Spadki na giełdach, niskie ceny surowców, rozjeżdżająca się polityka banków centralnych. Czy to już kryzys?
/>
Wtorek azjatyckie giełdy zakończyły spadkami. Najwięcej – 6,38 proc. – stracił indeks Shanghai Composite. Łącznie od początku roku najważniejszy parkiet w Chinach stracił 22,27 proc. Indeks Nikkei 225 zakończył dzień na minusie ze spadkiem 2,35 proc., a Hang Seng 2,48 proc.
Podstawowym powodem niepokoju inwestorów jest sytuacja w Chinach. Zgodnie z oficjalnymi statystykami gospodarka kraju urosła w ub.r. o 6,9 proc., co oznacza najniższe tempo wzrostu od 1990 r.
Na pierwszy rzut oka nawet spowalniająca chińska gospodarka nie daje powodów do niepokoju. Z Państwa Środka dobiegają jednak inne niepokojące doniesienia. Wzrost gospodarczy wiąże się z większą produkcją energii elektrycznej. Tymczasem w ub.r. w Chinach wartość ta spadła po raz pierwszy od czasów rewolucji kulturalnej (o 0,2 proc.). O 2,3 proc. zmniejszyła się też produkcja stali – pierwszy taki spadek od 1981 r. Z oficjalnych danych wynika, że w ub.r. spadło zatrudnienie w kilkunastu sektorach gospodarki – głównie w przemyśle ciężkim oraz górnictwie (wydobycie węgla również zmalało). Dodatkowo, jak podał Institute for International Finance, zrzeszenie największych banków na świecie, w ub.r. kraj opuściło 676 mld dol. kapitału. To absolutny historyczny rekord. Do tej pory kapitał do Państwa Środka tylko napływał.
Te wszystkie informacje niepokoją inwestorów. George Soros od początku roku przepowiada, że światu grozi nowy kryzys – i że zacznie się on w Chinach. W wywiadzie dla telewizji Bloomberg przyznał nawet, że gra na spadki azjatyckich walut. To sprowokowało reakcję ze strony chińskich władz; na pierwszej stronie „Dziennika Ludowego” ukazał się komentarz pt. „Na wojnę z chińską walutą? Ha, ha”.
Wśród problemów wymienia się również niską cenę ropy, która na razie oscyluje wokół 30 dol. za baryłkę. Przedwczoraj sekretarz generalny OPEC – kartelu zrzeszającego część krajów produkujących surowiec – Abdallah El-Badri po raz kolejny wezwał członków organizacji do skoordynowanej akcji mającej na celu zmniejszenie wydobycia i zakończenie w ten sposób problemu nadpodaży. Pomysłowi przyklasnęły kraje żyjące z ropy, choć niezrzeszone w OPEC – chociażby Rosja.
Na redukcję wydobycia nie ma jednak co liczyć, bowiem rynek ropy stał się kolejnym polem rozgrywki między Arabią Saudyjską a Iranem. Rijad jest gotów ponieść wiele wyrzeczeń, aby uniemożliwić Teheranowi wzbogacenie się na handlu ropą. Zwłaszcza że w kraju zostały zniesione sankcje, po tym jak ten zrezygnował z rozwoju programu atomowego (w ramach jednej z nich kraje europejskie zdecydowały, że nie będą kupować ropy od Irańczyków). Ci z kolei są zdeterminowani, żeby wycisnąć ze swoich pól naftowych tyle, ile się da. Agencja Reutersa informowała, że w dniu zniesienia sankcji u brzegu kraju na sygnał do wypłynięcia czekało kilkanaście pełnych tankowców, zawierających tyle ropy, ile wynosi tygodniowe zapotrzebowanie Indii. Część z nich wyruszyła do klientów ze Starego Kontynentu.
Zawirowania na giełdach i niska cena ropy stanowią jeden z czynników, nad którymi muszą się pochylać banki centralne na całym świecie. Dzisiaj późnym wieczorem czasu polskiego zakończy się posiedzenie amerykańskiej Rady Polityki Pieniężnej, czyli Federalnego Komitetu ds. Otwartego Rynku. Rynki oczekują, że Janet Yellen – szefowa Rezerwy Federalnej – wstrzyma się tym razem przed podniesieniem stóp procentowych. Z kolei po naszej stronie Atlantyku Mario Draghi stojący na czele Europejskiego Banku Centralnego zapowiedział, że niskie ceny ropy i malejąca inflacja w strefie euro mogą zmusić EBC do kontynuowania luzowania ilościowego, a nawet dalszej obniżki stóp procentowych, które już są na ujemnym poziomie. Swoją politykę pobudzania gospodarki w nadchodzącym czasie zamierza również kontynuować bank centralny Japonii.
Inwestorów na całym świecie niepokoi sytuacja w Chinach
Znani analitycy o ryzyku wielkiego kryzysu
Pytanie, czy początek roku zwiastuje nadejście kryzysu o globalnej skali, jest otwarte. Olivier Blanchard, były główny ekonomista MFW, napisał niedawno, że kondycja i perspektywy gospodarek USA oraz Chin nie uzasadniają nerwowości na rynkach. W związku z tym wyprzedaż akcji można wytłumaczyć tylko instynktem stadnym. „Jeśli inni sprzedają, to pewnie dlatego, że wiedzą coś, czego ja nie wiem. Trzeba więc sprzedawać. Sprzedajesz, a kursy lecą w dół” – napisał ekonomista na blogu renomowanego Instytutu Petersona.
Bardziej skłonny zawierzyć rynkom jest Larry Summers, były główny ekonomista Banku Światowego, który przypomniał ostatnio, że to rynki jako pierwsze wyczuły, jak kiepsko wygląda sytuacja tuż przed wybuchem światowego kryzysu finansowego – wcześniej niż ekonomiści z Rezerwy Federalnej.
Najczęściej jednak analitycy są sceptyczni względem wiedzy, jaką rzekomo dysponują rynki. Noblista Paul Samuelson zwykł żartować, że „rynki przewidziały dziewięć z ostatnich pięciu recesji”.