Ostatnio włoski i hiszpański rząd jednocześnie oświadczyły, że muszą negatywnie zweryfikować prognozy tegorocznych deficytów budżetowych. Podobne obawy dotyczą też Grecji i Portugalii.
/>
Na początku kwietnia szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde wyraziła zdecydowane zastrzeżenia co do możliwości osiągnięcia przez Grecję zakładanych przez nią celów fiskalnych.
Na razie rynki w miarę spokojnie reagują na rosnące obawy co do sytuacji fiskalnej w państwach Europy Południowej, niemniej jednak opłacalność włoskich, hiszpańskich i portugalskich obligacji ostatnio wzrosła w odniesieniu do poziomu opłacalności papierów niemieckich. Wszystko to rodzi pytanie, czy nie będziemy wkrótce świadkami powrotu do finansowego zamieszania w strefie euro. Ostatniego lata w centrum uwagi europejskich rynków był kryzys polityczny i gospodarczy w Grecji. Nie możemy wykluczyć, że i zbliżające się lato upłynie pod znakiem obaw o kondycję strefy euro. Możemy mieć pecha i zamiast o wiosennym bluesie zacząć mówić o letnim kryzysie.
Najczęściej spotykana teza głosi, że kryzys w strefie euro jest kryzysem zadłużenia. Nie należy jednak zapominać, że jest to przede wszystkim kryzys wzrostu. Powodem, dla którego Europejczycy z Południa kontynuują walkę o wskaźniki fiskalne, jest przede wszystkim to, że ani realny, ani nominalny PKB w żadnym z państw południowoeuropejskich nie jest nawet zbliżony do poziomu sprzed kryzysu. Logiczna konsekwencja jest taka, że wskaźnik długu do PKB wystrzelił w górę. Można powiedzieć, że mamy problem zarówno z licznikiem, jak i z mianownikiem tego wskaźnika. Oznacza to też, że za każdym razem, kiedy mamy do czynienia ze spadkiem nominalnego PKB, pojawiają się problemy fiskalne. To jest dokładnie to, co obserwujemy obecnie.
Powodem zahamowania wzrostu w Europie Południowej jest globalne spowolnienie na tle amerykańskiego zaostrzenia polityki pieniężnej oraz pozwolenia przez Europejski Bank Centralny, by cel inflacyjny ponownie spadł znacznie poniżej 2 proc. Bez inflacji wzrost nominalnego PKB z definicji musi zwalniać. Powtórzmy: jeśli EBC nie uzna tych zagrożeń i odpowiednio na nie nie zareaguje, równie dobrze możemy być świadkami powrotu kryzysu w strefie euro. W tym konktekście szczególnie niepokojąca jest rosnąca presja zwłaszcza niemieckich polityków, domagających się od EBC, by ten łagodził politykę pieniężną, niezależnie od mniej niż 2-proc. celu inflacyjnego.
A może być jeszcze gorzej. Bez wzrostu w strefie euro obserwujemy wzrost popularności w Europie partii ekstremistycznych i populistycznych. Oczywiście już to samo w sobie może powodować niepokój na rynkach. Ale co ważniejsze, EBC może odczuwać presję związaną na przykład ze wzrostem popularności populistycznej Alternatywy dla Niemiec i nie podjąć działań, które mogłyby uchronić Europę przed powrotem recesji, pogłębieniem deflacji i nowymi problemami fiskalnymi. Miejmy nadzieję, że unikniemy katastrofalnej mieszanki politycznego ekstremizmu i kryzysu deflacyjnego. Ale trudno zachowywać optymizm, gdy EBC zachowuje się, jakby był sparaliżowany.