OECD w swoim raporcie zwraca uwagę na to, że praca jest jedną z najważniejszych aktywności w życiu człowieka. Niesie ona za sobą wiele korzyści – od ekonomicznych przez społeczne po wychowawcze. Tymczasem w Polsce co najmniej dwie grupy są wykluczane z rynku pracy. Dopiero niedawno przestaliśmy z rynku pracy wypychać seniorów, a wciąż nie zaczęliśmy włączać najmłodszych. Najbogatsze kraje OECD to te, w których stopa zatrudnienia dla osób w wieku 15-64 lata jest najwyższa: Norwegia, Szwecja czy Niemcy. W tych krajach młodzież spędza wakacje dorabiając do kieszonkowego, a zawodu nie uczy się z książek. Polska jest tu na szarym końcu. W tej grupie wiekowej pracuje 60 proc. osób.
Jednocześnie bardzo prawdopodobne jest, że Polak nawet jeśli ma pracę – to ją straci. W tej kategorii zajmujemy siódme miejsce. Znowu powyżej średniej. Częściej bezrobotnymi zostają mieszkańcy krajów najbardziej dotkniętych przez kryzys: Hiszpanie, Portugalczycy czy Grecy. Utrata pracy jest tym trudniejsza, że szuka jej coraz dłużej. Od ostatniego badania w 2009 roku stopa długoterminowego bezrobocia wzrosła niemal dwukrotnie i ponownie jest wyższa niż średnia dla OECD. Mimo wszystko OECD nieźle ocenia bezpieczeństwo socjalne polskich pracowników.
- Sytuację na rynku pracy najlepiej podsumuje charakter polskiej emigracji. Kiedy Niemiec czy Australijczyk decyduje się zmienić kraj zamieszkania ma konkretny plan co chciałby osiągnąć. Wyjeżdża i go realizuje. Wiąże się to najczęściej z awansem w hierarchii społecznej. W obcym kraju jest na równym poziomie co jego rodzimi mieszkańcy. Polak wyjeżdżając często zadowala się jakąkolwiek pracą, który pozwoli mu utrzymać rodzinę, co w Polsce jest niemożliwe – mówi prof. Augustyn Bańka, socjolog z Uniwersytetu SWPS.
Praca, jak wynika z raportu OECD, nie przynosi Polakom zbyt wielu wymiernych korzyści (na podwyżkę wynagrodzenia też nie powinien liczyć, a jakość naszych zarobków to, w ocenie OECD, jedna czwarta tego na co mogą liczyć Brytyjczycy czy Szwedzi). Suma, jaką ma do dyspozycji gospodarstwo domowe (OECD wlicza tu także m.in. koszt edukacji czy służby zdrowia, o ile w danym kraju jest ona publiczna) w Polsce jest jedna z najniższych w Europie i wśród członków Organizacji. Mniejszym budżetem dysponują Hiszpanie, Węgrzy oraz Meksykanie. W porównaniu do poprzedniej edycji badania (2009) zanotowaliśmy niewielki wzrost, ale wciąż jest to zaledwie połowa tego, czym dysponuje przeciętny mieszkaniec krajów OECD. Inny wskaźnik mówi nieco więcej o sytuacji finansowej mieszkańców. Bogactwo bytowe, bierze pod uwagę tylko te sumy, które wchodzą bezpośrednio w skład majątku rodzin. Ten wskaźnik dla Polski jest prawie najniższy w Europie. Gorzej wypada tylko Słowacja, a także Meksyk i Turcja. W porównaniu do poprzedniej edycji badania podniósł się, chociaż W przypadku Hiszpanii, która startowała z tego samego poziomu – podniósł się bardziej.
- Z badań wynika, że Polacy często nie narzekają na swoje prywatne życie, ale mają skłonność do mówienia „sprawy Polski idą w złym kierunku”. Politycy to wykorzystują i w czasie kampanii wyborczej przekładają jednostkowe problemy ludzi na ogół społeczeństwa. W ten sposób rodzą się hasła takie jak „Polska w ruinie”. Druga strona popełnia z kolei błąd uogólniania wskaźników makro na pojedyncze jednostki. A przecież nie ma wprost przełożenia rosnącego PKB na portfel przeciętnego Kowalskiego – mówi dr hab. Mirosław Pęczak, kulturoznawca z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.
Od dekad jedną z Ziemi Obiecanych i jednym z głównych kierunków polskiej emigracji są Niemcy. Statystyczny Polak zapewne powiedziałby, że żyje się tam lepiej niż w Polsce. Jednocześnie podkreśla się, że jedną z przyczyn tego, że w Polsce żyje się źle, jest duży poziom nierówności społecznych. Jednak jeśli zestawimy ze sobą wskaźniki dla tych dwóch krajów okaże się, że są one zbliżone. Więcej nierówności niż w Polsce OECD zauważa we Francji, Włoszech, Kanadzie, Austrii czy Wielkiej Brytanii. Jak zauważa OECD różnica między dochodami najbiedniejszych i najbogatszych we wszystkich krajach OECD jest w tej chwili największa od trzydziestu lat. Nie ma jednak jednoznacznych dowodów na to, że rosnące nierówności hamują wzrost gospodarczy.
- Nie jest przypadkiem, że nierówności dochodowe zaczęły rosnąć, gdy w latach 70. XX w. porzucono resztki systemu waluty złotej. Jeśli produkujemy nowy pieniądz, to najbardziej korzystają na nim jego pierwsi użytkownicy – mogą coś kupić, zanim wzrosną ceny. Obecnie pieniądz jest tworzony przez przyznawanie kredytu, a porzucenie standardu złota pozwoliło bankom centralnym i komercyjnym na znaczne zwiększenie długu w gospodarce. Kredyty trafiają przede wszystkim do najbogatszych firm i jednostek – to one mają przecież odpowiednią zdolność kredytową. Pogłębiająca się finansjalizacja gospodarek i rosnące nierówności to dwie strony tego samego problemu – zerwania z tradycyjnym systemem pieniężnym – i trudno wyobrazić sobie zmniejszenie problemu nierówności bez powrotu do systemu waluty złotej. Polska po 1989 r. przyjęła niestety błędny system pieniężny, co także u nas powoduje wzrost nierówności niezwiązanych z pracowitością czy produktywnością - komentuje Mateusz Benedyk, prezes Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa.
- Kolejne rządy są dumne z poprawy wybranych wskaźników wpływających bezpośrednio bądź pośrednio na wzrost jakości życia. Mają rację, ale jest to tylko półprawda. Dla subiektywnej oceny jakości życia przez Polaków liczy się nie tylko bezwzględny wzrost danych wskaźników, ale również porównanie ich z wartościami jakie przyjmują one w innych krajach UE, które chcielibyśmy wreszcie dogonić. Chodzi tu zwłaszcza o przepaść między płacą za tą samą pracę i jakość usług sektora publicznego. Zdaje się, że Polaków niespecjalnie przekonuje argument, że nasz kraj zaczynał z poziomu bardzo zbliżonego do Ukrainy – podsumowuje politolog, dr Paweł Nowakowski.