Ubiegły rok obfitował w premiery tradycyjnych i regionalnych towarów. Ten urodzaj to głównie zasługa sadowników i jabłka grójeckiego.
/>
Liczba wytwórców produktów chronionych przez przepisy unijne, czyli takich, których regionalny i tradycyjny charakter jest potwierdzony odpowiednim certyfikatem, na koniec 2015 r. wyniosła 749. Oznacza to wzrost o 74 proc. w porównaniu do 2014 r. – wynika z danych Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba takich produktów zwiększyła się o ponad 230 proc.
Tak duży przyrost w ostatnim roku to zasługa sadowników. Po tym, jak zaczęły się problemy ze sprzedażą jabłek po wprowadzeniu embarga przez Rosję, zaczęli oni poszukiwać sposobów na przetrwanie na rynku. Najlepszym okazało się postawienie na produkcję wysokiej jakości odmian, w tym zwłaszcza certyfikowanego jabłka grójeckiego. W efekcie liczba jego producentów zwiększyła się w ostatnim roku ponad dziesięciokrotnie – z 37 do 376. W tym dojdą kolejni.
Według przedstawicieli branży embargo to tylko jeden z powodów. Innym, nawet ważniejszym, było powstanie Stowarzyszenia Sady Grójeckie, które zaczęło promować tę odmianę jabłek wśród odbiorców. Obecnie należy do niego 10 grup zrzeszających 400 producentów. – Szansą dla producentów jest nie tylko przebicie się do polskich sklepów, ale również zaistnienie na szeroką skalę na zagranicznych rynkach. Z analizy zrobionej przez niemieckie instytuty wynika, że jabłka grójeckie i łąckie mają rozpoznawalny smak, a ich jakość jest wysoka, co stanowi przepustkę do tego kraju – tłumaczy Maciej Majewski, prezes stowarzyszenia Sady Grójeckie.
Grupa Producentów La-Sad przyznaje, że zainteresowanie jabłkami grójeckimi wykazują też odbiorcy z innych rynków. – Eksportujemy już do Hiszpanii, Włoch, Czech, Wietnamu, Chorwacji, Wielkiej Brytanii. W planach mamy sprzedaż do Chin i Stanów Zjednoczonych – wymienia Michał Lachowicz, prezes grupy zrzeszającej 28 sadowników, dostarczających na rynek rocznie 10 tys. ton jabłek grójeckich.
I dodaje, że producenci pozytywnie już przeszli kontrolę ze strony inspektorów z Chin.
– Czekamy już tylko na wydanie pozwolenia na eksport. W przypadku USA konieczne jest podpisanie umowy o transatlantyckim partnerstwie w dziedzinie handlu i inwestycji handlowych – zaznacza Lachowicz.
Producenci jabłek grójeckich przyznają, że już teraz na swoich owocach osiągają znacznie wyższe marże od tych, które mają mniej znane odmiany. W przypadku tych ostatnich wynoszą one 1–2 proc. – Liczymy, że docelowo będą kilkukrotnie większe – komentuje Michał Lachowicz.
Sukcesywnie rośnie także grupa producentów rogala świętomarcińskiego. W 2015 r. przybyło ich ośmiu, a w 2014 r. trzech. Obecnie wytwarzaniem tego specjału z regionu Wielkopolski zajmuje się 108 firm.
Są jednak kategorie, w których widać trend spadkowy. Mowa na przykład o bryndzy podhalańskiej, którą w ubiegłym roku wytwarzało siedmiu producentów, o pięciu mniej niż w 2014 r., czy oscypku, który dziś robi 41 firm wobec 44 w 2014 r. (w szczytowym momencie, czyli w 2012 r., było 52 producentów oscypka).
Powód: konkurencja ze strony firm, które sprzedają „oscypka” bez certyfikatu. Oferują go w cenie przynajmniej kilkanaście procent niższej, czym odbierają klientów certyfikowanym producentom.
Stabilna jest liczba dostawców produktów nieprzetworzonych takich jak truskawka kaszubska, wiśnia nadwiślańska czy fasola wrzawska. Zdaniem ekspertów liczba producentów mogłaby rosnąć. Szczególnie że tego rodzaju owoce i warzywa są coraz bardziej poszukiwane przez zwolenników zdrowego odżywania. – Problem w tym, że takie produkty są zbyt mało rozreklamowane. Świadomość wśród konsumentów na temat ich istnienia jest tym samym mała. To sprawia, że ich produkcja jest bardzo ryzykowna. Truskawki nie można jak jabłka długo przechowywać w chłodni. Rozwiązaniem byłoby być przekazanie ich do przetwórni. Te jednak nie chcą takich truskawek. Powodem jest ich wyższa cena – słyszymy w jednym z gospodarstw.
Producenci, którzy napotkali tego typu trudności, zazwyczaj nie odnawiają certyfikatu. A ten nie jest tani, choć dostaje się go tylko na rok. Rolnik musi liczyć się z wydatkiem około 600 zł, a przetwórca nawet 1500 zł.
– Już mam informacje od wielu producentów, którzy z nami współpracują, że w tym roku nie będą przedłużali ważności certyfikatów. Szczególnie że nie mogą skorzystać z dopłat przysługujących im w ramach nowego rozdania środków unijnych przewidzianych w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich – wyjaśnia Beata Pietrzyk ze spółki BioCert Małopolska. O pieniądze mogą starać się tylko nowi producenci, czyli ci, którzy nie otrzymywali wsparcia w ramach PROW w latach 2007–2013. Ci natomiast wciąż z dużą rezerwą podchodzą do skoncentrowania się na produkcji certyfikowanych towarów. Wśród powodów wymieniają koszty produkcji, które są wyższe niż w przypadku pozostałych towarów.
Tym samym w bieżącym roku pierwszy raz od 2007 r. liczba producentów certyfikowanej żywności może się zmniejszyć. Powinno to być jednak zjawisko przejściowe. Eksperci zauważają bowiem, że europejskie produkty rejestrowane mają coraz większe znaczenie gospodarcze. Łączną wartość sprzedaży takich towarów w systemie jakości żywności szacuje się w Unii Europejskiej na 15 mld euro, co odpowiada ok. 2,5 proc. wydatków na żywność w UE. Poza tym same sieci handlowe przyznają, że planują rozwijanie oferty o tego rodzaju produkty.
– Stawiamy na certyfikowaną żywność, bo tego oczekują klienci. Tylko w 2015 r. sprzedaż ekologicznych wyrobów zwiększyła się o 389 proc. – przekonuje Guillaume de Colonges, prezes Carrefour Polska.