Nastroje inwestorów są słabe, ale to może być dobry moment, by kupować akcje - Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI, i Marek Rybiec, prezes Skarbiec TFI.
Wczorajszy wynik szanghajskiej giełdy to 8,5 proc. spadku. Dotychczas z takim wynikiem mieliśmy do czynienia podczas największych kryzysów finansowych. Czy może to być początkiem chińskiego krachu?
S.B.: Ten spadek robi wrażenie, ale patrząc na stopę zwrotu od początku roku, to rynek chiński jest na plusie o 14 proc., a ostatnie 12 miesięcy to wciąż +60 proc. W Chinach następuje korekta ostatniego roku – w pewnym momencie wzrost sięgał 150 proc. W związku z tym nie dziwmy się, że teraz dynamicznie spada, choć w istocie spada znacząco.
Co może się wydarzyć, jeżeli chińskim władzom nie uda się ustabilizować sytuacji?
M.R.: To zdrowa korekta na niezdrowym rynku, choć do tej pory nie przeszkadzało to na nim zarabiać. Pamiętajmy, że w Chinach są dwa rynki – osobne dla chińskich i zagranicznych inwestorów. Tam gdzie inwestują Chińczycy, przecena była większa i to tam jest jakiś problem. Powstał duży bąbel w krótkim okresie.
Czy nierównowaga rynku chińskiego będzie przenosić się na świat, w tym także na naszą gospodarkę?
M.R.: Dopóki w Chinach działa obecny model ekonomiczny, nie będziemy wiedzieli, jak to wygląda w rzeczywistości. Według oficjalnych danych zadłużenie różnych obszarów chińskiej gospodarki to ok. 200 proc. PKB. To dużo, ale w USA oraz Europie jest zdecydowanie większe. Powstaje pytanie o prawdziwość tych danych.
S.B.: Ingerencja polityków w gospodarkę zawsze kończy się porażką. Od wielu lat inwestorzy mieli wątpliwości co do prawdziwości danych płynących z Pekinu. Władze chińskie chciały, aby wzrost PKB był na poziomie 7 proc., w związku z tym taki odnotowywano. A to, że zużycie prądu rosło o 2 proc., pokazywało, że w istocie coś jest nie tak. Teraz gdy to zaczyna być widoczne, rząd i bank centralny uciekają się do ciągłej interwencji, by zasypywać dziury. Chwilowo to pomaga, lecz z czasem inwestorzy zaczynają widzieć rzeczywistość. Kilka tygodni temu rynek gwałtownie się odbijał, teraz gwałtownie spada. 150 proc. wzrostu było bąblem spekulacyjnym. Władze chińskie wymyśliły sposób na to, aby pobudzić gospodarkę poprzez wzrost cen akcji i poczucie bogactwa. Azjaci lubią hazard, w związku z tym dali się w to wciągnąć. Teraz inwestorzy mówią „sprawdzam”. Obecnie nie inwestowałbym w chiński rynek.
Czy to drugie Lehman Brothers?
S.B.: Krążą różne legendy o tym, jak w rzeczywistości jest tam źle, niektórzy mówią, że będzie nawet gorzej. Uważam, że aż tak źle nie jest, a dobrym barometrem rzeczywistości jest zachowanie cen surowców. A te pokazują, że to zwykłe spowolnienie wzrostu gospodarczego.
WIG20 najniżej od dwóch lat. Co jest nie tak z polską giełdą?
S. B.: Ten indeks jest felerny – skupia 20 największych spółek, które już nie są dynamiczne. Nieco lepszy jest WIG, stopa zwrotu od początku roku to okolice zera. Jest wiele spółek dobrze się zachowujących, włącznie ze spółkami Skarbu Państwa, np. Orlen. Na notowaniach polskich spółek ciążą podatek bankowy i kredyty frankowe. Wartość rynkowa banków spadła o ponad 40 mld zł w ciągu dwóch miesięcy.
Bez OFE trudno o powrót giełdy do dawnej formy.
M.R.: Dzisiaj największym pasem transmisyjnym są TFI. Zważywszy na poziom oszczędności, ten rynek powinien się szybko rozwijać. O ile nie zostanie zatrzymany przez państwo. Patrząc na ostatnie 10 lat, zwrot z WIG20 to około zera, z WIG jest lepiej, a WIG80 naprawdę dał duży zwrot. Nie można utożsamiać całej giełdy z WIG20.
Około miliona klientów funduszy inwestycyjnych w Polsce to kiepski wynik. TFI nie umiały skłonić do inwestowania?
M.R.: Zawsze było magiczne 5 proc. poziomu depozytów, poniżej których klienci zaczynali interesować się funduszami. Te 5 proc. bardzo rzadko funkcjonowało. Ponadto trwał kryzys i dość skutecznie odciągał od giełdy. W Polsce świadomość inwestowania w fundusze jest wciąż bardzo niska. To praca dla banków i TFI.
S.B.: Chcemy, by więcej ludzi interesowało się giełdą. Pamiętajmy, że podczas prywatyzacji politycy często mówili o inwestycjach, dziś już nie, uważając, że ten proces dobiegł końca. A z prywatyzacją różnie bywało, o czym może świadczyć przykład JSW.
Banki tracą, spółki surowcowe są obarczone ryzykiem. Co może być motorem GPW?
S.B.: Nastroje inwestorów są słabe, ale to może być dobry moment, by kupować akcje.
Skoro ceny akcji banków są atrakcyjne, to znaczy, że system bankowy jest stabilny i podatek go nie zdestabilizuje.
S.B.: Pojawia się problem wysokości tego podatku oraz kosztów przewalutowania kredytów frankowych. Brak jeszcze szczegółów tych pomysłów. Jeśli podatek będzie za wysoki, to będzie trzeba ratować banki. Wyniki w roku bieżącym są niższe niż w ubiegłym. A po wprowadzeniu podatku wynik sektora może ulec dalszemu załamaniu.
M.R.: Banki to spółki prawa handlowego i chcą zarabiać. Podczas ożywienia gospodarczego bankowość powinna zyskiwać. Dodatkowe obciążenia zostaną przełożone na klientów. Teraz to element gry wyborczej, a zapłacą za to klienci.
Społeczeństwo raczej nie przejmowałoby się mniejszymi zyskami banków.
M.R.: Bo nie patrzymy całościowo. W krajach anglosaskich system finansowy oparty jest na giełdzie. W całej Europie sektor finansowy jest oparty na bankach. Państwo powinno dbać o rozwój banków, by klienci czuli się bezpieczni.
S.B.: Podejście Polaków do sektora bankowego jest negatywne. W normalnych warunkach rynkowych każdy sektor powinien się rozwijać i nie zapominać o swoich pracownikach. Wprowadzenie dodatkowych obciążeń dla banków – te będą restrukturyzować koszty, co może powodować zwolnienia