- To właśnie dramat stagflacji. Pomimo złego stanu sfery realnej inflacja wcale nie przestaje rosnąć. Ona rozlała się na całą gospodarkę i żyje swoim życiem - mówi w rozmowie z DGP Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej

W lutym inflacja osiągnęła 18,4 proc. w skali roku. Teraz jest oczekiwanie spadku. Jak szybkiej dezinflacji spodziewa się pan w marcu?

Oczekuję, że roczna inflacja będzie w granicach 15– –16 proc. Ale muszę postawić gwiazdkę przy tych liczbach. To nie jest jeszcze właściwa dezinflacja. W ubiegłym roku inflacja rosła przeciętnie w miesiącu o 1,3 proc. W styczniu tego roku mieliśmy wzrost o 2,5 proc., a w lutym 1,2 proc. W stosunku do grudnia ceny wzrosły już o 3,8 proc. Po marcu tak mierzona inflacja mocno zbliży się do 5 proc. Dwa razy więcej niż cel inflacyjny. A to tylko I kw. Tylko niewyrobiony obserwator mógłby już myśleć o sukcesie w dezinflacji. Tymczasem z dużą pewnością można powiedzieć, że problem jest nadal bardzo duży.

Póki co dezinflacja, o którą pan pyta, wynika z dwóch rzeczy. Pierwsza to wysoka baza statystyczna. Użyjmy przykładu: jeśli cena oleju rzepakowego podniosła się z 5 zł do 10 zł, to mamy wzrost o 100 proc. Jeśli potem podrożał do 15 zł, to wzrost wynosi 50 proc. Czy o taką „dezinflację” chodzi? Oczywiście dobrze, że nie zdrożał do 20 zł, czyli o kolejne 100 proc. To właśnie taki „dezinflacyjny” mechanizm będziemy obserwować w najbliższych miesiącach.

A drugi czynnik?

Mrożenie cen administracyjnych. W lutym nie mieliśmy inflacji na poziomie 20 proc. wyłącznie dlatego, że dokonano pewnej interwencji w cenach paliw, a ponadto zamrożono ceny nośników energii. Gdyby ich ceny poszły w górę w styczniu o 20–30 proc., jak jeszcze pod koniec roku oczekiwali właściwie wszyscy analitycy, inflacja miałaby dwójkę z przodu.

Kiedy pan powie, że problem z inflacją zaczyna się zmniejszać?

Gdy zobaczę faktyczną dezinflację potwierdzoną kilkoma miarami, a efekty bazowe nie będą głównym elementem zmian wskaźników. Te miary to miesięczne wskaźniki inflacji CPI, druga to oczywiście inflacja bazowa, przede wszystkim wskaźnik nieuwzględniający zmian cen żywności i energii, która w lutym wzrosła więcej niż inflacja ogółem. Trzeci to tzw. momentum inflacji.

Czyli?

To wskaźnik biorący pod uwagę trzy, cztery miesiące, eliminujący wahania przypadkowe i sezonowe. Pozwala on lepiej ocenić, czy widać wyraźny spadek, czyli trwałą dezinflację.

W całym I kw. inflacja bazowa miała wynosić 11,8 proc. Jeśli w marcu się obniży, to projekcja w tym względzie się sprawdzi.

Po pierwsze, projekcja była sporządzana na starym koszyku. Ale ja nie mam większych zastrzeżeń do projekcji w krótkim terminie, tym bardziej że inflacja w ujęciu rocznym już jest w dużej mierze zdeterminowana. Raczej do tego, co ona pokazuje od końca tego roku aż do 2025 r., czyli w okresie, gdy te statystyczne efekty bazowe przestaną tak mocno działać. W projekcji inflacja ma szybko spadać. Nie bardzo wiem, jak przy ożywieniu gospodarczym i dość dużej uporczywości inflacji można tego oczekiwać. To jest dosyć optymistyczny scenariusz, oparty na pewnych założeniach, o których można z pewnością dyskutować.

W takim razie co ze stopami procentowymi? Z jakim poziomem stopy referencyjnej czułby się pan komfortowo?

NBP opublikował właśnie wyniki głosowań za luty. Ja głosowałem wtedy za podwyżką o kolejne 25 pkt bazowych, choć wcześniej głosowałem za większą.

Skąd ta zmiana?

Niestety pogarsza nam się już zła sytuacja w realnej części gospodarki. W IV kw. ub.r. mieliśmy spadek PKB w porównaniu z poprzednim kwartałem o 2,4 proc., spadek konsumpcji o 2,5 proc. W I kw. tego roku mamy kontynuację negatywnych trendów. I mimo że na początku lutego tych danych nie mieliśmy, analizy NBP wskazywały na taki właśnie, gorszy niż wcześniej oczekiwano, obraz gospodarki.

Jeśli koniunktura jest zła, to po co podnosić stopy?

To właśnie jest dramat stagflacji. Pomimo złego stanu sfery realnej inflacja wcale nie przestaje rosnąć. Ona rozlała się na całą gospodarkę i żyje swoim życiem. To jest ta uporczywość inflacji.

Ale podwyżka o 25 pkt to niewiele. Czy warto w ogóle o to kruszyć kopie?

We wrześniu ub.r., gdy RPP kończyła podwyżki, dysponowała projekcją inflacji NBP z lipca. Oczekiwane wtedy poziomy inflacji były niższe niż obecnie, a powrót w okolice celu inflacyjnego był spodziewany o jeden rok wcześniej. Ale rada już nie zareagowała na wyższe odczyty i na gorsze inflacyjne prognozy. Na szczęście wycofano się z mówienia, że możliwe są obniżki w 2023 r., ale to za mało – moim zdaniem nadal należałoby pokazywać, że martwimy się, że proces dezinflacji jest zbyt wolny. Nawet niewielka podwyżka byłaby potwierdzeniem, że cykl zacieśniania polityki pieniężnej nie został zakończony. Że nadal niepokoimy się, że wzrost cen jest zbyt duży, a oczekiwany spadek inflacji zbyt wolny. Podobną zresztą opinię przedstawiła przebywająca ostatnio w Polsce misja Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Jakie konsekwencje dla polityki pieniężnej w Polsce będą mieć obawy o stabilność finansową sektora finansowego?

Stabilność w skali globalnej jest ważna, ale dla nas to element pośredni. Jeśli problemy na świecie się nie zakończyły, to ważne, czy przełożą się na stabilność polskiego sektora bankowego.

Przełożą się?

Moim zdaniem nie, ale tu trochę wychodzę poza mandat członka RPP. To jest mandat Komitetu Stabilności Finansowej – organów wchodzących w skład tzw. sieci bezpieczeństwa sektora finansowego. Ona wie więcej. Członkowie RPP nie dostają szczegółowych informacji na temat sytuacji sektora bankowego w aspekcie stabilności. Przynajmniej nie dostawali do tej pory.

Z uwagi na stabilność systemu finansowego podwyżki stóp w USA, strefie euro mogą być mniejsze, co może oznaczać, że inflacja tam będzie wyższa, niż się spodziewano parę tygodni temu. Mniejszy będzie też nasz import dezinflacji.

Zgadzam się. To oznacza, że materializuje się kolejny czynnik ryzyka dla scenariusza dezinflacji. To ważne, chciałbym o tym swobodnie mówić analitykom i ekonomistom i z nimi o tym dyskutować, ale nie wiem, jak długo to będzie możliwe.

Dlaczego miałoby się to zmienić?

Potencjalnym problemem jest pewna próba utrudnienia tego dialogu poprzez formalne uregulowanie, w jaki sposób, z kim, o której, gdzie i w obecności kogo członkowie RPP mieliby rozmawiać na temat gospodarki, procesów inflacyjnych. W NBP powstał projekt, ujawniony już przez jedną z członkiń RPP, regulaminu spotkań członków RPP z analitykami i inwestorami. Oczekuje się w nim, że inwestorzy będą się zwracać o spotkania tylko do naszego sekretariatu, a nie do samych członków RPP, jak było dotąd. W spotkaniach mają brać udział również członkowie wyznaczeni przez prezesa. A po spotkaniach miałby być sporządzany protokół, co dany członek RPP mówił. Instytucja RPP funkcjonuje od 25 lat. Nigdy czegoś takiego nie było. To nadmiarowa, szkodliwa regulacja.

Ale jak dotąd nie została przyjęta.

Na szczęście nie. W marcu projekt rozdano w punkcie „Sprawy różne”. Nie dostaliśmy go z wymaganym wyprzedzeniem i udało się przełożyć dyskusję nad nim na posiedzenie kwietniowe.

Czy taki regulamin to ograniczenie niezależności członków RPP?

Oczywiście. Niedawno pojawiła się opinia prof. Jabłońskiego z Wrocławia, z której jasno wynika, że próba regulowania pracy członka RPP przez przewodniczącego w inny sposób niż zwoływanie i prowadzenie posiedzeń to działanie niekonstytucyjne.

Opinia powstała po tym, jak w listopadzie ub.r. część członków rady chciała dwudniowego spotkania w celu omówienia m.in. opinii do projektu ustawy budżetowej. Czy ta sprawa ma ciąg dalszy?

Ta opinia nie została sporządzona na nasz wniosek. Poprosił o nią Senat, bo faktycznie problemy dotyczyły członków RPP wybranych przez senatorów. Moim zdaniem ta opinia likwiduje niepewność prawną: przesądza, że wniosek trzech członków rady, jak ten dotyczący listopadowego posiedzenia, powinien zostać uwzględniony przez przewodniczącego. I zakładam, że jeśli takie wnioski będą się w przyszłości pojawiać, to przewodniczący RPP będzie je uwzględniał. A sytuacja jest niepewna i może taka potrzeba zaistnieć.

Wróćmy do „regulaminu spotkań”…

Projekt jest zatytułowany „Dobre praktyki kontaktów członków RPP z inwestorami i analitykami”.

On przeszkadza panu. Ale może większości w radzie nie?

Analitycy kierują swoje zaproszenia tylko do dwóch–trzech osób w obecnej RPP. Nie widzą potrzeby, żeby się spotykać z pozostałą szóstką–siódemką. I pewnie tej większości nie będzie on przeszkadzał, skoro nie będzie ich de facto dotyczył. Dla jasności, tu nie chodzi o to, żebym ja miał przyjemność spotykania się z analitykami, choć to często bardzo ciekawe spotkania, bo w pytaniach wychodzi, co zaprząta najbardziej ich głowy. Ale chodzi przede wszystkim o przejrzystość prowadzenia polityki pieniężnej.

Inflacja będzie niższa dzięki takim spotkaniom?

Tak bym na to nie patrzył. Mówimy o inwestorach, którzy lokują u nas niejednokrotnie ogromne pieniądze. Dzięki takim spotkaniom ryzyko inwestowania jest dla nich mniejsze, bo wiedzą i rozumieją więcej z tego, co się dzieje w polskiej gospodarce i polityce gospodarczej. A skoro tak, to mają mniejsze oczekiwania co do stopy zwrotu. To potencjalnie przekłada się na koszty obsługi długu publicznego. Te spotkania były zawsze powszechną praktyką, nie są niczym niezwykłym i w polskim interesie jest, by inwestor czuł się pewnie, inwestując na polskim rynku finansowym. ©℗

Rozmawiał Łukasz Wilkowicz