JANUSZ LEWANDOWSKI: Nie jestem zwolennikiem naruszania suwerenności fiskalnej krajów Europy, ale widzę problem finansowania Unii.
Kto dziś decyduje o budżecie UE po 2013 roku? Pan, szef KE Jose Manuel Barroso, sekretarz generalny Komisji Catherine Day czy tzw. państwa płatnicy netto?
Krążąc po Europie, usłyszałem, iż jedna z gazet rozpowszechnia fałszywe informacje na temat mojej roli w układaniu budżetu. Nie mniej zdziwiony był przewodniczący Barroso. Bowiem rzecz dzieje się na zasadzie najwyższego zaufania między nami. Przymiarki do budżetu poza mną zna wąskie grono osób. Ogłosimy je w czerwcu, po uzyskaniu akceptacji kolegium komisarzy i wtedy rozpoczną się negocjacje z rządami i Parlamentem Europejskim.
Na czym będzie w takim razie polegać rola Catherine Day?
Catherine jest znakomitym partnerem w tym trudnym przedsięwzięciu. Mój gabinet opracował wraz z nią instrukcję, która minimalizuje ryzyko wycieku poufnych informacji.
Zadam pytanie inaczej: czy sposób podziału pracy różni się od wypracowywania poprzedniej perspektywy finansowej?
Różnica jest zasadnicza. W 2004 r. ekipa Barroso odziedziczyła od poprzedniego szefa Romano Prodiego projekt budżetu, który był koncertem życzeń. Przez to nie był potem potraktowany jako realny punkt wyjścia w negocjacjach międzyrządowych. Państwa, zwłaszcza najbogatsze, ustaliły własny punkt wyjścia w postaci 1 proc. PKB. Dlatego tym razem przyjęliśmy odmienny tryb pracy. Najpierw definiujemy to, co według nas jest ambitne i realistyczne dla UE w warunkach kryzysu. Moje zadanie, istotne zwłaszcza dla biedniejszej części Europy, polega na tym, by ogłoszenie wyników prac w czerwcu zostało uznane za ambitne, tj. uwzględniające rosnące kompetencje Europy, jak współpraca energetyczna czy polityka imigracyjna, a jednocześnie realistyczne dla płatników netto. Tak, by te kraje nie chciały rozpoczynać negocjacji w oparciu o inny, zapewne znacznie gorszy punkt wyjścia.
Wspomniał pan o 1 proc. PKB przy poprzednich negocjacjach. Ten pomysł wraca, m.in. ze strony Niemiec, co wiązałoby się ze znacznym ograniczeniem wydatków. Brytyjczycy chcą je ograniczyć jeszcze wyraźniej.
Najważniejsza jest współpraca tych organów i przywódców, którym zależy na budżecie budującym, a nie zwijającym Europę. Na szczęście udało się zneutralizować próby ograniczenia naszego pola manewru przez konkluzje Rady Europejskiej. Mamy list pięciu krajów reprezentujących 51 proc. składki budżetowej i wzywających do cięć, ale on nie mówi na szczęście o 1 proc. PKB. List, jeden z parametrów branych przez nas pod uwagę, jest podatny na bardziej elastyczne interpretacje.



Kolejną kwestią budzącą kontrowersje w wielu stolicach jest sprawa bezpośredniego finansowania UE przez europejski podatek, np. bankowy. Pan zresztą tę dyskusję w jakiś sposób wywołał. Brytyjczycy chcą poddać tego typu pomysły pod referendum.
Musimy spojrzeć także na stronę dochodową budżetu, co budzi zrozumiałe niepokoje. Prywatnie nie jestem zwolennikiem nowych podatków. Unia nie ma własnych uprawnień podatkowych zgodnie z żelazną zasadą „no taxation without representation”. Każda decyzja dotycząca finansowania budżetu musi być podjęta jednomyślnie przez 27 krajów członkowskich, po czym przez nie ratyfikowana. Nigdy nie byłem zwolennikiem naruszania suwerenności fiskalnej państw UE. Natomiast zauważam realny problem. Wielu ministrów finansów mówi mi, że chciałoby zmniejszyć swoją składkę do budżetu, która obecnie wnosi 76 proc. wpływów. W tym jest pośrednia zachęta do szukania nowych źródeł finansowania UE.
Jeszcze rok temu wykluczał pan wprowadzanie europodatków, mówiąc, że zniechęci to Europejczyków do integracji europejskiej.
Żyjemy dziś w innej Europie.
Jakie w tej nowej Europie są perspektywy dotyczące polityk rolnej i spójności? Te obszary z punktu widzenia Polski i przyszłego budżetu po 2013 r. są najważniejsze?
Wydatki na rolnictwo i spójność trzeba obronić w nowej sytuacji, gdy podatnicy Unii muszą składać się nie tylko na europejski budżet, lecz także na pakiety ratunkowe dla zagrożonych krajów strefy euro. Potrzebne jest mądre wyważenie interesów 27 krajów. Nie jesteśmy np. w stanie zapewnić Europie jednolitej stawki dopłat do hektara z tego prostego powodu, że to dramatycznie pogorszyłoby pozycję płatników netto, nie dając szans na porozumienie. Możemy ograniczać kolosalne różnice w dopłatach, ale jedna stawka jest niemożliwa. Podobnie w polityce spójności – będzie przesunięcie w stronę Europy Środkowej i Wschodniej, ale też tak zaplanowane, by nie spowodowało to buntu Niemców, Szwedów, Hiszpanów czy Holendrów. Bo oni też się muszą wytłumaczyć przed swoim elektoratem. Tym bardziej że dotychczas największe transfery z polityki spójności szły w rejon Morza Śródziemnego, który wymaga od tych samych podatników drugiego rodzaju solidarności, o której mówiłem, czyli solidarności ratunkowej. Poza tym muszę wygospodarować też środki na politykę zagraniczną, badania, na co naciskają kraje niekorzystające z polityki spójności.
Jaki wpływ na prace nad budżetem ma dyskutowany francusko-niemiecki pomysł przyjęcia przez Euroland tzw. paktu na rzecz konkurencyjności?
To oznacza zasadniczy remont Eurolandu, który powinien być uważnie obserwowany z Warszawy. Polska dała silny głos na rzecz budowania mechanizmów angażujących 27 krajów, a nie tylko państwa strefy euro. Jako kraj cieszący się dobrą opinią nie chcemy być członkiem drugiej kategorii. W tej chwili ten kierunek nie jest taki, jakiego się spodziewałem w 2010 r. Wtedy mi się wydawało, że wszystkie pakiety ratunkowe będą uwzględniały budżet europejski w roli gwaranta. W tej chwili raczej przyjęto metodę międzyrządową. Budżet zaś będzie zbiorem narzędzi typu kij i marchewka, dyscyplinujących finanse państw członkowskich. To dobra i zła wiadomość. Bałem się nadmiernego zaangażowania budżetu jako gwaranta, ale to też znak czasu, że Europa staje się niestety coraz bardziej międzyrządowa.