Elita władzy traktuje politykę ekonomiczną czysto instrumentalnie – chodzi wyłącznie o poprawę notowań i dopieszczanie kluczowych segmentów elektoratu. W zależności od stopnia mobilizacji poszczególnych grup społecznych i zawodowych ci sami politycy mogą być wolnorynkowi albo socjalistyczni, proekologiczni albo przeciwnie. Próżno tam szukać głębiej zakorzenionych przekonań czy idei.
Analizowanie poglądów ekonomicznych największych partii w Polsce nigdy nie było specjalnie użyteczne, ale obecnie już zupełnie nie ma sensu. Prawo i Sprawiedliwość, podobnie jak Koalicja Obywatelska mogą być liberalne w jednej kwestii, a prosocjalne, neoliberalne czy etatystyczne w innych. Zdanie na poszczególne tematy potrafią zaś zmienić w ciągu kilku tygodni. Trochę jak bokserzy, którzy krążą po ringu i zadają ciosy z tej strony, z której akurat najłatwiej trafić przeciwnika. Nikt nie rozlicza ich przecież z tego, czy częściej używają lewego sierpa, czy prawego prostego. Ważne, by cios trafił w cel. Identycznie jest w polskiej polityce. Tyle że od ostatniej kampanii parlamentarnej stało się to wręcz nieznośne.
Można było już zapomnieć, że przez niemal osiem lat rządów PiS największa partia liberalna, jej zwolennicy i zaprzyjaźnieni eksperci nieustannie wytykali rządowi Mateusza Morawieckiego rozrzutność, strasząc tzw. scenariuszem greckim. Podczas kampanii do Sejmu mieliśmy po raz pierwszy zamianę miejsc. PiS złożył zaledwie kilka – i to mało spektakularnych – obietnic, takich jak lepsze posiłki w szpitalach i bezpłatne autostrady. KO prezentowała nowe pomysły właściwie co tydzień. Czegóż tam nie było: kredyt hipoteczny 0 proc., babciowe, hojne podwyżki dla budżetówki, dwukrotny wzrost kwoty wolnej, wakacje dla przedsiębiorców i wiele innych. Według obliczeń Centrum Analiz Ekonomicznych (CenEA) ich łączny koszt wyniósłby 53,4 mld zł, czyli więcej niż propozycje Lewicy (33 mld zł) i Konfederacji (38 mld zł).
Po wyborach role znowu się odwróciły. Krótko przed oddaniem władzy PiS zaczął się domagać przyjęcia ustawy trwale obniżającej VAT na żywność do 0 proc., chociaż we własnym projekcie budżetowym założył przywrócenie stawki 5 proc. Żeby przynajmniej troszkę zaszkodzić następcom, tydzień przed złożeniem dymisji premier Morawiecki przedłużył zerową stawkę rozporządzeniem. Zdeklarowani liberałowie, którzy przez cały kryzys inflacyjny non stop alarmowali o drogiej żywności, postanowili jednak przywrócić VAT od kwietnia tego roku. Finalnie może się okazać, że skutki tego kroku złagodzi wojna cenowa dyskontów, co jest jednym z wielu dowodów na to, że realia gospodarcze w Polsce bardziej kształtują największe przedsiębiorstwa niż politycy.
W poprzedniej kadencji Sejmu KO uporczywie przestrzegała też przed rosnącym długiem publicznym, którego część miała być zresztą poukrywana. Jedną z pierwszych decyzji nowej koalicji było jednak powiększenie zakładanego przez PiS deficytu o prawie 20 mld zł. To już najwyraźniej nie było zagrożeniem, bo budżet znalazł się w dobrych rękach.
Nowy rząd postanowił również wygasić wprowadzony przez poprzedników program „Bezpieczny kredyt 2 proc.”, który w drugiej połowie 2023 r. doprowadził do gwałtownego wzrostu cen mieszkań. Według Expandera małe i średnie mieszkania (do 60 mkw.) w Warszawie, we Wrocławiu i w Katowicach zdrożały o mniej więcej jedną czwartą, a w Krakowie nawet o jedną trzecią. Jako alternatywę kierowane przez Krzysztofa Hetmana Ministerstwo Rozwoju i Technologii zaproponowało jeszcze hojniejszy kredyt 0–1,5 proc. (Mieszkanie na start), który z bliżej nieznanych powodów do zwyżki cen ma nie doprowadzić.
Najbardziej efektowną woltę zaliczył Jarosław Kaczyński, który pod koniec stycznia w Kielcach przeprosił za podwyżkę składki zdrowotnej od dochodów przedsiębiorców zawartą w Polskim Ładzie. „To się okazał po prostu błąd. Przyznaję to, myśmy błędy też popełniali” – stwierdził prezes PiS. Oczywiście gdy Kaczyński nazywa jakieś działania swojej partii „błędem”, nie należy tego czytać tak, że były one złe dla Polski – one były złe dla PiS, bo mogły się przyczynić do spadku notowań. Niemniej ważne jest to, że prezes dał sygnał do przejścia na zupełnie inne pozycje: proprzedsiębiorcze i wolnorynkowe. Od tamtego czasu mamy festiwal liberalnych postulatów w wykonaniu PiS. Gdy Ministerstwo Finansów i resort zdrowia zaprezentowały „kompromisową” – jak to nazwały – propozycję obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, opozycja błyskawicznie ją przebiła, domagając się przywrócenia w pełni ryczałtowych składek na NFZ, czyli de facto powrotu do stanu sprzed Polskiego Ładu.
A była to tylko przygrywka. W drugiej połowie marca PiS złożył osiem projektów ustaw, które rzekomo realizowały pomysły ze 100 konkretów KO. Do zadania podszedł jednak dosyć swobodnie. – Pierwsza sprawa to jest kwota wolna od podatku w wysokości 60 tys. zł, druga sprawa to jest dobrowolny ZUS, nie jakieś wakacje – powiedział na konferencji prasowej Mariusz Błaszczak, jakby na chwilę zamienił się w Sławomira Mentzena. Przypomnijmy, że akurat w 100 konkretach nie było dobrowolnego ZUS, lecz właśnie wakacje od składek. Z kolei w 12 gwarancjach Trzeciej Drogi obiecywano jedynie zawieszenie składek dla firm w kłopotach finansowych. O tym skrajnie nieodpowiedzialnym postulacie mówiły dotychczas tylko PSL i Konfederacja. Mówiąc inaczej, do niedawna prospołeczny i broniący praw pracowniczych PiS teraz chce tak daleko idącego uprzywilejowania przedsiębiorców, że poszedł nawet dalej niż KO w swoich 100 konkretach.
Obóz rządzący nie pozostaje w tyle w tym kuriozalnym wyścigu. Przez cały okres kryzysu związanego ze wzrostem kosztów życia politycy KO obarczali winą za inflację głównie szefa NBP Adama Glapińskiego. Główną jej przyczyną miało być zbyt późne i zbyt wolne podnoszenie stóp procentowych. „Rano Polacy dowiedzieli się, że prawdziwa inflacja to 22 procent. Kilka godzin później jej twórca, Adam Glapiński, został ponownie głosami PiS szefem tego bałaganu” – pisał na X (wówczas Twitter) Donald Tusk po wyborze Glapińskiego na drugą kadencję.
Po wyborczym zwycięstwie jastrzębie zacięcie w polityce monetarnej nagle zniknęło. Nikt już nie domagał się podnoszenia stóp procentowych, które mogłoby zdusić odbicie gospodarki po zeszłorocznej stagnacji. Dla poziomu cen przestało być groźne nawet 800+, które KO sprawnie sobie przywłaszczyła. Po publikacji najnowszych danych GUS entuzjazm jeszcze wzrósł. „Wynagrodzenia w górę, inflacja w dół (1,9 proc. – najniżej od 5 lat), złoty silny, PKB rośnie, bezrobocie rekordowo niskie. W minionym tygodniu 9 mld złotych popytu na polskie obligacje skarbowe. Stopniowo wyprowadzamy gospodarkę na prostą” – napisał na platformie X minister finansów Andrzej Domański. Wystarczyło zatem, że inflacja spadła, a okazało się, że NBP przestał być za nią odpowiedzialny. Najwyraźniej obecnie „kontroluje” ją rząd. Nie mówiąc już o tym, że w cytowanym wyżej wpisie minister Domański chwali się też zaciągnięciem nowego długu publicznego. Sprawną sprzedaż obligacji skarbowych uznaje się dzisiaj za sukces, choć jeszcze w zeszłym roku było to podstępne pogrążanie Polski w spirali zadłużenia. Niebywałe.
Być może polscy politycy pogodzili się z tym, że ich wpływ na krajową gospodarkę jest marginalny – że decydują o niej przede wszystkim globalna koniunktura i międzynarodowe korporacje
W tym szalonym tańcu bierze udział również Trzecia Droga, w szczególności Polska 2050 Szymona Hołowni. Podczas kampanii wyborczej ugrupowanie to przedstawiało się jako reprezentacja „zielonego konserwatyzmu”. W 2021 r. jego think tank, Instytut Strategie 2050, opublikował raport „Polska na Zielonym Szlaku”, w którym podkreślano potrzebę przyspieszenia transformacji energetycznej. W raporcie postulowano m.in. jak najszybsze przestawienie transportu na elektromobilność. „Należy rozważyć wprowadzenie zakazu rejestracji nowych samochodów spalinowych po 2035 r. (…) Warto więc rozważyć stopniowe zwiększenie akcyzy na rejestrację samochodów spalinowych od 2025 r.” – czytamy w publikacji Instytutu Strategie 2050.
Tymczasem obecnie partia Hołowni przekonuje, że to właśnie dzięki niej nie będzie żadnych dodatkowych obciążeń dla właścicieli pojazdów spalinowych. „To się w głowie nie mieści, że PiS wpisał do KPO podatek od posiadania samochodów spalinowych. Tego podatku nie będzie dzięki ministrom @PL_2050. Zielony ład? Tak, ale dla ludzi i metodą zachęt, nie nakazów i zakazów. Musi to na Rusi” – napisał na X Szymon Hołownia. Natomiast minister Pełczyńska-Nałęcz, współautorka cytowanego raportu, poinformowała, że polski rząd będzie się domagać wykreślenia podatku od posiadania samochodów spalinowych z Krajowego Planu Odbudowy.
Kolejne wolty są tylko kwestią czasu. Można przypuszczać, że przyciśnięty do muru perspektywą Trybunału Stanu Adam Glapiński będzie się stawał coraz bardziej otwarty na przyjęcie euro. W wywiadzie dla „Financial Times” już nie był takim radykalnym tego przeciwnikiem – mówił nawet o perspektywie dekady.
Elita władzy traktuje politykę ekonomiczną czysto instrumentalnie – chodzi wyłącznie o poprawę notowań i dopieszczanie kluczowych segmentów elektoratu. W zależności od stopnia mobilizacji poszczególnych grup społecznych i zawodowych ci sami politycy mogą być wolnorynkowi albo socjalistyczni, proekologiczni albo przeciwnie. Próżno tam szukać głębiej zakorzenionych przekonań czy idei.
Być może polscy politycy pogodzili się z tym, że ich wpływ na krajową gospodarkę jest marginalny – że decydują o niej przede wszystkim globalna koniunktura i międzynarodowe korporacje. Dla zmyłki opowiadają więc o różnych modelach rozwoju, a przy tym usiłują się prezentować jako błyskotliwi menedżerowie, którzy przewyższają profesjonalizmem przeciwników. W praktyce próbują gasić większe pożary i ewentualnie wprowadzać drobne korekty – oczywiście w taki sposób, jaki jest opłacalny politycznie.
Nawet jeśli gospodarka żyje własnym życiem, to osoby zarządzające domeną publiczną wciąż mają ogromną rolę do odegrania. Decydują o podziale krajowego dochodu, zasięgu i jakości usług publicznych, regułach prawnych kształtujących relacje społeczne na ulicach i w zakładach pracy. To całkiem odpowiedzialne zajęcia, których nie da się dobrze wykonywać bez jakiegoś ideowego fundamentu. Bezideowi koniunkturaliści mogą się nieźle sprawdzać w dziale sprzedaży globalnego producenta elektroniki, ale układaniem życia kraju powinni się zajmować ludzie, którzy mają ugruntowane poglądy przynajmniej na niektóre sprawy. ©Ⓟ