Unia powinna przeprosić się z protekcjonizmem i zastąpić technokratyczne zarządzanie rzetelnym dialogiem z wrażliwymi branżami. - mówi Mateusz Piotrowski, działacz społeczny i ekologiczny, prezes Stowarzyszenia Pacjent Europa.

Co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób zgromadził piątkowy protest pod hasłem „Precz z Zielonym Ładem”. Wierzy pan, że ten projekt jest do uratowania w oczach grup, które dziś domagają się jego odrzucenia?
ikona lupy />
Mateusz Piotrowski, działacz społeczny i ekologiczny, prezes Stowarzyszenia Pacjent Europa / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Nie przywiązywałbym się do konkretnego szyldu, który na tym etapie jest obciążony wieloma negatywnymi skojarzeniami. Główne cele Europejskiego Zielonego Ładu pozostają jednak aktualne. Zresztą badania potwierdzają, że negatywne skojarzenia wobec tego hasła nie sprawiają, że kwestionujemy zasadność polityk klimatycznych jako takich. W sondażach większość badanych wspiera protesty rolnicze. Ale większość dostrzega też potrzebę zmian w metodach produkcji rolnej w związku z kryzysem klimatycznym.

To szerokie poparcie społeczne dla rolniczych protestów to pewna nowość.

Niechęć do restrykcji, rozumianych np. jako narzucanie ograniczeń konsumpcji, połączyła rolników czy górników ze znaczną częścią klasy średniej. Poza tym seria kryzysów, jakie spadły na Europę, sprawiła, że większego znaczenia nabierają dla nas kwestie bezpieczeństwa, w tym żywnościowego. Pamiętam, że jeszcze kilkanaście lat temu jeden z reżyserów powiedział, komentując rolniczy protest, że on sobie może sprowadzić ziemniaki z Cypru. Po pandemii czy rosyjskiej agresji na Ukrainę jesteśmy bardziej świadomi tego, że międzynarodowe łańcuchy dostaw mogą okazać się kruche, a globalne rynki – podatne na manipulacje nieprzyjaznych sił.

Trzeba opowiedzieć Zielony Ład na nowo?

Nie wystarczy rebranding. To nie powinien być ten sam projekt pod nowym hasłem. Problem z Zielonym Ładem nie sprowadza się, jak często się mówi, do nieskutecznej komunikacji. Nie jest tak, że wszystko byłoby dobrze, gdyby lepiej ludziom ten program tłumaczono.

Faktem jest, że wokół unijnej polityki klimatycznej narosło sporo mitów.

Nie neguję tego. Powiem więcej, dostrzegam, że ma miejsce dezinformacja, w tym, najprawdopodobniej, inspirowana przez Rosję. Mówią o tym nawet sami rolnicy zaangażowani w protesty. Ale zarówno skali sprzeciwu, jak i wielu z podnoszonych w ramach protestu problemów i postulatów, nie da się do tego sprowadzić. A fakt, że jesteśmy na wojnie hybrydowej, nie może i nie powinien prowadzić nas do zaniedbywania lub ignorowania problemów społecznych. Tym bardziej, że one mogą uderzyć w nas wszystkich.

To na czym polega problem?

Rolnicy boleśnie odczuwają skutki związanych z pandemią czy rosyjską inwazją na Ukrainę turbulencji w światowych łańcuchach dostaw. Ponoszą koszty adaptacji do wyśrubowanych europejskich norm i standardów żywnościowych i coraz trudniej konkurować im z produktami z importu. A jednocześnie Bruksela chce szerzej otwierać Unię na globalne rynki. W tych nowych realiach Wspólna Polityka Rolna w dotychczasowym kształcie trzeszczy. Dopiero na to wszystko nakłada się perspektywa nowych wymogów i regulacji klimatycznych.

Rolnicy wyszli jednak na ulice pod hasłem „Precz z Zielonym Ładem”, a nie „precz z Mercosurem” , czyli umową o wolnym handlu UE z grupą państw Ameryki Południowej. Wobec tego sloganu, który połączył ich z górniczymi związkami zawodowymi i politykami prawicy, wszystkie inne problemy schodzą na dalszy plan.

Zgoda. To po części efekt dynamiki w polskiej polityce wewnętrznej, rolnicy stali się w jakiejś mierze jej zakładnikami. Ale w mojej ocenie ten rozkład akcentów wynika też z tego, że propozycje zmian w polityce handlowej godziłyby w najpotężniejsze w Europie interesy, m.in. niemieckiego przemysłu czy wielkich sieci handlowych. Uderzenie w UE i jej polityki klimatyczne to łatwiejsza droga. Natomiast przed korektą Zielonego Ładu nie uciekniemy. Wyraźnie widać, jak duży niepokój budzi dziś w różnych grupach perspektywa nowych obciążeń. Bez szerokiego społecznego poparcia ta konieczna transformacja po prostu się nie wydarzy. Ostatni protest w Warszawie, w tym pojawiające się na nim antyunijne hasła, to kolejny sygnał alarmowy dla elit politycznych. Nie podjęcie z tym ruchem uczciwego partnerskiego dialogu może sprawić, że trwale osunie się on na pozycje antysystemowe.

To jaka powinna być unijna strategia transformacji 2.0?

Warto zainspirować się rozwiązaniami amerykańskimi, wprowadzanymi w ramach Bidenowskiego Inflation Reduction Act, postawić na europejską politykę przemysłową, na inwestycje rozwojowe. Nie tylko łagodzić społeczne koszty programami osłonowymi, ale także tworzyć atrakcyjne miejsca pracy w najbardziej perspektywicznych gałęziach przemysłu. W ten sposób buduje się społeczną „bazę” dla zmian, docierając poza „klasę laptopową” z największych miast. A przy okazji – taki europrotekcjonizm wzmocni pozycję UE w coraz ostrzejszej globalnej rywalizacji.

Protekcjonizm to w instytucjach UE brzydkie słowo.

Zielony protekcjonizm jest światowym trendem, przed którym nie ma ucieczki, nawet jeśli hipokryzja każe to ukrywać. Amerykański pakiet antyinflacyjny to tylko jeden z ostatnich przykładów. Strategiczne przemysły od dawna subsydiują Chiny, co przyniosło im dominującą pozycję w wielu sektorach. Waszyngton odpowiada nie tylko własnymi subsydiami, ale również wysokimi cłami na chińskie towary, które są jedną z przyczyn, dla których zalewają one Europę. W tej sytuacji UE nie ma wyboru i musi wziąć udział w tym globalnym gospodarczym wyścigu zbrojeń. Bruksela ma zresztą coraz lepszą diagnozę sytuacji i podjęła pierwsze inicjatywy, które na nią odpowiadają. Dużym problemem jest skala, która wciąż ma się nijak do potrzeb.

Rolnictwo to duża, zróżnicowana branża. Te protesty są dla niej reprezentatywne?

Kluczową rolę w protestach odgrywa swego rodzaju warstwa średnia gospodarstw. Nie są to ani przedstawiciele agroholdingów, ani najdrobniejsi właściciele. To środowisko świadome swoich interesów, dysponujące pewnymi zasobami, stosunkowo dobrze zorganizowane. Z drugiej strony to niekoniecznie oznacza stabilną sytuację finansową. Tego typu gospodarstwa często narażone są na duże ryzyko, związane np. z zadłużeniem. Krótko mówiąc, mają dużo do stracenia, zarówno materialnie, jak i statusowo. To jest naturalne zjawisko, rzadko zdarza się, żeby najbardziej aktywne w ramach ruchu społecznego były grupy najsłabsze.

Podczas protestów dają o sobie znać jakieś rysy na jego jedności? Fundamentalne różnice co do celów i strategii, np. pomiędzy poszczególnymi gałęziami rolnictwa?

Na pewno jest skrzydło bliskie twardej prawicy spod znaku „polexitu” i to nastawione bardziej reformistycznie, oczekujące korekty kursu, a nie całkowicie go negujące. Przy czym z moich obserwacji wynika, że łagodniejszemu czy bardziej konstruktywnemu podejściu sprzyja wyższy poziom samoorganizacji. To przypadki chociażby branży cukrowniczej, gdzie prężnie funkcjonują grupy producenckie, czy mleczarskiej, będącej głównym przyczółkiem rolniczej spółdzielczości. Z kolei np. uprawa zbóż na rynki towarowe jest w nieproporcjonalnym stopniu narażona na ryzyko konkurencji z Ukrainą. Często, paradoksalnie, stosunkowo łatwo godzi się z koniecznością zmian, przygotowuje się na nowe realia, które postrzega jako nieuniknione.

Część opinii publicznej nie rozumie, jak to możliwe, że w grupie, która była i jest wielkim beneficjentem unijnych dopłat, pojawia się coraz wyraźniejszy nurt antyunijny.

W środowiskach rolniczych dopłaty mają specyficzny status. Gospodarstwa oczywiście korzystają z nich, ale nie są z całą pewnością traktowane jako główny sens działalności. Rolnicy chcą przede wszystkim godnie pracować i godnie na tym zarabiać. Często słyszę wręcz, że chętnie pożegnaliby się z dopłatami czy rekompensatami, gdyby w zamian dostali uczciwe reguły gry i szansę na podjęcie realnej konkurencji.

Komisja wycofała się z wielu budzących największe obawy propozycji, m.in. dotyczących redukcji emisji, ugorowania pól, czy ograniczania stosowania pestycydów. Uważa się, że ustępstwa były znaczące. Dlaczego, przynajmniej w Polsce, nie pozwoliło to uspokoić nastrojów?

Bo to nie jest tylko protest przeciwko tej czy innej regulacji, tylko emanacja obaw przed utratą statusu. Zielony Ład i przepisy, których implementacja jest w dużej mierze jeszcze przed nami, to jedno ze źródeł tych obaw, ale – jak już mówiłem – nie jedyne. Sytuacja rolników pozostaje bardzo niepewna. Zarówno rząd, jak i instytucje europejskie powinny wyjść poza logikę reaktywną, zaproponować mechanizmy realnie wzmacniające i stabilizujące ich pozycję na rynku.

Domagający się odrzucenia Zielonego Ładu mają szansę odnieść sukces?

Zależy co przez to hasło rozumieć. Znaczna część tej strategii została już przyjęta i trudno sobie wyobrazić, żeby w daleko idącym stopniu była zrewidowana czy odrzucona, tym bardziej, że w przygotowania do zmian włożono już znaczące środki, zarówno publiczne, jak i prywatne. Zdefiniowanie celu w taki sposób byłoby więc co najmniej ryzykowne. Tym bardziej, że skrajny scenariusz, czyli wyjście z unijnego rynku raczej nie zwiększy bezpieczeństwa materialnego rolników.

Komisja zainicjowała tzw. strategiczny dialog o przyszłości rolnictwa. Tylko czy porozumienie między technokratami z Brukseli a radykalizującymi się rolnikami jest jeszcze możliwe?

Tworzenie wspólnej płaszczyzny takiej dyskusji i szukanie kompromisu jest wymagającym i czasochłonnym procesem, ale wierzę, że jest możliwe. Pozytywnym przykładem jest np. doświadczenie związane z tworzeniem planu sprawiedliwej transformacji dla Wielkopolski Wschodniej. Wspólna praca związków zawodowych, organizacji społecznych, administracji publicznej i firm przyniosła owoce. Jeszcze parę lat temu poszczególne strony patrzyły na siebie z ogromną dozą nieufności. Dziś rozumieją się znacznie lepiej i potrafili wypracować konkretne rozwiązania. Czy wystarczające, czy zostaną właściwie wdrożone – czas pokaże, ale na pewno buduje to pewne zręby poczucia bezpieczeństwa wrażliwych grup i społeczności.

Rozmawiał Marceli Sommer