Kolejne obniżki stóp procentowych nie są potrzebne, a tym bardziej program subsydiowanych kredytów dla firm – uważają ekonomiści. To zupełnie odwrotnie niż partia, która przejmuje władzę.
Stanowisko PiS w tej sprawie jest istotne, bo to politycy tej partii wybiorą ośmiu z dziewięciu członków Rady Polityki Pieniężnej (na początku przyszłego roku) i prezesa banku centralnego (w czerwcu 2016 r.). Ugrupowanie jasno określiło rolę NBP w gospodarce – bank ma pozostać niezależny, ale oprócz walki z inflacją ma też wspierać wzrost gospodarczy. Politycy partii w swoich przedwyborczych zapowiedziach rozwijali tę myśl. Poseł
Henryk Kowalczyk, współautor programu gospodarczego, kilka dni przed wyborami powiedział PAP, że jego zdaniem stopy procentowe są obecnie zbyt wysokie, a przy wyborze nowych członków RPP będzie brana pod uwagę ich skłonność do łagodzenia polityki pieniężnej.
Zbigniew Kuźmiuk, europoseł PiS, który miał duży udział w tworzeniu tej części programu partii, na temat nowej rady wypowiada się dziś nieco łagodniej. Ale trzyma się raz obranego kierunku. – To rzecz delikatna i na pewno nie politycy będą o tym decydować. To zostawiamy władzom monetarnym. Mamy olbrzymie doświadczenie, jeśli chodzi o relacje z niezależnym bankiem. Nabruździł w tych sprawach niestety obecny prezes, który chciał się układać z rządzącymi i ich finansować, o czym wiemy z taśm prawdy. My na taką drogę nie wejdziemy, ale będziemy proponowali zaangażowanie banku centralnego w powiększenie akcji kredytowej i wspieranie procesu inwestycyjnego. To możliwe, ale musi być osiągnięte w porozumieniu – mówi
polityk.
Główny cel, jaki ma przyświecać łagodzeniu polityki pieniężnej, to pobudzenie wzrostu gospodarczego. Zbigniew Kuźmiuk uważa, że stać nas na wzrost na poziomie 5–6 proc
PKB. – Będziemy się starali za pomocą wszystkich instrumentów, które są w arsenale polityki fiskalnej i monetarnej, do takiego poziomu doprowadzić. Oczywiście nie będzie to ani w roku 2016, ani 2017, ale myślę, że w ciągu pierwszej kadencji się uda – ocenia europoseł.
Nic więc dziwnego, że coraz więcej ekonomistów zaczęło kreślić scenariusze obniżek stóp procentowych w przyszłym roku. Według analityków banku Credit Agricole mogłyby one spaść o 50 pkt bazowych – główna stopa NBP zjechałaby więc do 1 proc. – Taką prognozę sporządziliśmy już na początku września, podziela ją coraz więcej
banków – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.
Eksperci są jednak podzieleni w opiniach co do skutków obniżek. Borowski sądzi, że w tej skali nie powinny one mieć istotnego wpływu na gospodarkę: gdyby
banki zaczęły udzielać zbyt wielu kredytów, co mogłoby grozić narastaniem jakichś „bąbli spekulacyjnych”, do gry zawsze może wkroczyć Komisja Nadzoru Finansowego ze swoimi rekomendacjami. Teoretycznie spadek stóp mógłby powodować osłabienie złotego ze względu na odpływ kapitału z polskiego rynku. Ale i w tym przypadku, według ekonomisty, prawdopodobieństwo takiego obrotu sprawy jest raczej niewielkie, bo tuż za miedzą Europejski Bank Centralny szykuje się do kolejnych niestandardowych działań w polityce pieniężnej. I prawdopodobnie rozszerzy zakres skupu aktywów. Co oznacza, że kapitał nie tylko nie odpłynie, ale wręcz może być go więcej. Borowski ocenia, że ryzyko, jakie wiąże się z szybką obniżką stóp, jest takie, że rozpoczęte w takich warunkach inwestycje na granicy rentowności staną się nierentowne, gdy stopy zaczną rosnąć.
Pomysł dalszych obniżek krytykuje z kolei Marta Petka-Zagajewska z Raiffeisen Polbanku. Według niej nie tylko nie są one gospodarce potrzebne (inflacja zacznie rosnąć choćby ze względu na efekt niskiej bazy, a wzrost gospodarczy cały czas jest solidny), ale mogą wręcz jej zaszkodzić. – Zgodnie z zapowiedziami rząd ma prowadzić bardzo ekspansywną politykę fiskalną, sam program 500-złotowych dodatków na dzieci to wsparcie konsumpcji kwotą 22 mld zł rocznie. A to oznacza zwiększenie popytu konsumpcyjnego i raczej nie trzeba będzie dodatkowo stymulować go tańszym kredytem. RPP wręcz powinna rozważyć bardziej restrykcyjną politykę monetarną, by zrównoważyć luzowanie polityki fiskalnej – mówi ekonomistka.
Jej zdaniem dopalacz w postaci pieniędzy z budżetu i tańszego kredytu może rozkręcić gospodarkę zbyt mocno. – Pojawi się ryzyko przegrzania, tym bardziej że na rynku pracy sytuacja może temu sprzyjać, bo spada bezrobocie i niebawem pojawi się presja płacowa. Co będzie, jeśli na światowych rynkach ceny surowców wrócą do normalności? Przy rosnącym popycie konsumpcyjnym i wzroście płac może się to skończyć szybkim wzrostem inflacji – wylicza Marta Petka-Zagajewska.
Jednak obniżki stóp procentowych nie są tak ryzykowne, jak realizacja kolejnego planu PiS, czyli uruchomienie subsydiowanych przez NBP tanich kredytów bankowych dla przedsiębiorstw. Eksperci PiS nazwali go „Finansowanie dla rozwoju”, plan przypomina trochę program LTRO prowadzony przez Europejski Bank Centralny (niskooprocentowane trzyletnie pożyczki dla banków komercyjnych), a trochę system finansowania wprowadzony na Węgrzech (to stamtąd zapożyczono nazwę programu). Węgierski bank centralny w obliczu gwałtownego spadku akcji kredytowej w bankach komercyjnych za pomocą tanich pożyczek zaczął refinansować im kredyty udzielane firmom. Według PiS w polskim wydaniu program mógłby wygenerować od 160 do 220 mld zł akcji kredytowej dla przedsiębiorstw.
– To nie będzie pierwsza rzecz, od której zaczniemy. Trzeba w spokoju rozmawiać z zarządem NBP i Radą Polityki Pieniężnej, przedstawiać szczegółowe rozwiązania i próbować przekonywać władze NBP do naszych propozycji. Takie rozwiązanie, może z jakimś zaangażowaniem Banku Gospodarstwa Krajowego, da się przygotować. To nie może być przeprowadzone w konflikcie, a w porozumieniu, i mam nadzieję, że nawet obecni ludzie z NBP to rozumieją – mówi nam Zbigniew Kuźmiuk. – Naszym zdaniem, jeśli chodzi o małe i średnie firmy, dostęp do kredytów jest bardzo utrudniony – dodaje.
Tylko po co? – zastanawiają się ekonomiści. Bo z danych NBP wynika, że firmy nie mają dużego problemu z finansowaniem swojego rozwoju. Choćby dlatego, że mają duży zasób własnych środków (233 mld zł depozytów). Od strony banków też nie ma problemu, gdyby tylko przedsiębiorcy chcieli brać kredyty, to jest je z czego finansować. Banki od lat są nadpłynne, we wrześniu NBP ściągał od nich w operacjach otwartego rynku prawie 92 mld zł.
– Zastanawia mnie prawdziwy cel tego programu, bo argument, że chodzi o wzmocnienie akcji kredytowej dla firm, do mnie nie trafia. Cały czas mamy dużą podaż kredytów dla firm i jednocześnie mały popyt na nie. Banki wręcz konkurują między sobą o klienta przedsiębiorcę – mówi Marta Petka-Zagajewska. Chyba że – dodaje – PiS zakłada, że po wprowadzeniu podatku od bankowych aktywów i jakiejś kosztownej dla sektora formuły przewalutowania kredytów akcja kredytowa – jak na Węgrzech – faktycznie spadnie i trzeba ją będzie wspierać. Bo partia nie wycofuje się z planów wprowadzenia podatku bankowego. Podtrzymał je we wtorkowej rozmowie z RMF FM szef Rady Programowej PiS prof. Piotr Gliński. Jego zdaniem państwo powinno z niego zyskać 2 mld zł.
Jakub Borowski również uważa, że „polskie LTRO” jest zbędne. Banki centralne, które zdecydowały się na tzw. ilościowe luzowanie polityki pieniężnej, robiły to, próbując wyciągnąć swoje gospodarki z recesji. Polska gospodarka jest zaś daleka od recesji. Nie ma też groźby pogłębiania się deflacji.
– Nie ma sensu wprowadzać tego typu programu w zrównoważonej gospodarce, jaką teraz mamy. Jego wpływ będzie niewielki. Tak długo, jak bank ma do dyspozycji konwencjonalne narzędzia jak stopy procentowe, nie powinien się uciekać do takich metod – ocenia ekonomista.
Przedstawiciel prezydenta nie zagłosował za komisarzem w SKOK Skarbiec
Po raz pierwszy w Komisji Nadzoru Finansowego nie było jednomyślności przy wydaniu decyzji o wprowadzeniu zarządu komisarycznego w jednej ze spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych. Chodzi o SKOK Skarbiec z Piekar Śląskich. Ta średniej wielkości kasa, mająca niecałe 27 tys. członków (na ponad 2 mln w całym systemie SKOK) i 110 mln zł depozytów, ma od wczoraj zarządcę komisarycznego.
Za wprowadzeniem zarządu komisarycznego opowiedzieli się: przewodniczący i dwóch wiceprzewodniczących KNF, wiceprezes Narodowego Banku Polskiego i przedstawiciel resortu finansów. Od głosu wstrzymał się natomiast przedstawiciel prezydenta.
Od kilku tygodni w KNF Andrzeja Dudę reprezentuje Zdzisław Sokal, były członek zarządu PKO BP, a później NBP. Do ścisłego kierownictwa obu instytucji trafił, gdy kierował nimi Sławomir Skrzypek, bliski współpracownik Lecha Kaczyńskiego. Sokal zastąpił w KNF Jerzego Pruskiego, którego do zasiadania w Komisji wyznaczył Bronisław Komorowski. Pruski jest prezesem Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. BFG udziela pożyczek SKOK-om i bankom przejmującym kasy, które nie mają szansy na samodzielne istnienie. Wypłaca też depozyty gwarantowane w przypadku upadłości kasy lub banku. W ostatnich kilkunastu miesiącach wypłacił deponentom upadłych kas ponad 3 mld zł.
„Aktywa SKOK Skarbiec nie wystarczają na zaspokojenie jej zobowiązań. SKOK Skarbiec posiada ujemne fundusze własne oraz straty z lat ubiegłych, a Kasa Krajowa na obecnym etapie nie podjęła decyzji o wypłaceniu SKOK Skarbiec adekwatnej pomocy finansowej” – podała w komunikacie KNF. Nie wyjaśniła, dlaczego decyzja o wprowadzeniu zarządcy komisarycznego nie była jednogłośna.
– Nie udzielam komentarza w tej sprawie. Uzasadnienie przedstawiłem do protokołu na posiedzeniu komisji – powiedział nam Zdzisław Sokal.
Zarządcą komisarycznym w SKOK Skarbiec została Katarzyna Szatoba, która w przeszłości pracowała w Banku Pekao, Banku Gospodarstwa Krajowego i w Banku Gospodarki Żywnościowej.
Wcześniej nadzór wprowadził „komisarzy” do SKOK-ów: Arka, Jowisz, Polska, Powszechna, im. Stefana Kard. Wyszyńskiego, Kujawiak, Wołomin (w jej przypadku ogłoszono upadłość), Wesoła (została przyłączona do PKO BP), Kopernik (przyłączona do Pekao), Wspólnota (upadłość), św. Jana z Kęt (przyłączona do Alior Banku).