Pierwsze pokolenie będących na swoim Polaków uważa kredyt hipoteczny za podstawowe narzędzie wchodzenia w dorosłość. I jest skłonne do wielu wyrzeczeń, by zrealizować swoje marzenie o dobrym życiu.
Marta Olcoń-Kubicka doktor socjologii, adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, kierownik grantu
/
Dziennik Gazeta Prawna
Badania etnograficzne „Praktyki posługiwania się pieniędzmi w bliskich relacjach w młodych gospodarstwach domowych” są na półmetku. Co już wiadomo o pierwszym pokoleniu dorastającym i urządzającym się w gospodarce rynkowej?
Że żyje życiem niepodobnym do życia rodziców, ale nadal od nich zależnym. Bo choć uważa kredyt hipoteczny za podstawowe narzędzie wchodzenia w dorosłość, o wiele częściej posługuje się kartami kredytowymi i korzysta z bankowości internetowej, to w dużym stopniu nadal uzależnione jest od pomocy bliskich. Badania pokazały też, że wyłonił się nowy typ gospodarstwa domowego: zamożnego na kredyt i wystawionego na nowe ryzyka związane z globalnymi rynkami finansowymi. Ale pokolenie to jest również skłonne do wielu wyrzeczeń, by realizować swoje marzenia o dobrym życiu.
Tyle teoria. A co to oznacza w praktyce?
Spędzamy dużo czasu w 24 młodych gospodarstwach domowych warszawskiej klasy średniej. Obserwujemy, jak budżetują, słuchamy, jak rozmawiają o pieniądzach, przyglądamy się decyzjom o braniu kredytu lub kupnie samochodu. Ciekawe, że wiele par uczestniczących w naszym badaniu ma po kilka kont bankowych. Bywa, że posługują się nimi w taki sposób, że nie są w stanie w danym momencie powiedzieć, ile zgromadzili na nich środków. W razie potrzeby pieniądze z jednego rachunku przelewają na inny. W gospodarstwie domowym ważniejsza jest
płynność finansowa niż konkretna wiedza. Żeby zapanować nad finansami, niektórzy tworzą rozbudowane arkusze kalkulacyjne w Excelu – przyzwyczajeni do używania oprogramowania w pracy, przenoszą taki rodzaj budżetowania do domu. Mamy w kolekcji kilka bardzo ciekawych arkuszy Excela, integrują one dane ze wszystkich kont. W przypadku jednej z badanych par Excel staje się swoistym centrum zarządzania. Można mu zadać pytanie: „Kiedy mamy mieć pieniądze?”, żeby zdecydować: „OK, to teraz wydajemy te środki, których jeszcze nie mamy. Ale przecież mają być za 10 dni, więc to tak, jakby już były”. To są operacje o dużym poziomie złożoności, które wymagają kont, kart, dostępu do informacji i programu, który to wszystko porządkuje. Banki o tym wiedzą i coraz częściej rozwijają tego typu funkcje w kontach online.
Wiele badanych par posługuje się Excelem?
Tak się złożyło – chociaż to badania etnograficzne, więc nie wiemy, jak powszechny jest ten trend w całej Polsce. Jest on jednak sygnałem istotnej zmiany społecznej. By móc dobrze żyć, młode gospodarstwa domowe tworzą cyfrowe budżety na różnych etapach złożoności. Jest też para, która mieszka razem od roku i używa Excela, żeby rozliczać się jeden do jednego, czyli: „Skoro to ja zapłaciłem za benzynę, to ty zrobisz zakupy spożywcze”. „W ten sposób mniej więcej będziemy płacili po równo, bo przecież nie jesteśmy jeszcze ani zaręczeni, ani nie jesteśmy też małżeństwem” – tłumaczą. Excel pozwala im kontrolować, kto jest jeszcze na plusie, a kto już na minusie. Inne pary szukają tej równowagi, kiedy na taśmie w Ikei dzielą na pół całe zakupy warte 300 zł, tak by każdy z nich zapłacił mniej więcej po 150 zł. Widzimy tu, jak
pieniądze w związku mogą stać się narzędziem, za pomocą którego młodzi starają się pielęgnować równe relacje między sobą.
A co się dzieje, kiedy para ma już plany życiowe i chce zaoszczędzić np. na wkład własny albo wesele? To dwa główne cele, na które młodzi najczęściej teraz odkładają pieniądze.
Wtedy Excel staje się świadectwem ich różnego rodzaju wyrzeczeń, bo nie kupują już sobie tak często ubrań, nie chodzą do restauracji, rezygnują z kolejnych przyjemności, za to z satysfakcją patrzą, jak rośnie im kwota w kolumnie „wspólne oszczędności”. Takie zestawienie innej badanej przez nas parze pomaga monitorować całość stylu życia: czy nie za dużo wydają na alkohol, taksówki, bo przecież, jak mówią, chociaż ciężko pracują i zasługują na fajne życie, to jednak chcieliby, by pod koniec miesiąca zostało im coś na koncie. Widzimy tu napięcie między wzorami oszczędnego życia, które młodzi często wynoszą z domu, a nowymi konsumpcyjnymi pokusami.
Ale są też wśród badanych i takie pary, które w rubryce wydatki wpisują „kebab i opera”. Jak to tłumaczyć?
Wbrew pozorom to także przykład bardzo zdyscyplinowanej pary, która jednak raz na jakiś czas pozwala sobie na szaleństwa. Idą do opery – „z niej przecież nie zrezygnujemy”, tłumaczą – a potem zamiast do drogiej restauracji na tańszy kebab. Albo na imprezie stawiają drinki znajomym. Wpiszą potem te wydatki do arkusza, po czym po głębokim namyśle podejmą decyzję: skoro już tak zaszaleliśmy, to w tym miesiącu zero imprez, zero wyjść, zero alkoholu. Kiedy wieczorem siadają do wspólnego budżetu, muszą ważyć przeciwstawne racje: przyjemności bycia ze znajomymi na mieście, ale i konieczność oszczędzania, by mieć na spłatę kredytu.
Już wiemy, że młodzi są za pan brat z Excelem. A jakie są inne cechy wspólne tego pokolenia?
Mówimy tu o wycinku młodego pokolenia. To wielkomiejska klasa średnia. Dużo mówią o potrzebie bycia na swoim i wchodzeniu w nowy etap – dorosłości. Wcześniej, gdy mieszkali w akademiku albo ze znajomymi, dawali sobie
prawo do frywolności i zabawy. Mówią o tym jak o mijającej już beztroskiej młodości. Teraz, gdy są już w poważnych związkach, zaczyna się czas „prawdziwego życia”, wymagającego mądrego gospodarowania pieniędzmi. To stwierdzenie o „prawdziwym życiu” powtarza się najczęściej. Pierwsze więc, co robią, kiedy są już na swoim, to decydują, jak będą płacić rachunki. I choć zawsze towarzyszą temu stwierdzenia: „Zapłacimy sami”, „Chcemy być wreszcie dorośli”, „Od teraz żyjemy na własną rękę”, to nierzadko jest to tylko postulat – jego realizacja jest o wiele trudniejsza, biorąc pod uwagę koszty życia w Warszawie. Koniec końców dużo jest więc pomocy rodziców, przy czym jest ona z reguły rozmyta, mniej określona.
To oznacza, że rodzice nie zapłacą młodym za czynsz czy za gaz, ale...
Zaoferują pożyczkę, przy czym wiadomo, że to pożyczka bezzwrotna. Albo dadzą kilka stów z okazji Bożego Narodzenia. Dla dzieci nawet niezamożni rodzice są w stanie wysupłać 10–15 tys. na wyposażenie mieszkania. Dzięki temu młodzi nadal mogą mieć poczucie, że to jednak oni sami za wszystko płacą.
Takich form pomocy jest zresztą więcej, bo np. ojcowie przyjadą i wyremontują mieszkanie, nierzadko we współpracy z wujkami.
Z kolei matki zapełnią lodówki albo zaproponują opiekę nad małymi dziećmi. Jedna z rzeczy, która nas interesuje w tych badaniach, to kwestia tego, co w życiu gospodarstwa domowego jest wyceniane w pieniądzach. Mimo że trzeba było zapłacić dużo za mięso, to pieczeń przygotowana dla dzieci wydaje się darmowa, jest darem, a nie zakupem. Tak samo i córki, i matki, oburzyłyby się, gdyby ktoś próbował wycenić czas opieki babci nad dzieckiem. Właśnie, nic tak nie mobilizuje pomocy rodziców jak pojawienie się wnuków – te dostają zarówno ubranka, wózki i foteliki, jak i słoiczki – z reguły są to towary, nie żywa gotówka. Z deklaracji par wynika przy tym, że obie strony są z tego rozwiązania zadowolone – bo i rodzice nie mają poczucia wielkiego wyrzeczenia, raczej sprawia im przyjemność to, że mogą się czuć potrzebni. I młodzi zachowują poczucie finansowej – i co ważne, emocjonalnej – niezależności.
Załóżmy więc, że pary już ustaliły – z Excelem lub bez – że w pierwszej kolejności opłacać będą czynsz i bieżące rachunki, ale to przecież nie wszystko. Jak splatają się ich biografie finansowe?
Kolejnym krokiem jest decyzja o tym, jak budżetować środki – przy czym tu także pary stosują różnego rodzaju systemy podziału pieniędzy, i to nie tylko nowoczesne, jak subkonta, lecz także wciąż takie, jakich używali ich dziadkowie: koperty, słoiczki, pudełeczka, puszki czy szkatułki. Nierzadko są one szczegółowo opisane np. „zakupy spożywcze”, „opłaty”, „przyjemności”. A potem nasi bohaterowie ściśle trzymają się przyjętych założeń. I to do tego stopnia, że kiedy jedna z par ustali, że kupuje tylko zdrowe jedzenie, to mężczyzna, który ma ochotę na colę i chipsy, nie weźmie na to pieniędzy z koperty „jedzenie”. Musi skorzystać z zaskórniaków, które chowa po kieszeniach, a które zostały mu po innych zakupach. To pokazuje, że pieniądze przeznaczone na poszczególne cele są odseparowane nawet fizycznie, a wszystko po to, żeby te czyste, prawowite środki nie mieszały się z tymi pokątnymi, brudnymi. To kluczowa obserwacja w naszych badaniach: okazuje się, że pieniądze w gospodarstwie domowym mają wymiar moralny. Można nimi czynić zło lub dobro, można nimi kogoś wesprzeć, ale jeżeli użyjemy ich niewłaściwie, można nimi kogoś skrzywdzić. Domowe pieniądze nie są abstrakcyjne, jak pieniądze na rynkach finansowych. Dlatego też, jeżeli w domu trzeba zdyscyplinować budżet, zazwyczaj dzieje się to w imię jakiejś wyższej wartości.
Ta żelazna dyscyplina obowiązuje także wtedy, kiedy jedna z osób dostaje premię albo nagrodę w pracy?
Jeśli tylko pojawiają się jakiekolwiek dodatkowe środki – czy to z premii, dodatków, nagród, czy pieniędzy od rodziców, czy ze sprzedaży zbędnych rzeczy na aukcji internetowej – to nie ma mowy o dyscyplinie. Wizyta w sklepach na Nowym Świecie i kupno trzech sukienek są wówczas jak najbardziej usprawiedliwione. Nasi badani na co dzień nie żyją rozrzutnie: mają kredyty do spłacenia, dzieci do nakarmienia. Ich rodzice o tym wiedzą i zdarza się, że dają im specjalne pieniądze na osłodzenie życia, na przysłowiowe lody. Widać w tych przykładach, że pieniądze w domu nie są jednorodne. Ludzie oddzielają w głowach pieniądze codzienne od tych odświętnych. Z perspektywy ekonomicznej 100 zł i 100 zł to zawsze tyle samo. Ale w życiu codziennym 100 zł pensji i 100 zł premii, 100 zł zarobione i 100 zł od mamy to zupełnie inne pieniądze. Do opisu tego zjawiska używa się w literaturze terminu „earmarking”, czyli przeznaczania pieniędzy pochodzących z określonego źródła na określone cele. W praktyce sprowadza się to nierzadko do założenia, że pieniędzy od babci nie wydam na narkotyki. Ale jeśli miałam jakąś fuchę, to zasłużyłam i mogę zaszaleć, np. kupić markowy alkohol, którego nigdy bym nie kupiła za podstawowe wynagrodzenie.
Skoro już o społecznym znaczeniu pieniądza mowa, to nie sposób nie zapytać i o to, jak transakcje ekonomiczne są zakorzenione w relacjach łączących bliskich sobie ludzi.
Badała to amerykańska socjolożka Viviana Zelizer. Pisała ona, że abstrakcyjny i zimny w perspektywie ekonomicznej pieniądz działa w życiu codziennym poprzez gorące emocje i w konkretnych relacjach. Pieniądze mogą służyć zarówno wysyłaniu sygnałów zainteresowania, kiedy płacę za kolację, jak i utraty zaufania – kiedy odmówię bliskiej osobie pożyczki lub monitoruję na koncie online wydatki partnera. Inaczej mówiąc, pieniądz jest narzędziem budowania bliskich i znaczących relacji, w tym także okazywania przyjaźni, miłości i sygnalizowania charakteru związku – kiedy przestaje być już przyjacielski, a staje się erotyczny, kiedy zaczyna być poważny. Nic więc dziwnego, że momentem symbolicznym dla badanych przez nas par było nierzadko założenie wspólnego konta i równy dostęp do niego przez obie strony. Młodzi pokazywali sobie wówczas, że choć nie są jeszcze małżeństwem, to już zaczynają tworzyć zalążki tego, co prawo nazywa wspólnotą majątkową.
Ale przecież wcześniej na randkach także uważnie obserwują, jak partner korzysta z pieniędzy.
I jest to dla nich nierzadko pierwszy sygnał, jaka ta osoba w ogóle jest – jej podejście do pieniędzy świadczy o jej charakterze i podejściu do życia. Nasze pary mówią też wprost, że zachowania związane z pieniędzmi dawały im bardzo czytelny sygnał, że dana osoba jest tą właściwą, na całe życie. Konkretnych przykładów w naszych rozmowach nie brakuje. „Jedziemy na wakacje, ja straciłem pracę, a ona wzięła na siebie zorganizowanie pożyczki, co bardzo mi zaimponowało”, opowiadał jeden z badanych. Nie znali się długo, ale on odczytał jej zachowanie jako sygnał: pieniądze nie mają dla mnie znaczenia, najważniejsze, że ten czas spędzimy razem. „Potem się razem rozliczymy, żeby teraz nie robić problemów”, mówiła ona. Inny przykład? W parach, które mieszkają razem lub chociaż pomieszkują ze sobą, zdarzały się też sytuacje, kiedy nagle jedno zachorowało albo rozpoczęło drogie studia podyplomowe. I nierzadko ta druga osoba zaczynała częściej robić większe zakupy spożywcze. „Liczymy się 50 na 50, ale w tym momencie to zawieszamy”, tłumaczyli przy tym. To, jak partnerzy posługują pieniędzmi, jest dla nich papierkiem lakmusowym wskazującym, jak ten związek i kwestie finansowe będą wyglądały w przyszłości.
Kontrola to jedno, drugą sprawą jest negocjowanie przez pary emocjonalnych i finansowych aspektów autonomii. To także bardzo istotne w związkach.
Jednego obowiązującego modelu tu nie ma. Niektóre pary dzielą się wydatkami pół na pół. Co ciekawe jednak, nigdy nie jest to podział w pełni precyzyjny. Kwoty się zaokrągla, o niektórych wydatkach strategicznie zapomina i są to symboliczne gesty – mimo że dzielimy się wydatkami, to nasze relacje nie mają charakteru transakcji. Niektóre pary dzielą się obszarami płatności – z reguły jest tak, że mężczyźni regulują opłaty stałe, jak rata kredytu, a także duże wydatki związane z zakupem sprzętu domowego, a kobiety odpowiedzialne są za rzeczy codzienne, czyli za jedzenie i chemię. Pieniądze wiążą się tu z kulturowymi rolami płci: od mężczyzn oczekuje się stworzenia warunków istnienia gospodarstwa domowego, od kobiet – bieżącego podtrzymywania działania domu. Ale bywa i tak, że wszystko wpada do jednego wora – to metafora, którą posługują się nasi badani – i płaci ten, kto ma pieniądze. „Jeśli mam przy sobie gotówkę, to reguluję rachunek, potem nie musisz mi oddawać, bo przecież to i tak są nasze pieniądze”, tłumaczą. Są też pary, które mają osobne konta, ale w głowach widzą te pieniądze jako wspólne – co jest szczególnie istotne dla kobiet, które zarabiają mniej. Wśród badanych przez nas par dysproporcja zarobków wynosi najczęściej 60 do 40 proc., choć są też sytuacje, gdzie będzie to 70 do 30 proc., a nawet 80 do 20 proc. Wówczas kobiety za wszelką cenę starają się wykroić pole niezależności – mieć subkonto, na którym trzymają pieniądze na ubrania i kosmetyki, dzięki czemu mogą sobie pozwolić, na co tylko chcą – bez konieczności tłumaczenia się z wydatków przed partnerem. Najczęściej jest jednak tak, że pary, które mieszkają razem, mają uzgodnioną wizję, co mogą robić z pieniędzmi, na co sobie pozwolić, przy czym każdy ma też prawo do odskoków i wariactw – już w mniejszym zakresie.
Ile jest w takim razie par, które mają i konta indywidualne, i jedno wspólne?
To wygląda bardzo różnie, widzimy jednak, że większość naszych par jest w procesie uwspólniania pieniędzy. Tym bardziej że w ich życiu dużo się dzieje: a to rodzi się dziecko, a to pojawiają się wydatki związane z remontem. Po pewnym czasie stwierdzają więc: „To właściwie wszystko jedno. I tak wrzucamy do jednego wora. Przecież jesteśmy związkiem, małżeństwem, mamy dziecko, co się będziemy tak liczyć”.
To też obrazuje krążenie pieniędzy wokół rytuałów przejścia: wesela, dziecka, przeprowadzki, zaciągnięcia kredytu hipotecznego...
I co sprowadza się także do tego, że wkład własny uznawany jest teraz za współczesne wiano. Choć nie zawsze są to sytuacje zero-jedynkowe. Bo mamy też parę, w której kobieta wprowadza się do mieszkania mężczyzny, przy czym lokal wymaga generalnego remontu i dużych inwestycji. Nie są jeszcze narzeczeństwem, więc pojawia się pytanie, co zrobić? Jak za to zapłacić? Ostatecznie podzielili się tak, że to on wziął na siebie wydatki związane z tym, co na pewno w mieszkaniu zostanie, czyli zakup mebli kuchennych oraz malowanie ścian, ona z kolei sfinansowała zakup mebli do salonu, sof i foteli – w razie porażki związku łatwo będzie można je wynieść lub spieniężyć. Ich rozmowa dotycząca finansów toczyła się więc z perspektywą rozstania na horyzoncie – hipotetyczną; zakładała, że coś może się nie udać. Ale przeważnie o rozstaniu się nie mówi. Co więcej, pewnych rozmów o pieniądzach się wręcz unika z obawy, że zepsują coś w relacji. Intercyza traktowana jest z podejrzliwością: dlaczego na początku małżeństwa zakładać, że może się nie udać?
Jeśli badani się kłócą, to czego najczęściej dotyczącą ich spory? I jak rozwiązują moralne dylematy związane z pożyczaniem i rozliczaniem się z innymi?
Kłótnie, jeżeli już się zdarzają, dotyczą głównie tego, czy brać pieniądze od rodziców, czy nie: inne zdanie będzie miała kobieta, dla której te pieniądze pochodzą od mamy, a inne mężczyzna, dla którego te same pieniądze niosą obawę o ingerencje teściowej w związek. Tak na marginesie dodam, że badane przez nas pary dobrowolnie zgodziły się wziąć udział w projekcie naukowym, a to oznacza, iż same uznały, że są z reguły zgodne, mają poczucie, że osiągnęły porozumienie w kwestii pieniędzy – nie widzimy więc u nich silnych konfliktów czy dramatów. Te ostatnie ujawniły w dużym stopniu prowadzone przez nas wcześniej analizy forów internetowych poświęconych pieniądzom. Pokazały przede wszystkim: niepokoje, wątpliwości („Jak byliśmy narzeczeństwem, to liczenie się było OK, ale jak jesteśmy małżeństwem i się nadal liczymy, to chyba nie do końca jesteśmy małżeństwem. To jak firma”), poczucie krzywdy, niesprawiedliwości i żalu oraz niezaspokojonych oczekiwań ze strony młodego pokolenia („Dlaczego rodzice jadą na wycieczkę, zamiast dołożyć się nam do remontu?”, „Dlaczego dają siostrze na ślub, a mi do kupna mieszkania się nie dołożą?”). Coraz więcej mówi się też o przemocy ekonomicznej.
Pamięta pani konkretny przykład takiej kłótni w parze?
„Rodzice żony są zamożni i przelewają nam na konto znaczne kwoty. Źle się z tym czuję, bo jako mężczyzna sam chciałbym zarobić na swoją rodzinę” – opowiadał jeden z badanych. Para dużo na ten temat rozmawiała – że to sytuacja przejściowa, że to się szybko zmieni. Po pewnym czasie mężczyzna jednak zrozumiał, że pieniądze służą też tworzeniu więzi. Że są teraz jedną wielką rodziną – i nie ma znaczenia, kto, ile, komu. Odpuścił, zaakceptował tę sytuację, co też pokazuje, że właściwe posługiwanie się pieniędzmi pozwala na dobre życie.
To też jeden z powodów, dla których mówią państwo o pokoleniu postsocjalizmu?
Tak, choć niejedyny. Bo tak teraz, jak i w socjalizmie liczyła się przede wszystkim własność, posiadanie własnego mieszkania, bycie na swoim. Wykupione czy spółdzielcze z czasem okazywało się najcenniejszą rzeczą w życiu. Także dziś ci, którzy nie mają mieszkań odziedziczonych po babci czy rodzicach, są psychicznie przygotowani na to, że własne mieszkanie stanie się największą inwestycją ich życia. Pogodzili się z tym, że muszą wydać kilkaset tysięcy w perspektywie 30 lat i temu podporządkowują swoje wybory. „Mieszkanie musi być moje, na własność i koniec”, deklarują. Ale myślą też przy tym: „Nie po to studiowałem i teraz ciężko pracuję, żeby teraz ledwo wiązać koniec z końcem. Są przecież karty kredytowe, trzeba też z tego korzystać”.
Badania etnograficzne „Praktyki posługiwania się pieniędzmi w bliskich relacjach w młodych gospodarstwach domowych” prowadzone przez dr Martę Olcoń-Kubicką i Mateusza Halawę w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN finansowane są przez Narodowe Centrum Nauki. W badaniu uczestniczą młode (do 35. roku życia) pary mieszkające razem. Wszystkie pary mają wykształcenie wyższe lub trzy lata studiów za sobą, są aktywne zawodowo, mieszkają lub pracują w Warszawie, osiągają dochód między 5 a 12 tys. zł netto na gospodarstwo domowe. Badacze odwiedzają pary kilka razy w roku – gdy pary niedawno ze sobą zamieszkały, urodziło im się dziecko lub zaszły w ciążę albo wzięły wspólnie kredyt hipoteczny. Badania rozpoczęły się w 2014 r., ich zakończenie planowane jest na wiosnę 2017 r.
Ponieważ projekt badawczy cały czas trwa, wszystkie osoby, które spełniają powyższe kryteria i byłyby zainteresowane opowiedzeniem nam o swoich sposobach posługiwania się pieniędzmi w związku prosimy o kontakt na adres mailowy: molcon-kubicka@ifispan.waw.pl