kapitałowych powoduje, że pracujący nad umową LSE z Deutsche Boerse liczą na to, że Komisja Europejska spojrzałaby przychylnym okiem na wewnątrzeuropejską fuzję. Oferta ze strony Amerykanów miałaby ich zdaniem mniejsze szanse.
Myślenie o innych rynkach widać też wśród polskich spółek. Zaczynają się rozglądać za innymi niż warszawska giełda źródłami pieniędzy. Jako pierwsza krok w tym kierunku zrobiła spółka Work Service, która w połowie lutego zadebiutowała na giełdzie w Londynie. Teraz w ramach dual listingu jest notowana i na GPW, i na London Stock Exchange. Nie dokonywała jednak emisji akcji.
– Mamy nadzieję, że do końca roku jeszcze co najmniej kilka polskich spółek zadebiutuje na londyńskiej giełdzie. Prowadzone przez nas rozmowy dotyczą nie tylko spółek notowanych na GPW i zainteresowanych dual listingiem, lecz także spółek, które planują przeprowadzenie w Londynie swojej pierwszej oferty publicznej – zapowiada Szymon Gałkowski z firmy prawniczej Kochański Zięba i Partnerzy, która przygotowywała wejście Work Service na londyński parkiet.
Nad przyszłością londyńskiej giełdy i jej znaczenia dla europejskich, w tym polskich spółek, wisi jeden znak zapytania – Brexit. Jeśli w czerwcowym referendum Brytyjczycy opowiedzieliby się za wyjściem z UE, ich kraj nie będzie miał do odegrania żadnej roli w unijnym planie zwiększania roli rynku kapitałowego.