Ubiegłoroczne spadki kursów akcji przegoniły z rynku nawet długoterminowych indywidualnych graczy – można wnioskować na podstawie danych izb skarbowych.
W ubiegłym roku prawie 124 tys. inwestorów indywidualnych uzyskało dochody ze sprzedaży papierów wartościowych, instrumentów pochodnych i udziałów w spółkach. To o 28 proc. mniej niż rok wcześniej. Straty na tego typu inwestycjach poniosło około 99 tys. osób – o ponad 14 proc. mniej.
Mniej podatników teoretycznie nie musi oznaczać niczego złego: PIT trzeba złożyć, gdy zrealizuje się dochód lub stratę, czyli – mówiąc w uproszczeniu – sprzeda akcje. Teoretycznie mniej PIT-ów może oznaczać, że inwestorzy siedzą na akcjach, czekając na lepsze czasy.
Ale w tym przypadku raczej jest inaczej. Liczba podatników, którzy deklarują dochód bądź rozliczają straty z inwestycji kapitałowych, spada od kilku lat. A wraz z malejącą liczbą podatników wzrosła wartość zadeklarowanych dochodów. I to o 16 proc. To nie może być efekt inwestycji krótkoterminowych: WIG20, indeks największych spółek, spadł w zeszłym roku o 17 proc. Mało prawdopodobne, by dało się tyle zyskać na innych inwestycjach: np. indeks obligacji skarbowych wzrósł w tym czasie o niecałe 1,5 proc., a w najbardziej zyskownych kategoriach funduszy inwestycyjnych można było osiągnąć około 10-proc. zysk. Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jest ucieczka z giełdy inwestorów długoterminowych, którzy kupili akcje, gdy były one tańsze niż w 2015 r. A było tak poprzednio w najbardziej zapalnym momencie kryzysu finansowego, czyli pod koniec 2008 i w 2009 r.
W giełdę przestają wierzyć ci, którzy nie szukali szybkich zysków i traktowali ją jako element budowania swojego kapitału. Akcje i bez tego nie miały mocnej pozycji w strukturze oszczędności. Według danych NBP inwestycje w akcje, TFI i obligacje stanowiły w ub.r. około 1/4 oszczędności.
Błażej Bogdziewicz, wiceprezes zarządu Caspar Asset Management, zwraca uwagę, że odpływ inwestorów indywidualnych z giełdy nie jest tylko polską specyfiką, choć u nas jest on szczególnie wyraźny. Ale to nic dziwnego: zachowanie drobnych graczy zawsze jest procykliczne, to znaczy, że tłumnie kupują akcje, gdy trwa hossa, i sprzedają je w momencie bessy. A warszawska giełda od kilku lat przeżywa trudne chwile: najpierw wybuch kryzysu w 2008 r., potem demontaż OFE z apogeum w 2014 r. i obawy przed skutkami polityki obecnego rządu (podatek bankowy, przewalutowanie kredytów we frankach) ściągają kursy akcji w dół.
– Skuteczną blokadą jest też opodatkowanie dochodów z kapitału. Nie da się dziś kompensować zysków ze stratami z różnych typów inwestycji kapitałowych. W tym kontekście pomysł zgłaszany przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego, by stosować zachęty podatkowe przy długoterminowym oszczędzaniu, jest wart uwagi – uważa Bogdziewicz.
Odpływ indywidualnych inwestorów to także problem dla giełdy. Ich udział w obrotach wynosi od kilku lat około 12 proc. – Jednym z najważniejszych zadań, jakie stoją przed GPW, jest zwiększenie zainteresowania ofertą wśród inwestorów indywidualnych. Mamy dobry czas, by przypomnieć Polakom o rynku kapitałowym i zachęcać do skorzystania z jego oferty. Dlatego pokazujemy, że indywidualne inwestowanie nie jest rozwiązaniem tylko dla specjalistów – mówi Małgorzata Zaleska, prezes giełdy.
Dodaje, że pracuje nad strategią przyciągania inwestorów indywidualnych i ogłosi ją jesienią.
– Na razie mogę powiedzieć tylko, że będzie zawierała pewne zachęty do inwestowania, w tym podatkowe, a także działania służące odbudowaniu zaufania do rynku kapitałowego – dodaje prezes Zaleska.
ROZMOWA
Ludzie czują coraz większe zniechęcenie. Zaufanie do GPW spada
/>
Dziwi pana, że w zeszłym roku liczba inwestorów indywidualnych, którzy osiągnęli dochód z inwestycji kapitałowych, była o prawie 30 proc. mniejsza niż rok wcześniej?
Wcale. Cudów nie ma. Koniunktura na giełdzie w ubiegłym roku była bardzo zła i w takiej sytuacji rynkowej trudno o zysk.
Spada też liczba tych, którzy wykazują straty. To chyba oznacza, że trwa ucieczka z giełdy.
Gdy rynek miesiącami jest w trendzie bocznym albo spadkowym, ludzie nie chcą na nim inwestować. Nie ma takiej siły, która skłoniłaby ich do lokowania pieniędzy tam, gdzie się nie zarabia. Inwestorzy profesjonalni, jak zarządzający funduszami i aktywami, zostają na rynku niejako z obowiązku. Indywidualni to co innego.
Czy inwestorów indywidualnych, zwłaszcza tych długoterminowych, odpycha od giełdy tylko bieżący wynik?
Składa się na to więcej czynników. Na przykład zniechęcenie akcjonariatu obywatelskiego, który kupował akcje spółek Skarbu Państwa, czy ogólne zniecierpliwienie tym, że nasza giełda tak naprawdę nie podniosła się po kryzysie finansowym lat 2008–2009. W odróżnieniu od rynków rozwiniętych – np. giełda w USA bije dziś rekordy. Ale jest jeszcze coś: to niedobry klimat, jaki wokół giełdy roztaczają politycy. Zaczęło się już za poprzedniego rządu, który – demontując OFE – roztaczał wizję złej, ryzykownej giełdy w opozycji do stabilnych i bezpiecznych zysków z ZUS. Obecna władza też nie czuje rynku, a szerzej rozumiany sektor finansowy jest prezentowany przez nią jako siedlisko zła – np. banki. To podważa nie tylko zaufanie inwestorów, ale i potencjalnych emitentów. Dziś bycie spółką giełdową nie jest już tak nobilitujące, jak przed laty.
/>