Od momentu wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. banki mają kiepską opinię. Do nas moda na ich krytykowanie przyszła z opóźnieniem, ale w 2015 r. znaleźliśmy się w jej szczytowym punkcie. Dlaczego nie pójść dalej?
Z tego typu opiniami można się spotkać i wśród samych bankowców. Wśród naszych finansistów największym zwolennikiem tezy, że bankowość się kończy, jest Wojciech Sobieraj, prezes Alior Banku. – Bankowość to proste zajęcie: należy przelać środki z punktu A do B w zadanym czasie, ocenić wiarygodność kredytową i udzielić kredytu oraz należy dobrać portfel inwestycyjny do potrzeb klienta. Tak naprawdę zajmujemy się obróbką danych. W ciągu 25 lat ta obróbka danych zostanie zmieniona w zasadniczy sposób. Cała infrastruktura, jaką zbudowały banki, stanie się zbyteczna. Stanie się wręcz obciążeniem – mówił podczas niedawnego Kongresu Bankowości Korporacyjnej w trakcie dyskusji dotyczącej tego, czy za 25 lat banki będą jeszcze istnieć.
Ale być może nie trzeba będzie czekać aż tak długo. Już od lat różnego rodzaju firmy skutecznie podgryzają banki, odbierając im część biznesu. Większość tego typu przykładów jest za granicą, ale są i takie, które da się znaleźć w Polsce.
Przelewanie pieniędzy z punktu A do B? Jeszcze kilkanaście lat temu była to niemal wyłączna domena banków. Niemal – bo istniały (i nadal istnieją) firmy zajmujące się przekazami gotówki, takie jak Western Union czy MoneyGram, nie mówiąc już o tradycyjnych pocztach. Nawet jeśli były one w stanie przekazać pieniądze szybko, to robiły to drogo. Odkąd powstał PayPal (a było to jeszcze w poprzednim tysiącleciu – w 1998 r.), coraz większą popularność zdobywa błyskawiczny transfer pieniędzy za pośrednictwem internetu.
Liczy się nie tylko możliwość przekazywania gotówki. W naszym kraju dużą popularnością cieszą się internetowe serwisy umożliwiające wymianę walut. Na ich rozwój pozwoliła tzw. ustawa antyspreadowa, która umożliwiła osobom spłacającym kredyty dewizowe płacenie rat bezpośrednio w walucie kredytu. Kantory internetowe oferując marże niższe niż banki, stały się dla nich realną alternatywą. Z czasem zaczęły coraz mocniej wchodzić na ich teren – zaczęło się od zwykłych klientów, ale obecnie wymianę walut za ich pośrednictwem mogą prowadzić również firmy.
Udzielanie kredytu? – W 2007 r. w USA powstała firma Lending Club. To był start-up, który dziś na giełdzie nowojorskiej ma kapitalizację powyżej 5 mld dol. Tylko w tym roku firma zorganizowała finansowanie na kwotę ponad 6 mld dol. Ona łączy osoby chcące pożyczyć pieniądze z tymi, które te pieniądze mają – opowiadał podczas tej samej dyskusji Mariusz Cholewa, prezes Biura Informacji Kredytowej.
Za pośrednictwem Lending Club można zaciągnąć przez internet pożyczkę konsumpcyjną czy kredyt na prowadzenie działalności gospodarczej. Pieniądze pochodzą od inwestorów, którzy kupują certyfikaty Lending Club. Jak się okazuje, tymi inwestorami stają się również... banki. – Citigroup też kupił certyfikaty inwestycyjne. Na pytanie, dlaczego to robią, zamiast samemu udzielać kredytu, odpowiedzieli: nasze koszty są trzy razy wyższe – tłumaczył obrazowo Mariusz Cholewa.
Pożyczki pozabankowe w internecie to tylko jeden z fragmentów tego biznesu. Przekonuje o tym jego rozwój w Polsce. W drugiej połowie lat 90. pionierem na rynku pożyczkowym był brytyjski Provident. Przez długi czas praktycznie nie miał konkurentów (na nasz rynek weszła jeszcze jedna duża firma z USA, ale niedługo później została na rodzimym rynku przejęta przez jeden z banków). Ale kilka lat temu firmy pożyczkowe zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. Kolejny etap to tworzenie albo przychodzenie z zagranicy firm oferujących pożyczki w internecie. Cenowo ich oferta zupełnie nie wytrzymuje konkurencji z tym, co proponują banki, ale za to pod względem szybkości dostarczania pieniędzy klientowi i łatwości ich uzyskania biją tradycyjne instytucje na głowę.
A jest jeszcze crowdfunding – sposób na zdobywanie finansowania na konkretne projekty za pośrednictwem działających w internecie platform. Według opublikowanego kilka miesięcy temu raportu firmy Massolution w 2014 r. na ponad 1,2 tys. takich platform na świecie pozyskano finansowanie na kwotę 16,2 mld dol., o 167 proc. więcej niż rok wcześniej. Prognozy na 2015 r. mówiły, że finansowanie crowdsourcingowe zdecydowanie przekroczy 30 mld dol. Serwis Crowdsourcing.org wylicza w tej chwili niemal 3 tys. platform umożliwiających finansowanie społecznościowe. Z raportu firmy doradczej EY i Uniwersytetu Cambridge wynika, że w Europie „alternatywny rynek finansowy” miał w 2014 r. wartość niemal 3 mld euro. Zdecydowana większość przypada na Wielką Brytanię, gdzie działało 65 platform. Polska z 11 platformami zajmowała szóste miejsce w Europie.
Czy zatem los banków jest przesądzony? Niekoniecznie. Na razie to one są najlepsze w dwóch obszarach: ocenie ryzyka i pozyskiwaniu środków, które pożyczają dalej. – Źródłem finansowania dla większości niebankowych pożyczkodawców są banki. One są najefektywniejsze w pozyskiwaniu środków – ocenia Andrzej Kopyrski, wiceprezes Banku Pekao.
Bankom sprzyjają też regulacje. Ci, którzy potrzebują pieniędzy, myślą głównie o tym, by zdobyć je możliwie szybko i – na drugim miejscu – możliwie tanio. Ale ci, którzy chcą pieniądze zainwestować, myślą – a przynajmniej powinni myśleć – nie tylko o tym, ile zarobią, ale też czy dostaną zainwestowane środki z powrotem. Nawet najbardziej odcinające się od tradycyjnej bankowości projekty internetowe w jakiejś mierze są z nimi powiązane. W przypadku Lending Club wszystkie pożyczki są formalnie udzielane przez posiadający licencję bankową WebBank. Żeby pożyczyć pieniądze, trzeba być posiadaczem rachunku bankowego. U nas, żeby móc nie tylko przewalutowywać środki, ale też dokonywać przelewów, kantory internetowe występują o licencję instytucji płatniczej, której udziela Komisja Nadzoru Finansowego.
– Banki w zmienionej formie, ale będą istnieć. To jest kwestia zaufania. Będzie bardzo wielu uczestników, którzy będą chcieli przejąć system płatniczo-rozliczeniowy czy podobne rozwiązania technologiczne, ale jestem przekonany, że im większej liczbie takich instytucji pozwolimy zaistnieć, tym sukcesywniej one się będą kompromitowały i nastąpi powrót do normalności – do instytucji nadzorowanych przez państwo – mówił w trakcie dyskusji o przyszłości banków Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich.
Zmiana formy już się zaczyna. Chodzi nie tylko o to, że jeden z największych banków kupuje certyfikaty Lending Club. Stosunkowo proste wydaje się też kupienie przez bank działającej firmy prowadzącej platformę „alternatywnego finansowania” – Alior Bank kilka miesięcy temu mówił o wydzieleniu „labu technologicznego” i zapowiadał inwestycje w spółki łączące wysokie technologie z finansami.
W Polsce mamy też już dwa przykłady partnerstwa banku z operatorem komórkowym – jeden Aliora, drugi mBanku. W końcu września z ich usług korzystało ponad 700 tys. osób. Mamy też system Blik, w którym uczestniczy kilka dużych banków, pozwalający na realizację płatności mobilnych.
Ale inni idą jeszcze dalej. Kilka dni temu „Bloomberg Businessweek” podawał, że w Peru, gdzie 80 proc. ludności nie ma rachunku bankowego, ale komórek jest więcej niż mieszkańców kraju, banki powołały spółkę, która ma upowszechnić najprostsze usługi finansowe, np. przelewy. Mało ambitne? Niekoniecznie – Peru to pierwszy kraj, w którym taki system obejmie wszystkie banki i wszystkich operatorów komórkowych.
Zagrożenie dla banków może jednak przyjść z nieco innej strony. – Banki nie przeżyją nawet roku. Wystarczy je tylko dobrze opodatkować – stwierdził jeden z uczestników dyskusji o przyszłości tego sektora podczas Kongresu Bankowości Korporacyjnej. Żartował, ale...