Włochy to niejedyny kraj, którego instytucje finansowe mogą mieć problemy ze stress testami. 29 lipca będzie ważnym dniem dla europejskich banków – wtedy mają być opublikowane najnowsze wyniki stress testów, które pokażą, jak wyglądałaby kondycja pożyczkodawców w przypadku wyraźnego pogorszenia warunków działania, np. recesji, która objęłaby cały kontynent. Ale niektóre kraje po kilku latach od wybuchu kryzysu finansowego wciąż na dobre nie wyszły z recesji.
I to właśnie ich banki są najbardziej narażone na zawirowania. Inwestorzy giełdowi zdają sobie z tego sprawę. Kilka lat temu w problemy wpadły instytucje kredytowe z takich krajów jak Cypr i Grecja. Teraz przyszedł czas na Włochy.
Niechęć inwestorów do włoskich banków ma uzasadnienie: w końcu ub.r. złe kredyty stanowiły przeszło 18 proc. ogólnej kwoty portfela, a do tego instytucje z tego kraju notowały jedne ze słabszych stóp zwrotu z aktywów i z kapitału. Pod tym względem Włochy były w połowie trzeciej dziesiątki na 34 kraje, których dane są dostępne w statystykach Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Tu na plus Włochom można zapisać właściwie tylko to, że sektor jako całość nie zanotował w ub.r. strat (na minusie były Grecja, Chorwacja, Cypr i San Marino).
Szeroko komentowana była w ostatnich dniach informacja, że złe kredyty we włoskim sektorze bankowym wynoszą 360 mld euro. „Znaczna część tej kwoty odnosi się do sytuacji, w której trudności kredytobiorców nie doprowadziły do ich niewypłacalności. Część, która dotyczy niewypłacalnych klientów, to 210 mld euro. Jeśli jednak odejmie się dokonane w przeszłości odpisy, to wartość złych kredytów zmniejsza się do 87 mld euro (4,8 proc. kredytów ogółem). Chociaż to poważna kwota, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę znaczącą wartość zabezpieczeń, zarówno na nieruchomościach, jak i poręczeń (odpowiednio 85 mld i 37 mld euro)” – napisał MFW w opublikowanym w minionym tygodniu raporcie o stanie włoskiej gospodarki. Wniosek: zakładając, że koniunktura we Włoszech się nie pogorszy i że uda się spieniężyć zabezpieczenia, złe kredyty nie muszą doprowadzić do załamania.
Żeby uniknąć problemów, banki powinny posiadać odpowiednio wysokie fundusze własne. Z tym jednak we Włoszech nie jest dobrze. Wprawdzie współczynnik kapitałowy wynosił tam średnio 14,8 proc. (dla porównania – w Polsce było to 16,5 proc.), ale równocześnie kapitał stanowił tylko 6,2 proc. aktywów. „Tylko” – bo niższy wskaźnik oznaczający jeszcze większe wykorzystywanie dźwigni kapitałowej – miały zaledwie trzy europejskie kraje. Różnica między wielkością dźwigni a współczynnikiem kapitałowym pokazuje, w jak dużym stopniu instytucje kredytowe korzystają z tego, że dla znaczącej części aktywów obowiązują obniżone wagi ryzyka (dotyczą one np. obligacji skarbowych czy kredytów hipotecznych).
MFW prezentuje dane uśrednione dla całego sektora. Nie podaje, jak sytuacja wygląda w najsłabszych jego ogniwach. Wskazania dotyczące konkretnych banków znajdą się w wynikach stress testów. O tym, jak typują inwestorzy, przekonują notowania akcji z ostatnich tygodni. Walory najstarszego banku na świecie – Monte Dei Paschi ze Sieny – w ciągu miesiąca straciły niemal 31 proc., a jego wartość rynkowa obniżyła się do miliarda euro (jest mniejsza niż naszego Banku Millennium). Notowania UniCredit spadły z kolei w ostatnim miesiącu o niewiele ponad 3 proc., ale od początku roku spadek przekracza 57 proc. W ostatnich dniach nieco wzrosły za sprawą sprzedaży udziałów w spółkach zależnych (w tym polskim Banku Pekao), co poprawia wskaźnik kapitałowy.
/>
Równie oczywistych kandydatów do kryzysu bankowego jak Włochy nie widać. Na podstawie danych na koniec 2015 r. można powiedzieć, że niewiele lepiej niż tam, w Grecji czy na Cyprze, jest w Chorwacji i Portugalii. Pierwszy kraj wypada słabo m.in. dlatego, że w ubiegłym roku przeprowadzono tam kosztowne dla instytucji kredytowych przewalutowanie kredytów mieszkaniowych denominowanych we frankach szwajcarskich. Sytuacja Chorwacji ma jednak ograniczone znaczenie, bo po pierwsze to mały kraj, a po drugie – nienależący do strefy euro. Portugalia jest natomiast członkiem unii walutowej, a jej banki mają stosunkowo wysoki udział złych kredytów, a średnia rentowność była w ub.r. niższa niż u konkurentów z Włoch. Poza Eurolandem jest także Dania, gdzie udział złych kredytów nie budzi powodów do niepokoju, kiepsko jest natomiast z rentownością sektora (wysokość zysków ma znaczenie, bo to dla banków główny, a przy obecnej niechęci inwestorów do kupowania akcji instytucji finansowych – właściwie jedyny sposób na zwiększanie funduszy własnych, których poziom warunkuje możliwość udzielania nowych kredytów).
Słabe punkty mają również banki największych unijnych gospodarek: Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. Największy to niewielkie – w porównaniu z wielkością aktywów – fundusze własne. Relatywnie są one mniejsze niż... we Włoszech.
Od początku roku akcje Deutsche Banku – to numer jeden na niemieckim rynku – straciły na wartości mniej więcej jedną trzecią. Tam problemem jest duże zaangażowanie w transakcje pochodne. Niemcy konsekwentnie sprzeciwiają się łamaniu przyjętych niedawno przez Unię Europejską zasad dotyczących restrukturyzacji banków na granicy niewypłacalności. Chodzi o to, by unikać wspierania takich instytucji przez państwo. W związku z tym ostatnio same jednak wystawiły się na kłopot: muszą szukać innych sposobów na ratowanie Bremer Landesbank, jednego z banków landowych (jego głównym akcjonariuszem jest inna taka instytucja – NordLB).
Może się więc okazać, że europejskie stress testy sprawią kłopot nie tylko Włochom. Tych, którzy mogą oblać ten egzamin, jest więcej. Nie bez powodu główny ekonomista Deutsche Banku David Folkerts-Landau zaapelował w wywiadzie dla „Die Welt” o stworzenie funduszu na wsparcie europejskich banków, który jego zdaniem powinien dysponować kwotą rzędu 150 mld euro.