Prezydent Barack Obama zakończy dzisiaj trzydniowy pobyt w Wietnamie, a jutro uda się do Japonii, gdzie weźmie udział w szczycie G7. Wizyta w Azji pod koniec kadencji ma przysłużyć się wzmocnieniu relacji z państwami regionu w ramach „pivotu”, czyli przesunięcia ciężaru polityki zagranicznej USA z Atlantyku na Pacyfik. Prezydent promuje również Partnerstwo Transpacyficzne, czyli układ o wolnym handlu między USA a 11 krajami leżącymi nad Oceanem Spokojnym.
Problem w tym, że chociaż Obama popiera TPP i jego atlantycki odpowiednik TTIP, to jego entuzjazmu nie podzielają inni politycy w USA – np. trójka uczestników prawyborczego wyścigu. Donald Trump i Bernie Sanders nigdy nie ukrywali, że dla nich koszt wolnego handlu w postaci utraty miejsc pracy w USA jest za wysoki. Do krytyki przyłączyła się nawet Hillary Clinton, która wcześniej wstrzymywała się od wypowiedzi na temat umów o wolnym handlu.
Skoro więc następny prezydent może być niechętny TPP, pojawił się pomysł, aby ratyfikować porozumienie podczas ostatniej sesji starego Kongresu – już po wyborach 8 listopada, ale jeszcze przed zaprzysiężeniem nowego. Przeciw temu pomysłowi wypowiedziała się jednak Clinton. Zresztą Obama nie mógłby liczyć nawet na głosy tradycyjnych orędowników wolnego handlu. Lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell stwierdził, że na ratyfikację umowy nie ma szans w tym roku.
Sceptycznie do TPP zaczęli podchodzić również Japończycy. Debata na ten temat została przesunięta przez wzgląd na niedawne trzęsienie ziemi i prawdopodobnie politycy wrócą do tematu dopiero po wakacjach. Jednymi z najgorętszych orędowników TPP są za to Wietnamczycy, którzy liczą na swobodny dostęp do amerykańskiego rynku dla swoich tekstyliów. Hanoi jest zdeterminowane przejmować producentów odzieży uciekających z Chin przed rosnącymi kosztami pracy. Wietnam potrzebuje jednak rynków zbytu dla swoich towarów – w tym celu podpisał m.in. umowę o wolnym handlu z UE i negocjuje podobną z Chinami.