W ubiegłym roku liczba punktów sprzedaży z wódką, winem i piwem wyniosła 4882 i była ponad dwa razy większa niż przed 13 laty. Rynek rozwija się dynamicznie, bo za wzrost popytu na alkohol odpowiadają rosnące zarobki Polaków.
Przybywa placówek z procentami / Dziennik Gazeta Prawna
Leszek Wiwała prezes zarządu Związku Pracodawców Polskiego Związku Spirytusowego / Dziennik Gazeta Prawna
Sklepów z alkoholem jest w Polsce bardzo dużo i przybywa ich w szybkim tempie. W 2015 r. było ich o 13 proc. więcej niż w roku poprzednim i o ponad 112 proc. niż w 2002 r. – wynika z danych GUS.
Zdaniem ekspertów to zasługa przede wszystkim wzrostu zasobności portfeli Polaków. W ubiegłym roku przeciętny miesięczny dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego liczony na osobę (oprócz pensji obejmujący również inne dochody – np. z wynajmu mieszania) wyniósł 1386 zł i był realnie (po uwzględnieniu inflacji) o 4,3 proc. wyższy niż w roku poprzednim. Z danych GUS wynika również, że najwięcej na alkohol wydają pracownicy zatrudnieni na stanowiskach nierobotniczych – kierownicy oraz specjaliści, których średnie zarobki są najwyższe. Na trunki przeznaczali oni w ubiegłym roku przeciętnie 18,2 zł miesięcznie. Tuż za nimi były osoby pracujące na własny rachunek (odpowiednio 18 zł), a na trzecim miejscu uplasowali się emeryci (13,8 zł). To nie znaczy, że robotnicy czy rolnicy, których wydatki na alkohol są najmniejsze, piją najmniej. Sięgają po prostu po tańszy alkohol, czasem z przemytu, lub po bimber. W całym ubiegłym roku w sklepach, hurtowniach i u producentów wydaliśmy na alkohol i papierosy (nie ma danych o wydatkach na sam alkohol) 58,9 mld zł – o 0,5 pkt. proc. więcej niż w roku poprzednim.
Zarabiamy coraz więcej, w związku z czym coraz chętniej sięgamy po droższe trunki. W kategorii whisky import liczony w butelkach o pojemności 0,7 l na przestrzeni ostatnich czterech lat zwiększył się o ponad 60 proc.
– Coraz częściej polscy konsumenci wybierają whisky wyższej jakości oraz sięgają po krótkie, limitowane edycje – dodaje Krzysztof Maruszewski, prezes Stilnovisti, firmy zajmującej się inwestowaniem w beczki whisky. Popyt rośnie także na rum, tequile i likiery importowane.
Zmieniające się potrzeby dostrzegł handel, przybywa specjalistycznych punktów. Oferują bogaty wybór trunków, doradztwo oraz długie godziny otwarcia. I wszystkie mają klientów. Jako że własny sklep z alkoholem jest coraz bardziej opłacalny, na jego otwarcie decydują się kolejne osoby. Zdaniem ekspertów ten rok przyniesie dalszy wzrost liczby sklepów monopolowych.
– W tym roku nie ma tygodnia, w którym nie otrzymalibyśmy telefonu od inwestora zainteresowanego uruchomieniem sklepu pod naszą marką – wyjaśnia Jakub Izydorczyk, koordynator rozwoju sieci sklepów z alkoholami MSC.
Większe zainteresowanie dostrzega też Maciej Gubernat z sieci Al.Capone.
– Dotychczas uruchamialiśmy trzy-cztery sklepy rocznie. Ten rok jest wyjątkowy, mamy nieporównywalnie więcej zapytań od przedsiębiorców, którzy chcą otworzyć sklep pod naszym logo. Spodziewamy się przyspieszenia rozwoju – tłumaczy Maciej Gubernat. A inwestycja nie jest mała. Na niewielki sklep (do 60 mkw.) potrzeba przynajmniej 100 tys. zł. Na większy (ponad 100 mkw.) trzeba zagwarantować budżet rzędu 200 tys. zł.
Eksperci podpowiadają, że rozwój sklepów monopolowych jest też konsekwencją tego, że na ten rynek uciekają właściciele bankrutujących sklepów ogólnospożywczych.
– Przebranżawiają się, by przetrwać – potwierdza Jakub Izydorczyk, dodając, że segment sklepów monopolowych jest obecnie jednym z bezpieczniejszych na rynku. Po pierwsze dlatego, że ma przed sobą dobre perspektywy, a po drugie średnie marże osiągane na produktach mimo wzrostu konkurencji wciąż oscylują w okolicy 20 proc. Dla porównania w sklepach ogólnospożywczych z reguły nie przekraczają 10 proc.
Nie bez znaczenia jest też to, że miasta coraz przychylniejszym okiem patrzą na sklepy monopolowe.
– W Warszawie jeszcze niedawno punkt z alkoholem nie mógł być otwarty w odległości mniejszej niż 100 metrów od kościoła i od szkoły. Dziś wystarczy, gdy dzieli go od tych obiektów 50 metrów. W Gdyni z kolei takich wymogów w ogóle nie ma – wyjaśnia Jakub Izydorczyk.
Powstawaniu sklepów z trunkami sprzyja też to, że o zezwolenia na sprzedaż alkoholu nie jest trudno.
– Limity określane przez uchwały rad są nawet o jedną trzecią większe, niż wynoszą potrzeby lokalnego rynku – twierdzi Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. I dodaje, że tylko w niewielu miastach limity są określone na poziomie aktualnej liczby punktów sprzedaży alkoholu.
Z danych PARPA wynika, że alkohol w Polsce był dostępny w ubiegłym roku w 137,5 tys. punktów sprzedaży – w ponad 94 tys. różnego rodzaju sklepach oraz 43,5 tys. lokali gastronomicznych. A to oznacza, że na jeden punkt sprzedaży napojów alkoholowych przypadało średnio tylko 280 Polaków. Tymczasem według Światowej Organizacji Zdrowia powinno przypadać co najmniej 1000 osób.
OPINIA
Na zmianach mogą ucierpieć najsłabsi
Po ostatniej 15-proc. podwyżce akcyzy na mocne alkohole, która miała miejsce w 2014 r. rynek ustabilizował się. Sprzedaż pod względem ilościowym nie maleje. Co więcej, w ciągu ostatnich 12 miesięcy widoczny jest wzrost pod względem wartości sprzedawanego alkoholu. W przeliczeniu na litrową butelkę mocnego alkoholu Polacy wydają o 40 groszy więcej. To stwarza dobre perspektywy dla rozwoju tego rynku. Z drugiej jednak strony na horyzoncie wciąż istnieją zagrożenia. Wciąż bowiem mówi się o ograniczaniu punktów sprzedaży z alkoholem. Istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli zostaną podjęte decyzje w tej sprawie, w największym stopniu ucierpią na nich małe rodzinne sklepy. Umocni to pozycję dyskontów w obrocie trunkami, które już odpowiadają za 30 proc. sprzedaży.