Rok temu, 5 listopada doszło do największej katastrofy ekologicznej w Brazylii. Pękła tama zbiornika utrzymującego odpady osadowe z kopalni rud żelaza Germano w południowo-wschodniej części kraju. Spowodowała ogromne szkody ekologiczne i społeczne, które wciąż są usuwane. Po wielu miesiącach śledztwa brazylijska prokuratura stwierdziła, że firma wiedziała o zagrożeniu i je zlekceważyła.

Gdy nastąpiło pęknięcie tamy, ponad 30-metrowej wysokości fala szlamu (mieszaniny piasku i gliny) niezanieczyszczonego m.in. metalami ciężkimi, potoczyła się z nurtem sąsiadującej z kopalnią rzeki. Zginęło 19 osób, pobliska wioska została praktycznie zatopiona w błocie, a ok. 600 osób straciło dach nad głową. Ze zbiornika z osadami do środowiska przedostało się w sumie 50 milionów metrów sześciennych skażonego toksycznymi substancjami błota (czyli objętość równa ok. 20 tysiącom basenów olimpijskich). Spłynęło ono do jednej z najważniejszych rzek Brazylii – Rio Doce i po blisko trzech tygodniach i przebyciu 600 km dotarło z nią do oceanu Atlantyckiego, w miejscu, gdzie znajdował się rezerwat chronionych gatunków żółwi. Kilkaset tysięcy ludzi zostało na ponad tydzień pozbawionych dostępu do wody pitnej. Na znacznie dłużej woda została skażona.

Katastrofa poczyniła gigantyczne straty środowiskowe i społeczne. Zniszczyła dziką przyrodę, a także na lata pozbawiła dochodu tysiące ludzi, którzy utrzymywali się z turystki, rolnictwa i połowu ryb. Specjalni sprawozdawcy ONZ napisali w oświadczeniu: ”Ten wypadek jest kolejnym tragicznym przykładem na to, jak firmy nie prowadzą z należytą starannością kontroli swoich działań, by w wystarczającym stopniu zapobiegać łamaniu praw człowieka”. Rok po katastrofie władze Brazylii oceniają, że jej skutki będą usuwane przez co najmniej 10 lat.

Kopalnia jest własnością firmy Samarco, spółki utworzonej przez 2 giganty wydobywcze – brazylijską firmą Vale i Brytyjsko-Australijski koncern BHP Billiton. Już w 2013 r. w swoim raporcie instytut badawczy Instituto Pristino zanotował zastrzeżenia dotyczące bezpieczeństwa tamy i zalecił sporządzenie analizy możliwego jej przerwania. Mimo to rząd Brazylii zezwolił na podwyższenie tamy. W następstwie śledztwa po katastrofie policja wydała oświadczenie, że „firma wiedziała wcześniej o zagrożeniach. Problemem były wycieki i ciągłe podwyższanie tamy bez właściwego monitoringu”. Kilka miesięcy później brazylijska prokuratura postawiła zarzut morderstwa dyrektorowi Samarco i 20 innym osobom z korporacji. Jej zdaniem dyrekcje firm zdawały sobie sprawę z ryzyka katastrofy, ale je lekceważyły. Główny prokurator Jose Leite Sampaio na transmitowanej konferencji stwierdził: „Bezpieczeństwo był o zawsze na drugim miejscu. Firma starała się zwiększyć produkcję, by zrekompensować sobie straty spowodowane spadkiem cen rudy. Oczekiwała nie tyle utrzymania, co wręcz do zwiększenia zysków. Firma tym oskarżeniom zaprzeczała.

Prokuratorzy zażądali od korporacji 43 miliardów dolarów odszkodowania. Wcześniej, w ramach ugody, firmy zgodziły się wypłacić 6 miliardów dolarów, ale zdaniem prokuratorów to stanowczo za mało. Zniszczenia przyrównali oni do słynnej katastrofy platformy wiertniczej Deepwater Horizon w Zatoce Meksykańskiej.
Tragedia ta pokazuje nie tylko zaniedbania korporacji, ale też słabość państwa w kontrolowaniu firm wydobywczych. W Brazylii jedynie 220 inspektorów nadzoruje ponad 27 tys. różnych lokalizacji. Ponadto kampanie wielu polityków finansowane są przez firmy wydobywcze, co powoduje konflikt interesów i zmniejsza ich zapał do kontroli kopalni.

Przypadek ten świetnie ilustruje kto zyskuje, a kto traci na wielkoskalowej działalności wydobywczej. Firmy, prowadząc swoją działalność, za wszelką cenę dążą do minimalizacji kosztów i maksymalizacji zysków. Często oszczędzają również na bezpieczeństwie, a w wielu przypadkach wręcz lekceważą ryzyko. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy państwo i instytucje publiczne nie sprawują wystarczającej kontroli nad tym, jak biznes jest prowadzony. Brak dostatecznej kontroli może wynikać z braku środków i odpowiednio przygotowanych kadr, ale także z korupcji urzędników i polityków.

Tymczasem kopalnie odkrywkowe to wielkie inwestycje, które wiążą się z ogromną ingerencją w naturę, wykorzystaniem skomplikowanych technologii i szkodliwych substancji. Ewentualne katastrofy i awarie pociągają za sobą poważne zniszczenia, a znaczną część ich kosztów ponoszą lokalne społeczności. Są to koszty zarówno materialne (utrata domów, miejsc pracy, skażenie wody i gleby), jak też społeczne (konieczność porzucenia swojego rodzinnego miejsca, rozbicie społeczności, poczucie zagrożenia, narażenie na prowadzenie wieloletnich sporów sądowych z wielką firmą itp.). Wielokrotnie w takich przypadkach odszkodowania wypłacane przez firmy pokrywają tylko bardzo niewielką część tych szkód.

Ewa Jakubowska-Lorenz, Instytut Globalnej Odpowiedzialności