Realizacja obietnicy o zakazie spalania drewna z umowy koalicyjnej sprawiłaby, że polskie regulacje chroniłyby lasy lepiej niż przepisy unijne. Na razie rząd pracuje nad definicją drewna energetycznego.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska ma niedługo przedstawić projekt rozporządzenia doprecyzowującego definicję drewna energetycznego. – Na początku czerwca powinny ruszyć już szerokie konsultacje. Propozycję rozporządzenia mamy praktycznie gotową – mówi DGP Mikołaj Dorożała, wiceminister klimatu. Potwierdza, że zmiana ma dotyczyć m.in uściślenia definicji drewna energetycznego.

W umowie koalicyjnej znalazła się jednak obietnica „zakazu spalania drewna w energetyce zawodowej”. Szczelna lista cech, które musi spełniać surowiec, by mógł być uznany za odnawialne źródło energii, z pewnością nie jest to zakaz. – W praktyce w elektrowniach jest wykorzystywane „drewno energetyczne”, które zgodnie z ustawą jest uznawane za odnawialne źródło energii. Dzięki temu firmy uzyskują dofinansowanie i wsparcie, m.in. w formie zielonych certyfikatów – mówi DGP Augustyn Mikos ze Stowarzyszenia Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot. Definicja mogłaby to finansowanie ograniczyć.

Dziś „drewna energetyczne” to takie, które ze względu na cechy jakościowo-wymiarowe ma obniżoną wartość techniczną i użytkową, która uniemożliwia jego przemysłowe wykorzystanie. Takie ujęcie utrudnia kontrolę, czy surowiec rzeczywiście nie miał lepszego zastosowania. – Bardzo wąska definicja mogłaby jednak sprawić, że spalanie biomasy drzewnej byłoby przynajmniej nieopłacalne – zauważa Mikos. Szczegółów ministerialnego rozporządzenia jednak na razie brak.

Na całkowite wyłączenie ze spalania pierwotnej biomasy drzewnej nie zdecydowała się Rada UE, która w październiku przyjęła zrewidowaną dyrektywę ws. promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych (RED III).

– RED III nie zakazuje spalania drewna, ale określa warunki, które muszą być spełnione, aby energię wytwarzaną z tego surowca uznać za „odnawialną”, a co za tym idzie – kwalifikującą się do dotacji. Ostatnia nowelizacja RED III warunki te zaostrza – mówi DGP Ranja Łuszczek, radczyni prawna z Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. Według przygotowanego przez nią raportu tylko w 2020 r. dotacje wypłacane przez państwa członkowskie na rzecz operatorów energetycznych spalających drewno kosztowały podatników 16 mld euro.

Według ekspertki obietnica polityczna z umowy koalicyjnej czyniłaby z Polski pioniera. – Zakaz spalania drewna w energetyce zawodowej wykraczałby poza minimalne standardy wymagane przez RED III, jednak jest sensowny i wykonalny. Mam nadzieję, że postulat zainspiruje kolejne państwa członkowskie do podobnych działań, ochrona lasów jest kluczowa dla obywateli, klimatu i bioróżnorodności – mówi DGP Ranja Łuszczek.

Doktor hab. inż. Wojciech Cichy, specjalista ds. bioenergii i chemicznej konwersji drewna w Sieci Badawczej Łukasiewicz – Poznańskim Instytucie Technologicznym, mówi DGP, że w Polsce powstało kilka dużych bloków energetycznych, m.in. w Połańcu czy Szczecinie, które są oparte na biomasie. – W ich przypadku drewno jest podstawowym surowcem i trudno będzie szybko je zastąpić innymi rodzajami biomasy, takimi jak słoma. Wynika to m.in. z trudności technologicznych oraz z dostępności alternatyw – większość innych surowców jest rozproszona, a biomasa drzewna pochodzi najczęściej od jednego dostawcy, czyli Lasów Państwowych – mówi DGP.

Dodaje, że drewno jest jednym z najlepszych materiałów inżynierskich, przydatnym w budownictwie czy meblarstwie. – Także pozostałości z produkcji tartacznej są cennym materiałem do produkcji płyt drewnopochodnych. Niestety, jest też najlepszym paliwem biomasowym, zdecydowanie prześcigając alternatywy. Drewno nie powinno jednak w takich ilościach lądować w piecu, skoro trzy pokolenia leśników pielęgnują drzewostan, żeby doprowadzić go do wieku rębnego – mówi. ©℗