Gdzie zlokalizować inwestycję? Tam, gdzie można znaleźć dobry personel.
ikona lupy />
. / Dziennik Gazeta Prawna
O tym, gdzie w Polsce powstają nowe fabryki czy centra usługowe, nie decydują już tylko atrakcyjna działka czy infrastruktura. Takie rzeczy są traktowane jako oczywista oczywistość – uzbrojona nieruchomość z dobrym dojazdem jest podstawą, o której już nawet nie trzeba rozmawiać. – Gdy organizujemy spotkania z inwestorami, to już nie wystarczy zapoznanie z władzami gminy i pokazanie działki – opowiada Iwona Chojnowska-Haponik, dyrektor departamentu inwestycji zagranicznych Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych, która ma pomagać ściągać zagranicznych inwestorów nad Wisłę. – Teraz do obsługi inwestorów dodajemy jeszcze jeden komponent – spotkanie z wyspecjalizowaną agencją ds. zasobów ludzkich, która prezentuje dokładne dane o lokalnym rynku pracy. I nie chodzi tu tylko o daną miejscowość, ale także pokazanie, czy w promieniu 50, a nawet 100 km są ludzie, którzy mogliby dojeżdżać do pracy – wyjaśnia urzędniczka. Ta informacja o bezrobociu jest dosyć szczegółowa: pokazuje się w niej okolicznych bezrobotnych w rozbiciu na kompetencje – wykształcenie oraz umiejętności techniczne. Dla inwestorów istotne jest także, czy w danej okolicy są tradycje danego sektora przemysłu. Wiadomo, że firmy motoryzacyjne będą skłonne inwestować na Śląsku czy w Wielkopolsce – tam, gdzie istnieje rynek wykształconych w tym zakresie pracowników. – Wiele przedsiębiorstw nie zdecydowało się na fantastyczne lokalizacje na Pomorzu, ponieważ tam nie było tradycji działania sektora, który reprezentują – dodaje Iwona Chojnowska-Haponik. – Istotne przy wyborach inwestorów jest to, czy w okolicy są już działające zakłady o podobnym profilu, wtedy w najgorszym razie pracowników można po prostu podkupić – potwierdza burmistrz Gubina Bartłomiej Bartczak.
O tym, że coraz ważniejsza, być może najważniejsza, przy podejmowaniu decyzji o inwestycji jest dostępność pracowników, opowiadają także inni samorządowcy. – Mówię to z całą odpowiedzialnością: rynek pracodawcy zmienił się w rynek pracownika. Może nie w całej Polsce, ale na pewno w naszym regionie – stwierdza Wadim Tyszkiewicz, prezydent 40-tys. Nowej Soli położonej w województwie lubuskim. – Dzisiaj pierwsze pytanie inwestorów jest o pracowników – ja muszę udowadniać, że u nas są ludzie do pracy. I nie chodzi tu o poziom bezrobocia, bo np. w naszym powiecie jest ono stosunkowo duże i wynosi 18 proc. Ale to wcale nie znaczy, że rąk do pracy jest wiele – mówi samorządowiec i dodaje, że z 5 tys. bezrobotnych zarejestrowanych w powiecie nowosolskim jedna trzecia pracuje na czarno albo za granicą, a jedna trzecia pracować nie chce. – Ci ludzie nauczyli się żyć za niewielkie pieniądze z opieki, czasem coś dorobią. Zminimalizowali swoje potrzeby i to im wystarcza. Co najgorsze, teraz to się jeszcze pogłębi przez program 500 plus. Z wszystkich bezrobotnych faktycznie pracować chciałaby tylko część. Ale i tak nie wszyscy mają kulturę pracy – nie potrafią wstawać wcześnie pięć dni w tygodniu i o godz. 7 być w zakładzie – mówi Tyszkiewicz.
Są jednak narzędzia, by inwestorów ściągnąć, a lokalny rynek pracy nieco poprawić. Pierwszym z nich jest zapewnienie dobrej komunikacji z okolicą – często dowożenie pracowników współfinansują lokalne samorządy. We wspominanej Nowej Soli właśnie trwa rozbudowa miejskiego systemu transportu, który ma obejmować także okoliczne miejscowości. Takie dowozy często stosuje się również w okolicach specjalnych stref ekonomicznych, pracowników przywozi się m.in. z Wałbrzycha do Wrocławia.
Drugim sposobem jest dostosowanie lokalnego systemu oświaty do potrzeb pracodawcy. I to na różnych poziomach. – My bardzo mocno stawiamy na szkoły zawodowe, z bardzo dużą liczbą zajęć praktycznych: np. trzy dni w szkole, dwa dni w fabryce. Mamy nowoczesne wyposażenie – m.in. obrabiarki numeryczne – bo nasz region potrzebuje ślusarzy, tokarzy, elektryków czy elektroników – tłumaczy Tyszkiewicz. Poza edukacją na poziomie średnim istotna jest także kooperacja między przemysłem a uczelniami. – Współpraca ze środowiskami akademickimi jest kluczowa, duże korporacje chcą odpowiednio profilować studia, tak by w przyszłości mieć wykształconych zawodników – opowiada Jan Banasikowski z Work Service, agencji specjalizującej się w zatrudnianiu pracowników. – Przez to, że jako kraj mamy dużą liczbę wykwalifikowanych pracowników, ściągamy inwestycje do obsługi biznesu – dodaje ekspert. I choć faktycznie outsourcing staje się w Polsce coraz ważniejszą branżą, to nie powinno się o tym zapominać, że jak zawsze oprócz dobrego wykształcenia liczą się także koszty, czyli to, że między Odrą i Bugiem zarabia się mniej niż na Zachodzie.
Konsekwencją tego, że inwestorzy coraz większą uwagę zwracają na pracowników, będzie to, że regiony bez tradycji przemysłowych, jak województwa warmińsko-mazurskie czy podlaskie, fabryk się najpewniej... nie doczekają. Szanse na to, że znajdzie się ten, kto będzie chciał być pierwszy i zainwestować w regionie nie tylko w zakład, ale także w pracowników, są minimalne. W tym wypadku bez radykalnych inwestycji państwa prawdopodobieństwo znalezienia inwestorów prywatnych jest iluzoryczne. Z innego rodzaju problemem musi się zmierzyć np. województwo opolskie. Wśród części inwestorów panuje przekonanie, że z tego regionu wszyscy wartościowi pracownicy wyjeżdżają za granicę. Choć fakty temu przeczą, to zmiana reputacji województwa nie jest łatwa.