Czy tym razem powstanie w Polsce elektrownia jądrowa? Wiele wskazuje na to, że tak. Zresztą nie tylko nad Wisłą coś w sprawie przejścia na energię z atomu drgnęło. Niewykluczone, że gdyby nie ta zmiana na świecie, przygotowania ciągnęłyby się w żółwim tempie.
Ale koniunktura międzynarodowa dziś jest po naszej stronie. Obawy przed katastrofą klimatyczną i przerwami dostaw prądu okazują się silniejsze od lęku przed promieniowaniem. Przemysł zdołał przekonać większość społeczeństw, że powtórki z Czarnobyla i Fukushimy nie będzie. Że wyciągnął wnioski z doświadczeń poprzednich dekad, a nowa generacja reaktorów jest bezpieczna. I nie chce wyprowadzać sztandaru ani oddawać pola rywalom z Rosji i Chin. Nawet Niemcy, które przez lata blokowały pomysły, by uwzględnić atom w transformacji energetycznej, choć same nie wykonały kolejnej wolty i wygasiły z niewielkim tylko opóźnieniem swoje ostatnie reaktory, stały się jednak mniej pryncypialne. Szala w unijnym układzie sił przechyla się coraz wyraźniej na korzyść zwolenników energii jądrowej. Na ich czele stoi oczywiście Francja – państwo, które ma ponad 60-proc. udział atomu w miksie energetycznym i chętnie eksportowałoby technologię do kolejnych jej adeptów. Orędowników elektrowni jądrowych jest też coraz więcej w środowiskach obrońców przyrody. W Polsce kawał dobrej roboty wykonano też na polu PR-u i dialogu z lokalnymi społecznościami.
Można by powiedzieć, że musiało minąć bardzo wiele czasu, żeby zmieniło się bardzo niewiele. Obecnie plan przewiduje bowiem budowę elektrowni kilkanaście kilometrów w linii prostej na zachód od Żarnowca. Zapewne – w zależności od sukcesu lub porażki ostatniego projektu – będziemy jeszcze świadkami przerzucania się oskarżeniami lub wypinania piersi po ordery. W historii polskiego atomu są postacie, które zapisały się pozytywne – jak Piotr Naimski, który potraktował budowę elektrowni jak kolejną po gazociągu Baltic Pipe misję polityczną. Są też tacy, którzy rozwój naszej energetyki jądrowej cofali o dekady, jak odpowiedzialny za anulowanie Żarnowca Tadeusz Syryjczyk. Zasługi wielu poszczególnych osób i formacji i winy tych, którzy atomu „nie dowozili”, trudno jednak oddzielić od okoliczności. Z obecnym przełomem nie jest inaczej. Nie dokonałby się najprawdopodobniej bez korzystnej koniunktury i nagłe jej załamanie wciąż może go pogrzebać. Także dlatego warto dołożyć starań, by obecne pomyślne wiatry dla atomu wyzyskać w stu procentach. ©Ⓟ