Na początku XIX wieku, kiedy powstawały podwaliny współczesnego państwa i formułowano jego obowiązki wobec obywatela, bilans odpowiedzialności był daleki od sprawiedliwości społecznej. Dlatego też tamto stulecie do dziś utożsamiamy z dzikim kapitalizmem rodem z „Ziemi Obiecanej”. Praca dzieci, brak ubezpieczenia zdrowotnego, nie wspominając o socjalnym, emerytalnym czy chorobowym.
Dopiero Bismarck wprowadził ubezpieczenia społeczne, działające według zasady, że wypłacane emerytury są finansowane przez składki odprowadzane przez pracujących. Po II wojnie światowej stworzony został mechanizm podziału zadań pomiędzy obywatelem a państwem, który skutecznie działał przez co najmniej 30 lat. Opis ten dotyczy wyłącznie zamożnych państw demokratycznych, w innych przypadkach bowiem państwo wciąż nie było odpowiedzialne za organizację podstawowych usług publicznych dla obywateli, lub też – jak w przypadku bloku komunistycznego – przejęło odpowiedzialność za większość procesów społecznych i gospodarczych. Analizując najnowszą historię krajów rozwiniętych, nie sposób nie zauważyć, że po sukcesie, jakim była odbudowa Zachodu po spustoszeniach wojennych, wraz ze wzrostem zamożności, rola państwa zaczęła nadmiernie rosnąć.
To elementarz, ale dobrze jest przypomnieć, kto ustala, a następnie finansuje podział zadań. Głosują wszyscy, ale utrzymują się ci, którzy tworzą wartość dodaną, czyli przedsiębiorcy i pracownicy sektora prywatnego. To na ich barkach spoczywa funkcjonowanie państwa. Z upływem lat podział ten ma coraz mniej wspólnego z dobrowolnością. Znajdą się zapewne tacy, którzy uznają, że prawdziwa wolność gospodarcza polega właśnie na pełnej dobrowolności i państwo za bardzo rozpanoszyło się na koszt podatników. To też przesada. Ale faktem jest, że wraz ze wzrostem znaczenia aparatu nacisku i administracji oba te światy zupełnie się rozjechały, stały się w niektórych przypadkach zupełnie sobie obce. Wrogość polityki i biznesu było wyraźnie widać w okresie IV RP, kiedy to jakikolwiek kontakt z prywatnym przedsiębiorcą był postrzegany prawie jak przestępstwo. Doszło więc do zachwiania równowagi władzy.
IV RP była skrajnym przypadkiem, częściej mamy do czynienia z bardziej cywilizowanymi przykładami zbytniej ingerencji państwa w realną gospodarkę, ze szkodą zarówno dla gospodarki, jak i jakości państwa. Dwa przykłady motoryzacyjne z Francji i Włoch najlepiej obrazują tę zależność. Zacznijmy od koncernu Fiat, który pod wpływem nacisków politycznych podjął decyzję o przeniesieniu produkcji modelu Panda z tańszej Polski do droższych Włoch. Decyzja ta była spowodowana rosnącym bezrobociem we Włoszech, uznano, że przeprowadzka pozwoli zachować miejsca pracy. Niedawno natomiast Francois Hollande zakwestionował plan zwolnień w Peugeocie, również powołując się na potrzebę chronienia francuskich miejsc pracy. Peugeot jest firmą prywatną, ingerencja prezydenta Francji w politykę spółki, której sprzedaż samochodów spada na znajdujących się w recesji rynkach Europy Południowej, jest już skrajnym przypadkiem niewłaściwego balansu władzy. Efekt obu decyzji jest taki, że zarówno Fiat, jak i Peugeot stają się mniej konkurencyjne na rynku globalnym i prędzej czy później zapłacą za nierentowne decyzje jeszcze większymi zwolnieniami.
Władza polityków i państwa poszła za daleko, wynaturzyła się, a dotychczasowe techniki pobudzania wzrostu już nie działają. To jest jeden z podstawowych problemów europejskich, którego większość obecnej elity politycznej nie chce przyjąć do wiadomości.
Nie można też w żadnym wypadku zostawić gospodarki w rękach samych przedsiębiorców. Po to są tworzone regulacje rynkowe, aby zapobiec wynaturzeniem, po to istnieją instytucje nadzoru, aby uniknąć nierównowagi czy monopoli na poszczególnych rynkach. Po to wreszcie biznes finansuje edukacje i naukę (poprzez podatki), aby świat szedł do przodu. Ten układ może sprawnie działać, pod warunkiem że zachowana jest równowaga. W Europie ewidentnie tak nie jest. Kryzys powinien być czasem na samoograniczenie władzy.