Zrób to sam. Albo co najwyżej przy pomocy bliskich. Z tego, co masz albo co znajdziesz w piwnicy. A potem pochwal się światu stolikiem z części od komputera albo sukienką, która wygląda jak milion dolarów, a kosztowała tyle co stary T-shirt.
Przetwarzają, naprawiają, odnawiają. Eksperymentują z zamiennikami, prawami fizyki i wszystkim, co tylko wpadnie im w ręce. Nie wyrzucają zbędnych kabli czy śrubek. Nie pozbywają się nadłamanej klawiatury do komputera ani pękniętej deski. Bo niekiedy wystarczy połączyć z pozoru zupełnie niepasujące do siebie, zepsute przedmioty, by stworzyć cudeńko. Sami robią wieszaki, komody, ciuchy i rowery. Wymieniają uszczelki w oknach, składają grzejniki elektryczne, naprawiają samochody, czajniki i lampy. Majsterkowicze amatorzy, konstruktorzy ze zdecydowanie bardziej naukowym podejściem czy zwykli ludzie, którzy postanowili spróbować usamodzielnić się od wątpliwych fachowców, serwisów, koncernów i sklepów oferujących wymianę elektrośmieci na kolejne elektrośmieci.
Dziewczyny ze szlifierką
Majsterki.pludowadniają, że dziś majsterkować może każdy. Bez względu na wiek, płeć czy wykształcenie. Pokazują, jak połączyć ze sobą drewno, odnowić krzesła z PRL-u, zrobić ekologiczną choinkę z palet. Z odzysku robią np. lampion ze starej puszki i tablicę na biżuterię z korków po winie. – W czasach, kiedy wszystko można kupić, uczymy, że samemu da się zrobić coś bardziej oryginalnego. A dzięki temu zaoszczędzić, dać przedmiotom drugie życie i otoczyć się niebanalnymi rzeczami – opowiada Sylwia Czubkowska. – Odnawiamy, malujemy, wiercimy, kleimy i wbijamy gwoździe. Krótko mówiąc, udowadniamy, że kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi – dodaje z uśmiechem Basia Sowa. – Tworzymy nie tylko własne projekty, ale też weryfikujemy z pozoru proste tutoriale DIY (do it yourself, czyli zrób to sam – red.), od których aż roi się w internecie – tłumaczy Ala Rzeczkowska.
Na warsztatach u Sylwii, Basi i Ali 90 proc. uczestników to kobiety. Część przyprowadza ze sobą koleżanki, siostry, a część namawia na DIY mężów. Majsterki uczą kursantów, jak zagruntować ścianę, obchodzić się ze szlifierką, jak zrobić puf z palety i abażur z filcu. – Nasze szkolenia dla wielu osób są odskocznią od codzienności, relaksem po ciężkim tygodniu. Pomajsterkować przychodzą księgowi, dziennikarze czy urzędnicy. Zazwyczaj około trzydziestki, ale zdarzają się też osoby starsze – opowiada Basia. – Mają dużą frajdę, że wychodzą z zajęć z czymś własnoręcznie stworzonym.
Same wzięły się do majsterkowania przy okazji remontów własnych mieszkań. Nagle okazało się, że znalezienie prawdziwego i nieżądającego fortuny fachowca graniczy z cudem. Uczyły się na zasadzie prób i błędów, zdobywając wiedzę także na profesjonalnych kursach obróbki drewna, obchodzenia się z różnego rodzaju przyrządami.
Sylwia z zawodu jest dziennikarką (pracuje w DGP), ale jak przyznaje, bardzo miłuje stolarstwo, namiętnie piecze, czyta kryminały i kompulsywnie ogląda amerykańskie seriale.
Dziennikarką jest również Basia (także pracuje w DGP). Na co dzień trzyma rękę na pulsie bieżących wydarzeń, ale artystyczne ciągoty co i raz ją dopadają. Wtedy maluje na płótnie, meblach i murach. Ala z kolei w cywilu jest szefową marketingu i komunikacji w firmie specjalizującej się w produkcji automatyki do rolet i markiz. Po godzinach sama zajmuje się produkcją wszelakich innych domowych sprzętów i sprzęcików, a na majsterkach pokazuje m.in., jak podejść do gruntowania dużych powierzchni.
Serwis pomocy domowej
Łukasz Więcek z Zielonej Góry to jeden z najsłynniejszych majsterkowiczów III RP. Zapracowany po same uszy. Kocha lutować, składać, rozbierać na części, czyścić i montować na nowo. Tak jak Adam Słodowy przez ponad 20 lat, począwszy od 1959 r. prezentował w „Teleranku”, jak zrobić m.in. lampkę biurową z napędem, tak samo dzisiaj Łukasz Więcek pokazuje w internecie, jak mając niewiele, stworzyć zabawki lub przedmioty codziennego użytku. Jego portal Majsterkowo.pl jest bazą krótkich filmów pokazujących, jak przemienić coś starego w coś nowego. Coś z pozoru niefunkcjonalnego w coś przydatnego.
Więcek jak na współczesnego Słodowego przystało, publikuje wszystkie poradniki w sieci. Społeczeństwo majsterkowiczów pod wodzą Więcka pokazuje, jak zrobić autotransformator, szlifierkę ze starego dysku twardego, włącznik światła reagujący na klaśnięcie, rękawiczki do obsługi smartfonów, dzwonek z myszki komputerowej czy jak odrestaurować stare sanki.
Więcek nie ukrywa, że Majsterkowo jest kontynuacją nurtu Adama Słodowego i odpowiedzią na to, co wciskają nam duże koncerny. „W czasach PRL-u, gdy jedynym łatwo dostępnym produktem był ocet, ludzie byli skazani na majsterkowanie. Obecnie sklepowe półki uginają się pod ciężarem dostępnego asortymentu, ale niestety w większości przypadków producenci próbują nam sprzedać towar marnej jakości, zawyżając kilkukrotnie jego wartość” – pisze na swoim blogu. „Jakby tego było mało, większość sprzedawanych obecnie urządzeń to typowe jednorazówki, do których nie można nigdzie dostać części zamiennych, a naprawa w autoryzowanym serwisie często przekracza wartość nowego urządzenia”.
Dlatego też Więcek, który musi być publicznym wrogiem numer 1 dla autoryzowanych serwisów, pokazuje wraz ze swoimi majsterkowiczami, jak niskim nakładem pracy wiele rzeczy można wykonać samodzielnie w domu. Zaoszczędzając przy tym ciężko zarobione pieniądze i czas. Więcek nie namawia do kupowania drogich części i materiałów, ale do korzystania z przedmiotów, które na co dzień walają się nam po kątach (wentylatory, dyski twarde, klawiatury etc.).
Z blogu Więcka korzysta m.in. Arek, matematyk. Dzięki wideoporadnikom w wolnym czasie sam naprawił pralkę, przecięte słuchawki, stworzył podkładkę chłodzącą do laptopa i komplet mebli ogrodowych. – Znam się jako tako na sprzęcie, ale zawsze się bałem, że naprawiając go, doszczętnie go zepsuję. Wielokrotnie korzystałem więc z serwisów, płacąc dużo pieniędzy – jak się często okazywało – za oczyszczenie wiatraczka, wymianę głowicy czy klawiszy w klawiaturze. Teraz większość tych rzeczy mogę zrobić sam. W internecie jest wszystko, krok po kroku pokazane. Właśnie pracuję nad własną stacją meteo, którą zawsze chciałem mieć, i gniazdkiem elektrycznym sterowanym przez WiFi – opowiada Arek.
Wykałaczka z prądem
Wygląda na to, że Zielona Góra majsterkowiczami stoi. Spryciarze.pl, największy obecnie portal z wideoporadnikami z dziedziny „zrób to sam”, również wywodzi się z tego miasta. Kiedy w 2007 r., podczas pobytu w Anglii, Marcin Radziwoń razem z kolegą Arturem Olszewskim opublikowali w internecie filmik, jak poradzić sobie z angielską wtyczką bez adaptera do kontaktu, okazało się to strzałem w dziesiątkę. Tutorial, pokazujący krok po kroku, jak za pomocą patyczków do uszku czy wykałaczek pomóc sobie z poborem prądu na obczyźnie, tylko w pierwszym dniu miał 15 tys. odsłon, a w drugim dwa razy tyle. Dzisiaj prowadzony przez dwóch młodych mieszkańców Zielonej Góry portal Spryciarze.pl ma w swojej bazie ponad 25 tys. podobnych filmów, tworzonych przez społeczność internautów. Spryciarze pokazują, jak przeżyć cały dzień za 5 zł, zrobić samopodlewającą się doniczkę, jak przerobić smartfona na mikroskop, przemienić pokój w salę kinową czy wreszcie jak przygotować auto do zimy.
– Pomagamy ludziom. W przypadkach awaryjnych, sytuacjach problemowych instrukcji zazwyczaj nie ma, a jeśli nawet są, to szybko okazują się niezbyt przydatne. Bo brakuje nam jakiejś części albo odpowiedniego narzędzia. Nawet najlepszy drukowany instruktaż przegra z filmikiem, który poprowadzi nas przez cały proces naprawy i pokaże, jak prostych niekiedy narzędzi wystarczy użyć, takich, o których w życiu byśmy nie pomyśleli – mówi Radziwoń.
Co środę o godzinie 18 w sieci na kanale „5 sposobów na” pojawia się nowy poradnik, w którym występują sami spryciarze. Niektórzy internauci czekają na niego bardziej niż na najnowszy odcinek kultowego serialu.
Z wykształcenia Marcin i Artur są pedagogami. Nagrywając wideoporadniki, spełniają się więc w roli nauczycieli, a odbiorcy doceniają łatwy w odbiorze przekaz. Jak na spryciarzy przystało, sami potrafią zrobić niemal wszystko. No może poza hydrauliką, ale i tutaj wystarczy ich zdaniem znaleźć sprytny sposób na poradzenie sobie z problemem. Do idei DIY przekonali swoje rodziny. Niedługo wystartuje drugi kanał „5 sposobów na” kierowany tym razem do kobiet i prowadzony przez ich partnerki. – I bynajmniej nie będą to tylko porady kulinarne, ale poradniki skierowane do zaradnych pań, które chciałyby same zrobić sobie półkę w garderobie czy przerobić stare podkoszulki na coś szykownego – dodaje Radziwoń.
Marta, graficzka, jest fanką zagranicznych serwisów DIY. Dzięki temu potrafi na przykład powiększać dziecięce ubranka. Jej córka, która niedługo skończy dwa lata, rośnie jak na drożdżach. Marta potrafi tak przerobić ciuszki, że nie musi co kilka miesięcy wymieniać jej garderoby. Razem z mężem sami zrobili też wszystkie meble do dziecięcego pokoju, a ostatnio także dwie lampy z kloszami z recyklingu (a dokładnie z plastikowych pudełek, w których sprzedawana jest bielizna) i z własnym zasilaniem. – To duża przyjemność dawać przedmiotom, niekiedy wręcz śmieciom, drugie życie. Za każdym razem, jak jesteśmy u kogoś w gościach, wychodzimy z siatami rzeczy, które dla znajomych są do niczego, a my przerabiamy je m.in. na dekoracje, szafki na buty czy patchworkowy koc.
Doktor Tomasz Baran z Wydziału Psychologii, Katedry Psychologii Osobowości Uniwersytetu Warszawskiego jako przykład popularności idei „zrób to sam” w Polsce podaje też sukces strategii reklamowej jednego z supermarketów budowlanych. Kampania pod hasłem: „Zostań bohaterem w swoim domu” odniosła sukces. Przemówiła do wyobraźni Polaków, którzy ochoczo zabrali się do zmajstrowania własnego biurka, szafki, naprawienia kranu czy instalacji rolet. – Z natury jesteśmy leniwi, ale też lubimy się odróżniać od innych i zależy nam na wysokiej samoocenie. Jeśli sami coś zrobimy, to mamy niemal gwarancję oryginalności i kolejny powód, by dobrze o sobie myśleć – mówi dr Baran, podkreślając, że sam nie dopatrywałby się w idei „zrób to sam” stylu życia czy jakiegoś ruchu społecznościowego. – To bardziej hobby o dobroczynnym wpływie na samopoczucie, próba odróżnienia się od tłumu sięgającego z przyzwyczajenia i wygody po gotowe produkty, a czasem też możliwość zaoszczędzenia kilku groszy – uważa.
Technika i człowiek
Adam Słodowy w tym roku skończy 93 lata. Jest zmęczony występami i nie za bardzo chce się wypowiadać dla mediów. Ale bardzo poleca internet jako źródło pomysłów. – W sieci jest wszystko – przyznaje. Kiedyś do tego, by robić rzeczy samemu, przekonywał tak: „Przyjemny trud domowego majsterkowania nigdy się nie skończy. Majsterkowanie służy dalszym, szerszym celom. Przecież własnoręcznie zbudowany leżak czy fotel ułatwi nam wygodne czytanie książek. Własnoręcznie budowane lampy, półki, zasłonki i liczne inne sprzęty stworzą miłe wnętrza przystosowane do indywidualnych potrzeb wszystkich członków rodziny. Indywidualne cechy domu rodzinnego będą tak potrzebnym przeciwstawieniem uniformizmu świata zewnętrznego, w którym często człowiek służy technice, zamiast by technika służyła człowiekowi” – pisał przed laty w książce „Majsterkowanie dla każdego”, wydanej w 1979 r. nakładem Wydawnictw Naukowo-Technicznych.
I właśnie zgodnie z ideą Słodowego działają współcześni studenci. Prawdziwy urodzaj panuje w kołach naukowych przy różnego rodzaju uczelniach technicznych. Zdaniem Aleksandry Teski z Koła Naukowego Aparatury Biomedycznej przy Politechnice Warszawskiej wszystko zależy od osobistych zainteresowań i pomysłów. I tego, w jakim celu zajmujemy się wynalazkami. – Jeśli jest to hobbystyczne majsterkowanie w piwnicy, najwięcej do zrobienia jest w dziedzinach elektroniczno-mechanicznych, ponieważ jest to względnie tanie zajęcie, które przy odrobinie wysiłku pozwala skonstruować ciekawe cudeńka – mówi Teska. – Jeśli ambicje sięgają wyżej: do założenia własnej firmy czy start-upu, każda gałąź gospodarki ma miejsce na nowe pomysły i technologie. Najprężniej działający studenccy konstruktorzy z naszej uczelni zajmują się ok. 30 dziedzinami.
Zdaniem Teski często ludzie z ogromnymi predyspozycjami nie zajmują się konstruowaniem, ponieważ nie znaleźli tematu, który ich fascynuje. Jedni natkną się na swoją pasję w wieku lat sześciu, drudzy w wieku lat szesnastu, a jeszcze inni sześćdziesięciu.
Jako przykład wczesnego zamiłowania do konstruktorstwa można podać chociażby historię studenta Aleksandra Cudnego. Cudny zajmuje się inżynierią biomedyczną, co można uznać za spłatę pewnego rodzaju długu wobec medycyny. – W wieku niemowlęcym zachorowałem na ciężkie zapalenie płuc, które przeżyłem m.in. dzięki ówczesnemu rozwojowi medycyny. Szukając celu w życiu, zainteresowałem się technologiami medycznymi i zacząłem studia w tym kierunku. Zafascynowało mnie – poza tym, jak niesamowite są niektóre rozwiązania – że rozwój nauk medycznych ma bezpośrednie przełożenie na pomoc ludziom – mówi Cudny.
Inny student Politechniki Warszawskiej Grzegorz Kowalski dzięki pomocy bliskich niemalże od dziecka mógł pielęgnować instynkt inżynierski. W wieku 10 lat nie chciał jak inne dzieci dostawać w prezencie gier komputerowych czy samochodzików, tylko zestawy części do samodzielnego tworzenia, montażu i wymyślania pojazdów, urządzeń, obwodów elektronicznych czy konstrukcji budowlanych. – Własna inwencja twórcza pozwalała mi na budowanie czegoś z niczego. W moim przypadku można więc powiedzieć, że konstruktorem się urodziłem – uśmiecha się Grzegorz.
Młodzi konstruktorzy z koła Naukowego Aparatury Biomedycznej stworzyli do tej pory m.in. mechaniczną protezę dłoni sterowaną sygnałami elektrycznymi pochodzącymi z aktywności mięśni (EMG) czy rękawiczkę wspomagającą orientację przestrzenną osób niewidomych. Pozwala ona zarówno na podstawową orientację w przestrzeni, jak i – przy odrobinie treningu – na rozpoznawanie kształtów bliżej położonych obiektów. I jak podkreślają, w przypadku prototypu lub hobbystycznego projektu jako baza absolutnie wystarczy zaplecze domowe oraz drobne zakupy. – Dla studenckiego koła naukowego pozyskiwanie środków stanowi znaczne wyzwanie. Wykorzystywanie niepotrzebnych sprzętów i materiałów jest jak najbardziej powszechne. Oczywiście w dojrzałym lotnictwie jest to już niedopuszczalne – dodaje Jan Oleszczuk, prezes Koła Naukowego Lotników przy Politechnice Warszawskiej.
Protest song
Dlaczego kilkanaście tysięcy osób nagle zapałało miłością do majsterkowania? Tylko w zimowy sobotni poranek na portalu Spryciarze jest online prawie 13 tys. osób. Internauci czytają, jak zbudować samemu pług do samochodu osobowego. Na innych stronach majsterkowych czatuje w sumie kilkaset osób. Na forum Odjechani internauci dyskutują, jak wymienić termik w czajniku elektrycznym, a na Naprawisz.to, jak dostać się do domu w przypadku zaciętych od środka drzwi. Ktoś inny czyta na samouczku, jak z resztek starych tkanin zrobić kolorowy dywan, a z pozostałych rur PVC zrobić oryginalny, designerski mebel.
Anna dzięki poradom na samouczku własnoręcznie zrobiła na święta prezenty dla całej rodziny. Pluszaki dla dzieci, oryginalne poszewki i puzderka dla dorosłych. Teraz siedzi wieczorami nad abażurem, do którego wykonania potrzebne są jedynie metalowe zawleczki do puszek. – Ja zajmuję się raczej rzeczami dekoracyjnymi, ale mąż, który jest absolutnym humanistą, za pomocą poradnika sam postawił płytę gipsowo-kartonową, wymienił wewnętrzny parapet i przymierza się do obudowy brodzika płytkami – dodaje Anna. – Fachowcy są drodzy i trudno znaleźć takiego, który nic nie sknoci. Wychodzimy więc z założenia, że w najgorszym razie lepiej sknocić coś samemu. Poza tym te poradniki naprawdę są jasne i zrozumiałe. Nagle okazuje się, że większość drobnych, a nawet całkiem sporych remontów z powodzeniem można wykonać samemu.
W domu Piotra, z wykształcenia psychologa, nie ma prawie nic, czego sam by nie zrobił, nie przerobił, nie znalazł lub nie dostał od kogoś w prezencie. Meble to zbieranina tego, co wyszukał przy kontenerach na śmieci, bazarkach i komisach. – Ludzie pozbywają się niemalże nowych przedmiotów. Wystarczy parę magicznych sztuczek i ze starej komody mam elegancki mebel, a z wyrzuconych elementów elektronicznych składam sobie przenośny zasilacz – opowiada Piotr. – Jesteśmy zalewani przedmiotami, tymczasem to, co mamy, w zupełności wystarczyłoby nam do końca życia.
Tomasz Duda z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego z Wydziału Nauki o Zdrowiu przyznaje, że ma dwie lewe ręce, ale do dzisiaj wspomina własnoręcznie zrobioną szafkę – przed laty w szkole średniej w Rendsburgu. – Szczegółów nie pamiętam, ale jak szafka już była gotowa, czułem ogromną dumę. Można powiedzieć, że wytworzyły się w moim organizmie hormony szczęścia. To było naprawdę coś – wspomina. Zdaniem Dudy obecnie idea DIY, czyli polskie Zosie samosie, to już nie hobby, ale zdecydowanie zjawisko masowe. – W zasadzie w każdej sferze życia mamy już grupy promujące ideę handmade’ową. Zaczęło się od kobiecych sfer, jak kulinaria czy biżuteria, poprzez modę i przedmioty domowego użytku. Samemu można dziś robić jogurt, masło, kolczyki, ale też sukienkę ze starej chusty. Moja koleżanka na przykład prezentowała ostatnio, jak ze starej chusty jest w stanie zrobić 10 sukienek, a na koniec jeszcze torbę. Ktoś inny robi zabawki ze starych T-shirtów, a jeszcze ktoś dom z samodzielnie wypalanych cegieł – opowiada Duda. – Wszystko to wydaje się odpowiedzią na zalewający nas konsumpcjonizm. To protest song XXI wieku. Jesteśmy zanurzeni w pstrokaciźnie, reklamach, sztuczności made in China. Stąd potrzeba wyciszenia, stworzenia czegoś swojego. Wiadomo, że wszystko można kupić, ale satysfakcja, przyjemność ze zmajstrowania czegoś własnego jest niewspółmiernie większa. O ile oczywiście ma się minimum zdolności manualnych.