Platforma Obywatelska przegrała walkę o rząd dusz. O nastrojach społecznych wcale nie decydują emeryci, nauczyciele czy górnicy. Kluczowi są mali i średni przedsiębiorcy oraz ich rodziny. To jest siła, która odstawiła PO na boczny tor.
Więcej polskiej
gospodarki w polskiej gospodarce – z takim przesłaniem nowy wicepremier i minister rozwoju przyszedł na spotkanie z przedsiębiorcami z sektora MSP. Mateusz Morawiecki tłumaczył, że naszym sukcesem było odzyskanie niepodległości, ale nadal nie udało się w Polsce uzyskać kapitałowej podmiotowości. I właśnie zmiana tego ostatniego jest jego celem na najbliższe 4 lata. Czy się uda?
Przedstawiciele małego
biznesu podchodzą do tych deklaracji z rezerwą. Pamiętają bowiem podobne zapowiedzi poprzednich rządów. I wówczas skończyło się jedynie na hasłach.
Tym razem jednak – jak niektórzy mówią – może być inaczej. Powód? Organizacje największych pracodawców, z Konfederacją Lewiatan na czele, straciły na znaczeniu. Gdy u władzy była PO, opinie Lewiatana często przekładały się na projekty ustaw. Teraz, jak twierdzą sami politycy PiS, nazwa organizacji idealnie pasuje do znaczenia słowa „lewiatan”... groźnego potwora, którego należy pokonać.
Partnerem do dyskusji dla rządu i prezydenta stał się Związek Przedsiębiorców i Pracodawców.
Bazar na warszawskim Targówku, tuż przy jednej z największych pętli autobusowych w stolicy. Budka koło budki, wszystkie dopiero co odmalowane. Co najmniej setka sprzedających i ludzie przepychający się w alejkach, aby kupić świeże mięso, dorodne warzywa i wiejskie jajka. Tak było 15 lat temu. Jak jest teraz?
Koszmar BHP-owca. Część bud w ruinie, po niektórych został jedynie ubity piach. Zewsząd wystają pordzewiałe fragmenty metalowych konstrukcji. Ale są sprzedawcy. Dwoje. Kobieta sprzedaje ziemniaki. Obok niej korpulentny mężczyzna z warzywami i owocami. Klienci? Jeden. Ja.
– Pan tu nowy – zagaduje kobieta.
– A skąd pani wie? – pytam zaskoczony.
– No bo pan nie przychodził nigdy – odpowiada błyskawicznie.
Jak się okazało, zna wszystkich swoich
klientów. O większości wie więcej niż ich sąsiedzi z bloku. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Lokalizacja bazaru jest bowiem na pozór rewelacyjna. Wokół kilkadziesiąt co najmniej 10-piętrowych wieżowców. Tysiące ludzi. Ale nie na bazarku. Sprzedawcy szacują, że w weekendy przychodzi do nich ok. 50 osób. Ile przychodziło kilkanaście lat temu? Nie są w stanie policzyć. Utarg wystarczał na utrzymanie rodziny.
– A teraz przychodzę, bo mam rentę, to sobie parę groszy dorobię. Gdybym miał się utrzymywać z tego, co sprzedam, musiałbym wcześniej kończyć handel, żeby zdążyć jeszcze do ośrodka pomocy społecznej – wskazuje mężczyzna.
Jego kompanka przychodzi – jak sama mówi – głównie z nudy. Pozostało przyzwyczajenie z dawnych czasów. I o te dawne czasy pytam, a dokładniej o to, dlaczego Polska bazarowa się zawaliła.
Pierwszy etap upadku zdaniem rozmówców to była końcówka lat 90. Wtedy jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać hipermarkety. Polacy zachłysnęli się nowością, wypad do dużego sklepu po zakupy na cały tydzień był obowiązkowym punktem w harmonogramie wielu rodzin.
– To bardzo uderzyło w
sprzedaż tutaj. Poznikały budy z mydłem i powidłem. Ale mięso, warzywa, szewc, fryzjer pozostali – twierdzi mężczyzna.
Drugie uderzenie nadciągnęło kilka lat później. Wtedy codziennymi bywalcami na bazarze stali się kontrolerzy skarbowi. Ci zaś, jak przekonują rozmówcy, szukali najdrobniejszego pretekstu, aby nałożyć karę.
– Teraz już nawet oni nie przychodzą. Zniszczyli handel, więc po co mają przychodzić? Biegają po tych targowiskach, gdzie jeszcze jest garstka ludzi – zgodnie przyznają sprzedawcy.
Aparat państwa nie może być wymierzony głównie w sprzedawców pietruszki. Te słowa wielokrotnie jeszcze kilka miesięcy temu powtarzał wiceminister gospodarki Mariusz Haładyj. Pod jego kierownictwem stworzono projekt zupełnie nowej ustawy dla biznesu – Prawa
działalności gospodarczej. A w nim między innymi regulacje obligujące urzędników do przeprowadzania kontroli w tych sektorach, w których dochodzi do największych przekrętów, a nie na bazarach. Wielomiesięczne prace zakończyły się jednak bez happy endu. Projektu nie poparły ani rządząca wówczas Platforma Obywatelska, ani PiS. Platformie zresztą było bliżej do wielkiego biznesu. Partnerem do rozmów były globalne korporacje i duzi gracze.
– Lekceważenie małego i średniego biznesu przez poprzedni rząd było szokujące. Absolutnie nic do nich nie trafiało. Zniszczyli tysiące przedsiębiorców – komentuje prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kaźmierczak.
I dodaje to, co przedstawiciele organizacji reprezentujących sektor MSP powtarzają jak mantrę: że to właśnie mały i średni biznes odpowiada za 2/3 polskiego PKB.
I wśród posłów PiS-u zajmujących się kwestiami gospodarczymi, i wśród przedstawicieli biznesu jednym z najczęściej padających słów jest... „Wilczek”. Chodzi o Mieczysława Wilczka, ministra przemysłu w rządzie Mieczysława Rakowskiego. Zasłynął on niesłychanie liberalną ustawą o działalności gospodarczej uchwaloną w 1988 roku. Jak na tamte czasy: rewolucja. Okazało się, że gospodarka w Polsce może być wolnorynkowa i wcale nie potrzebuje ciemiężyciela w postaci państwa i jego aparatu stosującego multum przepisów. Regulacje były ograniczone do minimum. Teraz dla wielu to wzór do naśladowania. Chodzi o to, by co najmniej połowy prawa regulującego prowadzenie biznesu się pozbyć.
– Pytanie, czy to nie marzenia ściętej głowy. Wtedy ogólnie uchwalano znacznie mniej prawa – studzi zapędy wiceprzewodniczący sejmowej komisji gospodarki Maks Kraczkowski (PiS).
Jak wskazuje, reforma Wilczka jako kierunek zmian jest oczywiście właściwy. Zarazem jednak nie można popadać w skrajność i rezygnować z dobrych, potrzebnych regulacji dla samej idei ograniczania liczby przepisów.
– Oczywiście, prawa w Polsce uchwala się za dużo, ale podstawowym problemem jest jego jakość. Gdyby było go dużo i było dobre, można by to zaakceptować. Ale do tej pory ilość wcale nie szła w parze z jakością – odpiera Cezary Kaźmierczak.
Sygnał jest, czekamy na działania
Dorota Wolicka, wiceprezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców
Fakt, że politycy mający wpływ na kreowanie polskiej gospodarki spotykają się z nami, a prezydent deklaruje, iż swoje projekty będzie właśnie z nami konsultował, to oczywiście dobre znaki, ale póki co to jedynie deklaracje. Tych zaś polscy przedsiębiorcy słyszeli już wiele od poprzednich rządów. I zawsze byli oszukiwani. Dlatego też sądzę, że trzeba dać kredyt zaufania nowej władzy, ale zarazem należy rozliczać z efektów.
Czego oczekujemy? Przede wszystkim wbrew temu co wielu sądzi, wcale nie obniżenia podatków. To oczywiście także by się przydało, lecz nie jest kluczowe. Najważniejsze dla małych przedsiębiorców jest to, aby zmieniło się podejście w urzędach. Nie może być wszechwładnego urzędnika i petenta. To absurd, którego żadnej opcji nie udało się wyeliminować przez tyle lat. Jeśli Prawu i Sprawiedliwości się uda – będziemy mieli do czynienia z ogromnym krokiem w dobrą stronę.
Ze zmianą podejścia urzędników wiąże się również kwestia stabilności i pewności prawa. Wszyscy znamy przypadki, gdy firma była przez wiele lat kontrolowana, miała nawet korzystne dla siebie interpretacje ministerialne, a w którymś momencie władza dochodziła do wniosku, że jednak potrzebne jest nowe podejście. Ono zaś wiązała się nie tylko z dolegliwościami dla małej firmy, która od tego czasu musiała płacić więcej czy odliczyć mniej, lecz także z naliczeniem astronomicznych należności za 5 lat wstecz. W ten sposób upadły tysiące firm. Jeśli PiS naprawdę chce pomóc polskim przedsiębiorcom, musi to zmienić.
Istotne dla nas są również koszty pracy, które należałoby obniżyć. To blokada rozwojowa, którą wreszcie trzeba przełamać. I tu dostrzegam problem, gdyż jedyna deklaracja nowej władzy do tej pory to była zapowiedź szerszego oskładkowania umów. Wypowiedź wiceministra została natychmiast zdementowana, niemniej jednak pewne obawy pozostają.
Ważne jest również to, aby przy okazji implementacji unijnych dyrektyw rząd nie przemycał dodatkowych obciążeń dla biznesu. Stąd też nasz postulat, aby wszystkie wdrożenia przepisów narzuconych nam przez Brukselę odbywały się na zasadzie UE+0 – czyli wyłącznie wprowadzenie tego, czego się od nas wymaga.
Obecnie nowa władza wzięła się do uszczelnienia systemu i wreszcie ograniczenia bezkarności globalnych korporacji, hipermarketów, które udają, że w Polsce przynoszą wyłącznie straty. Oczywiście to dobry ruch z perspektywy polskiego małego biznesu, ale najważniejsze jest to, aby rząd nie poprzestał na ograniczaniu monopolu największego biznesu, lecz także wprowadził korzystne zmiany dla sektora MSP.