System emerytalny wzorowany na rozwiązaniach chilijskich stał się w 1999 r. katalizatorem rozwoju polskiego rynku kapitałowego, a Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie – niekwestionowanym liderem regionalnym. Dopiero z czasem zrozumiano nieefektywności tego systemu, w tym niskie wypłaty dla emerytów, to, że inwestycje OFE na GPW stanowiły mniejszą część ich portfela, a wpompowanie ogromnego strumienia finansowego do OFE spowodowało przyspieszony wzrost długu publicznego. Aby zasypać powstałą dziurę, Skarb Państwa był zmuszony emitować więcej obligacji skarbowych, które w dużej mierze trafiały do portfeli funduszy emerytalnych.
Proces ten prowadził do szybszego zadłużania się państwa, nie generując równoważnych korzyści dla gospodarki. PTE pobierały wysokie prowizje, tymczasem przeciętnie zysk wypracowany dla przyszłych emerytów nie odbiegał istotnie od wskaźnika waloryzacji ZUS. System oceny jakości zarządzania był nieefektywny, a fundusze prowadziły podobną politykę inwestycyjną, dającą względnie podobne (złe lub dobre) wyniki i nienarażającą na dopłaty przewidziane w systemie.
To zapewniało komfort PTE, których strategia polegała na automatycznym kupowaniu obligacji skarbowych i równie automatycznym braniu udziału we wszelkich prywatyzacjach poprzez giełdę, co mógłby robić student ekonomii, a nie sztaby wysoko wynagradzanych ekspertów od zarządzania. Naprawdę wygranymi byli akcjonariusze PTE wypłacający sobie dywidendy idące w dziesiątki milionów złotych i w mniejszym stopniu relatywnie nieliczna grupa pracowników towarzystw. Prowizja OFE wynosiła początkowo do 10 proc. Dopiero efektem spóźnionej interwencji ustawodawcy było obniżenie prowizji do 7 proc., a następnie do 3,5 proc. w 2009 r .
Skarb Państwa, który cierpiał na deficyt spowodowany m.in. przekazaniem środków do OFE po wprowadzeniu drugiego filara emerytalnego, był zmuszony do szybkiej prywatyzacji (a jeśli sprzedający działa pod przymusem sytuacji, w której się znalazł, nie może się spodziewać dobrej ceny). Część procesów prywatyzacyjnych była prowadzona przez giełdę i znaczące pakiety akcji były nabywane przez OFE ze środków przekazanych przez państwo, po drodze uszczuplonych systemem prowizji. OFE dokonywały większości inwestycji w dużych procesach prywatyzacyjnych.
Skala zainwestowanych środków jest niższa niż całkowita wartość środków przekazanych OFE przez ZUS. Jeszcze kilka lat temu, kiedy napływy do OFE były bardzo wysokie, fundusze miały więcej pieniędzy niż dobrych możliwości inwestycyjnych na GPW. OFE nie były samoczynnym akceleratorem rozwoju gospodarczego, przyczyniały się do niego tylko pośrednio dzięki kapitałowi inwestowanemu w spółki w ramach ofert publicznych akcji. W pewnym momencie intensywne inwestycje giełdowe osiągnęły jednak takie rozmiary, że początkowy dobry wpływ na rozwój parkietu zamienił się w niezdrowy doping. Wyceny akcji na GPW były sztucznie zawyżone, inwestowano bez odpowiednio ostrożnej selekcji spółek, np. w spółki ukraińskie, których problemy ujawniły się jeszcze przed wybuchem wojny, a środki pozyskane na polskiej giełdzie wyparowały.
W przeciwieństwie do przeprowadzonego przez poprzedni rząd przejęcia aktywów ulokowanych w obligacjach skarbowych (ponad 150 mld zł) – technicznej zamiany charakteru długu z obligacji na teoretyczny dług wobec przyszłych emerytów – ewentualnego przejęcia aktywów 14 OFE nie uda się przeprowadzić łatwo i szybko. Warte są one 130 mld zł, z czego akcje notowane na GPW to 80 proc. W ich rękach znajduje się istotna część akcji także w spółkach mniejszych, niebędących sprywatyzowanymi spółkami Skarbu Państwa. Dzisiaj trudniej o uzasadnienie takiego kroku. Pomimo wrzawy towarzyszącej poprzedniej operacji nikt nie mógł odrzucić w 100 proc. logiki przejęcia obligacji; ich umorzenie natychmiast poprawiło wskaźniki długu publicznego (duża część pozytywnego efektu statystycznego już została skonsumowana i powoli zbliżamy się do stanu sprzed przejęcia części portfela OFE).
Abstrahując od wątpliwości prawnych dotyczących przejęcia portfela akcyjnego oraz w mniejszej skali obligacji korporacyjnych i gotówki z OFE, ich spieniężenie, czyli odzyskanie gotówki zamrożonej w akcjach, będzie trwało bardzo długo lub jeśli zostanie dokonane w krótkim czasie, spowoduje jego gwałtowną przecenę, co może skutkować, że zamiast 100 mld zł ze sprzedaży uzyska się np. 50 mld zł. Nie dość, że państwo zyskałoby mniej, to jeszcze zniszczyłoby to GPW. Panika wywołana spadkami spowodowałaby gwałtowne wycofywanie przez klientów pieniędzy zainwestowanych w różnych funduszach inwestycyjnych (skala ich portfela akcyjnego jest również oceniana na 50 mld zł) i realizowanie ogromnych strat.
Skala umorzeń jednostek uczestnictwa przez klientów przewyższyłaby możliwości spieniężania akcji przez fundusze, a w efekcie doprowadziłaby do ich niewypłacalności. To jeszcze bardziej wzmocniłoby spadki na GPW i odbiłoby się na konsumpcji w gospodarce. Klienci straciliby dużą część oszczędności, a rząd poniósłby straty wizerunkowe. Zwyciężyliby inwestorzy zagraniczni, którzy w początkowej fazie panicznie wyprzedawaliby akcje, ale w momencie osiągnięcia dna dokonaliby korzystnych inwestycji, zbierając supertanie akcje i przejmując kontrolę nad wieloma firmami dotychczas kontrolowanymi przez kapitał krajowy (według starej zasady „kupuj, kiedy na ulicach leje się krew”). Mogłoby to doprowadzić do przejęcia za bezcen kontroli nad najlepszymi polskimi firmami.
Niezbędnym warunkiem decyzji o likwidacji OFE powinien być mechanizm, w którym spieniężanie portfeli OFE będzie rozłożone na wiele lat, a na GPW zostanie zapewniony dodatkowy popyt amortyzujący negatywne reakcje inwestorów. Mechanizm ten powinien być akceptowalny dla rynku, choć likwidacja OFE i tak spowoduje gwałtowną bessę. Samo podjęcie publicznej dyskusji o likwidacji OFE byłoby sygnałem do ewakuacji inwestorów. Istotne są przepisy dotyczące wezwań, zmodyfikowanie jedynie samej ustawy może być nieskuteczne (dyrektywy unijne). Skarb Państwa, przejmując pakiety akcji z OFE, może być w wielu przypadkach zmuszony do ogłoszenia wezwania, co wiązałoby się z koniecznością wyasygnowania określonych kwot. W przypadku co najmniej kilkunastu podmiotów prywatnych Skarb Państwa stałby się największym akcjonariuszem sprawującym kontrolę, byłoby to również formą nacjonalizacji.
Ostateczny demontaż OFE, nawet rozciągnięty w perspektywie kilku lat, praktycznie wyłączyłby polską giełdę z obiegu europejskiego, a dzisiaj jest ona największym parkietem w tej części Europy. Nie dokonujmy jej praktycznej likwidacji (a po takim ciosie byłby to zmarginalizowany i nieistotny parkiet, jak Budapeszt czy Praga). Ostatnie zmiany w systemie OFE wyeliminowały najważniejsze jego wady, czyli inwestowanie w papiery skarbowe i wysokie prowizje. W ostatnich zmianach zaszyty jest zresztą scenariusz powolnego zwijania systemu. Ze względu na konieczność zwiększania wypłat i stosunkowo małe wpływy fundusze będą spieniężać aktywa przy ich malejącej skali. Będzie to proces powolny i jest on już uwzględniony przez inwestorów na GPW.
Gwałtowne zmarginalizowanie GPW wywołałoby problemy w obszarze zatrudnienia w sektorze finansowym. Większość ludzi zatrudnionych w instytucjach obsługujących GPW to ludzie młodzi i dobrze wykształceni, posiadający wiedzę i umiejętności przydatne nowoczesnej gospodarce. Załamanie doprowadziłoby do zniknięcia dużej części sektora ze wszelkimi tego konsekwencjami w postaci wzrostu bezrobocia. Wpłynęłoby to negatywnie na kurs złotego i wpędziło rzesze kredytobiorców walutowych i system bankowy w jeszcze większe problemy. Wszelkie obecne wyliczenia kosztów pomocy kredytobiorcom walutowym stałyby się zaniżone.
Jeśli zapadłaby decyzja o likwidacji OFE, powinno to nastąpić w drodze przeniesienia aktywów do jednego funduszu zarządzanego np. przez BGK. Nie powinno być przymusu gwałtownego zbywania akcji. Powinna to być decyzja uzależniona od sytuacji rynkowej. Ponadto taki fundusz w okresie kilku lat nie mógłby sprzedawać akcji poniżej wyceny z dnia przejęcia, a wyjątkiem byłoby sprzedawanie akcji w ilości pozwalającej na dokonywanie wypłat emerytur dla osób przechodzących na emeryturę, które pozostawały w systemie OFE w momencie jego likwidacji. Cała operacja powinna się odbyć w momencie, kiedy rynek będzie w fazie hossy, a nie chwiejnej stagnacji jak teraz.
Wyzwaniem przy likwidacji OFE byłoby przejęcie zobowiązań wobec tam ubezpieczonych. Czy przyjęto by wartość portfela z dnia przejęcia, kiedy informacja o likwidacji OFE dokonała już spustoszenia na giełdzie? Czy państwo wyrównałoby straty, czy też zapisałoby na kontach w ZUS uszczuplone przez załamanie wartości akcji kwoty? Państwo polskie mogłoby mieć istotny problem prawny w zakresie nierównego traktowania obywateli oraz narażania ich na wymierne straty finansowe.
Trudno też oszacować skalę niezadowolenia. Wielu orędowników likwidacji OFE nie krytykowało ich w momencie powstawania. Zagraniczne instytucje finansowe zauważyły dobry interes i zadbały, by warunki reformy były dla nich jak najlepsze. W momencie kiedy dostały ustawę na miarę swoich oczekiwań, rozpoczął się festiwal promocji OFE. Ekonomiści i analitycy nie mieli interesu, aby bić w tak dobrze rozkręcający się biznes. Nie wszystkie uznane autorytety czerpią zasadnicze dochody z działalności na uczelniach, niektórzy są, byli lub będą związani z sektorem finansowym. Głośne atakowanie tak dobrze zapowiadającego się biznesu nie było dobrze widziane. Teraz wszyscy wiedzą, że kokosy się skończyły, to, co było do zarobienia, zarobiono i obecnie bez większego ryzyka można krytykować OFE.
Kluczowe jest, aby nie dokonywać większych zniszczeń. Przyjmowane rozwiązania muszą być bardzo rozważne. Rynek akcji jest trudny do kontrolowania, a wpływ na niego mają inwestorzy międzynarodowi, którzy dysponują środkami większymi niż budżety państw. Są oni gotowi do bezwzględnego wykorzystywania nadarzających się okazji do zarobienia kosztem mniejszych uczestników rynku, w tym mniejszych państw. Likwidacja OFE otworzyłaby im pole do działania, a konsekwencje byłyby dla Polski i Polaków bolesne.
Samo podjęcie publicznej dyskusji o likwidacji OFE byłoby sygnałem do ewakuacji inwestorów