Suto zastawiony stół to wizytówka świąt – o tym nie trzeba nikogo przekonywać. Co dokładnie się na tym stole znajdzie, to już jednak świadectwo czasów, w jakich żyjemy.
Choć polskie święta – spod znaku karpia i pierogów z kapustą i grzybami – bardzo różnią się od tych pachnących indykiem i pieczoną szynką po drugiej stronie oceanu, to Amerykanie i Polacy sięgają w tych dniach po jakiś rodzaj gazowanego napoju. Najpewniej colę lub pepsi. Nie wychodzi im to na zdrowie, ale zrobią to, bo – jak twierdzi Marion Nestle w książce „Polityka napojowa” – żyjemy w czasach kryminalnej manipulacji nie tylko naszymi gustami, lecz i zdrowiem.
Nestle, profesor Uniwersytetu Nowojorskiego, już raz porządnie dała się we znaki biznesowi spożywczemu. W 2002 r. opublikowała książkę „Polityka żywnościowa” (Food Politics), w której opisała, w jaki sposób koncerny wpychają w nas bardzo tanią i mocno przetworzoną żywność – zapewniając jednocześnie, że to, co jemy, jest wyjątkowo zdrowe. Była jedną z pierwszych, która zwróciła uwagę na, jak to określiła, haniebne praktyki reklamowania niezdrowej żywności dla dzieci. To po jej publikacjach w USA pojawiły się ruchy typu „Rodzice przeciwko śmieciowemu jedzeniu” (Parents Against Junk Food) oraz „Nie dla śmieci” (No Junk), w których biorą udział restauracje, jak np. meksykańska sieć Chipotle.
Najnowszą książkę prof. Nestle można potraktować jako kontynuację poprzedniej. Nosi tytuł „Polityka napojowa” (Soda Politics) i wymierzona jest w koncerny produkujące słodzone napoje gazowane, a szczególnie w Coca-Colę i PepsiCo (w Ameryce firmy te nazywane są Big Soda). Zamiast jednak, jak w „Polityce żywnościowej”, rozłożyć na części pierwsze nasze ulubione soft drinki i pokazać, jak poszczególne ich składniki niszczą nasze zdrowie, Nestle postawiła sobie za cel wykazać, że Big Soda doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż przykłada rękę do epidemii otyłości. Lecz z premedytacją usiłuje nam wmówić, że to nieprawda.
Cola patriotyczna
Otyłość i choroby z nią związane to dzisiaj problem nie tylko USA, lecz już całego świata. Pojawiają się wszędzie tam, gdzie dociera zachodni model żywienia – gdy pojawiają się bary typu fast food i gdy lokalne sklepy ustępują pola globalnym sieciom hipermarketów sprzedającym przetworzoną żywność z jak najdłuższym terminem przydatności do spożycia. Kluczowe pytanie, które powinno wszystkich zastanowić, brzmi jednak: dlaczego Amerykanie, którzy wynaleźli fast foody oraz supermarkety już ponad 60 lat temu, zaczęli gwałtownie tyć dopiero ćwierć wieku temu? Bo właśnie wtedy, twierdzi prof. Nestle, w USA rozpoczął się gwałtowny wzrost spożycia napojów słodzonych, a tym samym kilkakrotnie wzrosła ilość cukru w diecie Amerykanów.
Do wybuchu tej popularności przyczyniły się wyjątkowo agresywne kampanie reklamowe między Colą a Pepsi (Cola Wars). Po raz pierwszy zastosowano w nich kampanię negatywną oraz bezpardonową żonglerkę najbardziej uznanymi przez Amerykanów świętościami (m.in. flagą i konstytucją). Picie coli czy pepsi stało się nowym probierzem patriotyzmu. To właśnie dlatego po spotkaniu z prezydentem Rosji Borysem Jelcynem w Moskwie w 1995 r. Bill i Hillary Clintonowie kazali się sfotografować właśnie z butelkami coli przy ustach – był to symbol dominacji wartości wolnego świata nad komunizmem.
Najważniejszą i najbardziej brzemienną w skutki zmianą na rynku napojów było jednak wprowadzenie do sprzedaży większych butelek i puszek. Jeszcze w latach 50. standardowa butelka coli zawierała 190 ml płynu (6,5 uncji). Na początku lat 90. najmniejsza butelka na sklepowej półce miała już pojemność ponad pół litra (20 uncji). Naukowcy z Wydziału Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Harvarda podali, że w 1970 r. napoje słodzone dostarczały 4 proc. dziennego zapotrzebowania na kalorie dzieciom do 17. roku życia. Dzisiaj dostarczają już aż 13 proc. W 1998 r. – roku rekordowego spożycia napojów gazowanych – statystyczny Amerykanin wlał ich w siebie 219 litrów, a choć dzisiaj poziom ten spadł do 170 litrów, eksperci alarmują, że to wciąż o wiele za dużo.
– Półlitrowa butelka coli to 50 gramów cukru, czyli aż 15 łyżeczek. To jednocześnie 200 kalorii, które odpowiadają za ok. 10 proc. dziennego zapotrzebowania na kalorie statystycznej osoby dorosłej. Nie byłoby tak źle, gdyby był to jedyny cukier w naszej codziennej diecie. Niestety producenci dodają go niemal do wszystkiego, zwłaszcza do żywności dla dzieci. Jesteśmy do cukru przyzwyczajeni, jesteśmy od niego uzależnieni. Płacimy za to najwyższą cenę. Bo cukier nas zabija – mówi Andy Bellatti, jeden z szefów organizacji Dietitians for Professional Integrity żądającej od firm umieszczania na etykietach i opakowaniach pełnego wykazu składników produktów. Na potwierdzenie tych słów przytacza wyniki badań naukowców z Uniwersytetu Bostońskiego. – Przestudiowali ponad 60 badań nad nadwagą i otyłością, w których między 1986 r. a 2006 r. wzięło udział 600 tys. osób. Związek między chorobami i zgonami a spożywaniem nadmiernej ilości cukru, w tym pochodzącego w dużym stopniu z napojów słodzonych, jest oczywisty. Z powodu cukrzycy insulinoniezależnej rocznie umiera w USA ponad 130 tys. osób. Kolejne 50 tys. umiera na powiązane z nieodpowiednią dietą choroby metaboliczne, choroby serca i nowotwory – mówi Bellatti.
Dowodów na to, że picie napojów słodzonych ma związek z otyłością, nie trzeba zresztą szukać aż w Ameryce. Mamy je na własnym podwórku. Choć za epidemią otyłości w Polsce stoi generalnie zbyt wielkie przywiązanie do słodyczy i chipsów, na które rzuciliśmy się po latach socjalistycznego wyposzczenia, to po 1989 r. największą miłością otoczyliśmy plastikowe butelki z kolorowymi płynami. Efekt? Statystyczny polski uczeń wypija dziennie przynajmniej pół litra słodzonego napoju. Według Światowej Organizacji Zdrowia polskie dzieci znajdują się w światowej czołówce najszybciej tyjących – nadwagę ma dziś już prawie co trzeci 11-latek. Wśród dorosłych za dużo waży co drugi z nas. Spożywając słodzone napoje, fundujemy sobie rocznie po 18 kg nadprogramowego cukru na głowę.
Skoro wiemy, że napoje słodzone nam szkodzą, jeśli udowodniono, że istnieje związek między ich spożyciem a otyłością, to dlaczego po nie sięgamy? To już efekt przemyślanej gry ze strony Big Soda – twierdzi Marion Nestle.
Pierwsze alarmujące raporty o epidemii otyłości, a wraz z nimi doniesienia, że napędzają ją słodzone napoje, zaczęły się pojawiać w USA w latach 90. ubiegłego wieku. Spożycie soft drinków zaczęło spadać, a koncerny wpadły w panikę. „Na wieść o tym, że aż 75 proc. produktów Coca-Coli ma za wysoki poziom cukru, inwestorzy zaapelowali do zarządu o natychmiastową i gruntowną dywersyfikację portfolio produktów. Z kolei akcjonariusze PepsiCo zaczęli naciskać, by firma opuściła rynek napoi, a skoncentrowała się tylko na przekąskach” – opowiada o klimacie tamtych lat prof. Nestle. Ale ani Cola, ani Pepsi nie miały ochoty na rewolucje. Widziały jedno wyjście z sytuacji: przekonać konsumenta, że otyłość nie ma z napojami słodzonymi nic wspólnego. Z nastaniem nowego tysiąclecia rozpoczęła się więc – i trwa do dzisiaj – jedna z najbardziej bezpardonowych kampanii reklamowych wymierzonych przeciwko ludzkiemu zdrowiu. Skuteczna, bo firmy wydają na nią po 5–7 proc. rocznych przychodów, co dla największych z nich oznacza zawrotne sumy ponad 3 mld dol. rocznie.
Cola kocha biednych
Uważny obserwator reklam na pewno nie przeoczy tego, jak często pokazują one sport, gwiazdy sportu i aktywność fizyczną. Przypadek? Bynajmniej – to chłodna kalkulacja. Bo przesłanie „wylewające” się z reklam wyprodukowanych przez Big Sodę brzmi: o twojej wadze i zdrowiu nie decydują napoje ani dieta, a jedynie ruch i uprawianie sportu. By wzmocnić ten przekaz, Big Soda wspiera słowa czynami. Od początku nowego tysiąclecia Coca-Cola ufundowała – i fakt ten nagłośniła – ponad 100 nowych stadionów i hal sportowych przy amerykańskich szkołach. Kilka lat temu z fanfarami obnosiła się jako główny sponsor programu „Ruch jest lekarstwem”. Gdy trzy lata temu radni Chicago chcieli opodatkować soft drinki, Cola natychmiast przekazała 3 mln dol. lokalnej organizacji Garfield Park Conservagtory Alliance, by przeznaczano je na nowe programy promujące aktywność fizyczną w 60 miejskich centrach kultury i sportu – propozycja podatku zeszła z wokandy. W identyczny sposób – za pomocą dużego zastrzyku pieniędzy przekazanych tym razem na szpital dziecięcy – dwukrotnie powstrzymano przed wprowadzeniem podobnego rozwiązania w Filadelfii.
Big Soda od lat pozostaje też sponsorem programu amerykańskich gubernatorów o nazwie „Konsylium na rzecz Sprawności Fizycznej” i wspiera finansowo Związek Parków i Rekreacji. „Można by myśleć, że to wszystko w trosce o nasze zdrowie, ale to tylko kampania wizerunkowa. Tego typu wydatki mają na celu uspokoić konsumenta, że o ile tylko będzie się ruszał, może pić soft drinki bez oporów” – wyjaśnia Marion Nestle.
Od początku tysiąclecia otyłość w USA najszybciej wzrasta wśród ludzi biednych, niewykształconych i kolorowych. Przypadek? Znowu nie. To te grupy najbardziej podatne są na wpływy reklamy, a Big Soda z premedytacją to wykorzystuje.
Centrum Polityki Żywienia i Otyłości im. L. Rudda przy Uniwersytecie Connecticut opublikowało latem raport, w którym wykazało, że od lat bohaterami większości reklam napoi gazowanych w USA są osoby kolorowe i że amerykańska telewizja hiszpańskojęzyczna pokazuje między programami dla dzieci aż o 30 proc. więcej reklam tego typu napoi niż telewizja anglojęzyczna.
O konsumenta najuboższego i kolorowego Big Soda walczy również za pomocą filantropii. O wiele trudniej oprzeć się urokowi coli czy pepsi, jeśli jej producenci są głównymi sponsorami takich organizacji, jak: 100 Black Men of Atlanta, Hispanic Heritage Foundation, National Black Nurses Association, a także najważniejszej organizacji Afroamerykanów w USA – National Association For The Advancement of Colored People. Bardzo trudno potępiać koncerny, jeśli Coca-Cola łoży na działalność związku National Association of Hispanic Journalist.
Co równie ważne – Big Soda ma potężnych sojuszników na najwyższych szczeblach władzy. Próby walki z otyłością za pomocą opodatkowania niezdrowej żywności, w tym przede wszystkim soft drinków, są podejmowane w USA od co najmniej dziesięciu lat. Do tej pory taki podatek udało się ustanowić jednak tylko w jednym miejscu – w uniwersyteckim mieście Berkeley w Kalifornii (w 2014 r.) Kuriozum na skalę świata pozostaje to, że napoje gazowane znajdują się w USA na liście „podstawowych produktów żywnościowych”, które najbiedniejsi Amerykanie mogą dostać za darmo w ramach programu dożywiania SNAP – Supplemental Nutritional Assistance Program. Big Soda zarabia w ten sposób na każdym amerykańskim podatniku. Pomaga jej w tym oczywiście odpowiednio silny lobbing, na który 60 największych producentów napojów gazowanych w USA wydaje rocznie po kilkadziesiąt milionów dolarów. Marion Nestle przypomina, że w 2013 r. ponad 300 lobbystów reprezentujących interesy branży spotkało się, prócz kongresmenów, z oficjelami z Białego Domu, Departamentu Stanu, Departamentu Rolnictwa, Departamentu Żywności i Leków, Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego, a nawet Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Do tego 70 proc. z nich to ludzie, twierdzi profesor Nestle, którzy wcześniej piastowali stanowiska w rządzie, a więc z przetartymi szlakami do kluczowych legislatorów.
Cola nas okłamywała
Największy przekręt, który umożliwiał Big Sodzie bezkarne zarabianie na niszczeniu naszego zdrowia, zdemaskowała niedawno tzw. afera ekspercka. Okazało się, że powstała trzy lata temu organizacja non profit do badania przyczyn otyłości o nazwie Global Energy Balance Network (GEBN) została ufundowana przez Coca-Colę. Koncern wybierał członków zarządu, a naczelnym zadaniem tej „niezależnej” organizacji było propagowanie idei, że napoje gazowane nie mają nic wspólnego z otyłością. Pod presją publicznego oburzenia GEBN już jednak zawiesił działalność, a wydział medyczny Uniwersytetu Kolorado jako pierwszy z ośrodków badawczych wspieranych przez Coca-Colę zwrócił koncernowi milion dolarów otrzymanych na badania nad otyłością.
Śledztwo wszczęte w listopadzie tego roku przez dziennikarzy agencji Associated Press ujawniło, że Cola przekupuje naukowców i ekspertów, by prezentowali preferowane przez koncern treści jako własne. Gdy w lutym Coca-Cola rozpoczęła kampanię marketingową nowych minicoli (puszki 220-mililitrowe) w ponad tysiącu miejsc w mediach tradycyjnych i internetowych pojawiły się artykuły rzekomo niezależnych konsultantów i specjalistów od odżywiania pochwalające wybór minicoli jako idealnej przekąski między posiłkami. Czy wszystkie zostały napisane na zamówienie koncernu? Tego jeszcze nie wiadomo, ale afera wciąż się rozkręca.
Czy skandal z przekupstwem okaże się kroplą, która przeleje czarę goryczy? Tak może się stać, ale w opinii ekspertów upadek branży nie będzie ani nagły, ani ostateczny. Po pierwsze – muszą się zmienić nasze nawyki żywieniowe, co będzie bardzo trudne, bo od napoi słodzonych współczesne społeczeństwa są uzależnione. Po drugie – Big Soda pod wieloma względami przypomina Wielki Tytoń (Big Tobacco), jest tak samo potężna i bogata, dba o swoje interesy przy pomocy wpływowych polityków i stać ją na pranie naszych umysłów za pomocą najbardziej wyrafinowanej propagandy. Trudno w końcu będzie, przynajmniej w USA, walczyć za pomocą haseł typu: „Nie pij tego, bo to dla ciebie niezdrowe”, bo Amerykanie, powołując się na ukochaną konstytucję, niczego nie cierpią bardziej niż gdy ktokolwiek, a zwłaszcza rząd, mówi im, jak mają żyć.
– Największym sprzymierzeńcem w walce z Big Sodą jest edukacja nowych pokoleń i dobrze rozegrana reklama negatywna – uważa Andy Bellatti. – Wzorem do naśladowania może być kampania antynikotynowa sprzed kilku lat adresowana do Latynosów, którą zrealizowano w Nowym Jorku. Na filmie pokazano mężczyznę, który bierze prysznic i nagle ma trudności z oddychaniem i takimi prostymi czynnościami jak schylanie się. Do śmierci czy poważnej choroby jeszcze bardzo daleko, ale codzienne życie już jest utrudnione. I takie pozostanie, jeśli nie nastąpią zmiany. Kampania odniosła skutek, liczba palaczy w tej grupie spadła. To jest oręż, którym powinniśmy się posługiwać – konkluduje Bellatti.
Jeżeli uznamy, że USA powoli wygrywają wojnę z nikotyną, to nie można jednak zapomnieć o tym, że batalia ta trwała ponad pół wieku. Pierwsze pozwy dowodzące, że producenci papierosów celowo wprowadzali klientów w błąd, zalały amerykańskie sądy już w latach 60. ubiegłego wieku. Jedyny zarzut, jaki krytycy i czytelnicy wysuwają więc pod adresem książki „Polityka napojowa”, związany jest z jej podtytułem, który brzmi: „Mierzenie się z Big Sodą (i wygranie)”. W wojnie z Big Sodą nic nie jest jeszcze przesądzone, a wielce możliwe, że potrwa ona długie dziesięciolecia.
Dlaczego Amerykanie, którzy wynaleźli fast foody oraz supermarkety ponad 60 lat temu, zaczęli gwałtownie tyć dopiero ćwierć wieku temu? Bo właśnie wtedy, twierdzi prof. Marion Nestle, wmówiono im, że napoje gazowane są zdrowe. Teraz wmawia się to i nam.