W kwestii zmian regulacyjnych rysuje się podział Wspólnoty na ambitne Południe i konserwatywną Północ.
W kwestii zmian regulacyjnych rysuje się podział Wspólnoty na ambitne Południe i konserwatywną Północ.
Do końca I kw. Komisja Europejska ma pracować nad zmianami w konstrukcji unijnego rynku energii elektrycznej. Rezultat w postaci projektu reformy mamy poznać na wiosnę (choć początkowo miał zostać ogłoszony jeszcze w grudniu 2022 r.). Chodzi przede wszystkim o „odłączenie” cen prądu od notowań gazu, które stało się wyzwaniem dla Wspólnoty od czasu, gdy w drugiej połowie 2021 r. Gazprom zaczął ograniczać dostawy do Europy, a na dobre przekonanie o konieczności reformy ugruntowało się w Brukseli po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Reforma ma też zwiększyć odporność UE na ewentualne przyszłe kryzysy.
Kluczowa faza prac zaczyna się już teraz. W zeszłym tygodniu swoją wizję zmian przedstawił rząd Hiszpanii. Według naszych nieoficjalnych informacji swoje pomysły przekazały do Brukseli także Grecja i Francja. Na jutro dyskusję państw członkowskich nad przyszłością rynku energii zaplanowała szwedzka prezydencja UE, co można uznać za pierwszą próbę dokładniejszego wysondowania pozycji stolic „27”. Podczas debaty delegaci mają odpowiedzieć m.in. na pytania o sposób pogodzenia ochrony odbiorców energii z utrzymaniem spójności i wydajności unijnego rynku.
Przedmiotem rozmowy ma być także możliwość usankcjonowania w reformie niektórych rozwiązań tymczasowych przyjętych w ramach unijnej odpowiedzi na kryzys. To oznacza, że będą się ważyć długofalowe losy m.in. unijnych limitów cen czy opłat od nadzwyczajnych zysków spółek paliwowych. W debacie mogą się pojawić także pomysły powołania nowego funduszu dotacyjnego na przyłączenia niskoemisyjnych źródeł wytwórczych, przyspieszając budowę niezależności energetycznej UE, a jednocześnie utrzymując równe zasady na wspólnotowym rynku. Taką propozycję podnosili m.in. eksperci wpływowego brukselskiego instytutu Bruegel.
Według ustaleń DGP większość państw popiera ogólny cel, jakim jest oddzielenie wysokich cen gazu od cen energii elektrycznej, a Bruksela już od kilku miesięcy mówi o możliwości zniesienia zasady merit order, zgodnie z którą to najdroższy nośnik energii (którym, mimo trwającego już od ponad miesiąca trendu spadkowego notowań, pozostaje dziś gaz) jest podstawą do obliczania cen.
Ale diabeł tkwi w szczegółach. O ile państwa europejskiego Południa chcą głębokich przekształceń, w tym ograniczania cen dla energii ze źródeł, które nie ponoszą zwiększonych kosztów surowców, oszczędne kraje Północy, na czele z Niemcami i Holandią, mogą oponować wobec dalej idących ingerencji w rynek.
Hiszpanie chcą postawić na szersze wykorzystanie kontraktów długoterminowych na energię ze źródeł konwencjonalnych. Madryt zaproponował także większe wsparcie ze środków budżetowych UE państw c hcących stworzyć własne „rynki mocy”, których celem byłoby ustalanie płatności za energię nie tylko na podstawie bieżącej produkcji elektrowni, ale na podstawie jej całkowitej potencjalnej mocy, co – zdaniem władz w Madrycie – miałoby zwiększyć bezpieczeństwo dostaw. W hiszpańskim planie znalazł się również pomysł przechodzenia źródeł niskoemisyjnych na kontrakty różnicowe, czyli model rozliczeń, w którym beneficjent wahań płaci za odchylenia od zakładanej ceny referencyjnej. W rezultacie producenci energii zwracaliby nadwyżki uzyskiwane, gdy sprzedają energię powyżej ceny ustalonej z organem regulacyjnym. Z kolei w przypadku niskich cen mechanizm działałby w drugą stronę i to państwo zwracałoby różnicę producentowi. Według orędowników takiego rozwiązania pozwala to ograniczyć do minimum koszty dla konsumentów, a jednocześnie zapewnić przewidywalność wytwórcom, odzwierciedlając ponoszone przez nich rzeczywiste koszty.
Kontrowersyjna może się okazać kwestia utrzymania lub rozszerzenia wyjątku iberyjskiego, czyli finansowanego z budżetów krajowych limitów cen gazu dla energetyki, który pozwolił Hiszpanii i Portugalii zagwarantować najniższe ceny prądu w Europie. Jednocześnie znacząco zwiększył eksport energii z tych krajów do Francji. KE obawia się, że wprowadzony na szerszą skalę mógłby doprowadzić do zwiększenia zużycia gazu, zagrażając tym samym celom oszczędnościowym UE. Madryt chce utrzymania mechanizmu do końca 2024 r.
Zbliżone do hiszpańskich propozycje przedstawiła Grecja, która wcześniej domagała się podziału rynku – tak aby ceny były kształtowane niezależnie dla źródeł korzystających z paliw kopalnych i dla OZE. Opłaty za prąd byłyby następnie wyliczane jako średnia obu wskaźników. Przeciwnicy tego rozwiązania podnosili jednak, że taki model uderzałby w konkurencyjność zielonych instalacji, a jednocześnie w ograniczonym stopniu zabezpieczał konsumentów przed wahaniami cen surowców kopalnych.
Na głęboką reformę będą naciskać także Francuzi, którzy w swoich propozycjach skupiają się na większym wykorzystaniu zarówno energii jądrowej, jak i OZE. W zeszłym tygodniu we francuskim Senacie głosowano projekt, zgłoszony przez deputowanych z radykalnej lewicy, czasowego wystąpienia ze wspólnego rynku energii i wprowadzenia rozwiązań podobnych do wyjątku iberyjskiego. Propozycja przepadła, ale uzyskała nadspodziewanie wysokie poparcie także w umiarkowanych frakcjach parlamentarnych, co uznaje się za ostrzeżenie w kierunku Brukseli: jeśli szykowana reforma nie pójdzie wystarczająco daleko, będzie to grozić dalszą dezintegracją rynku.
Komisja Europejska, pytana przez DGP o zgłaszane propozycje krajowe, zapewnia, że wszystkie pomysły państw członkowskich zostaną uwzględnione w pracach nad reformą rynku energii. Unia nie rezygnuje przy tym z celów Europejskiego Zielonego Ładu. W piątek, podczas wspólnej konferencji prasowej z premierem Szwecji Ursula von der Leyen wezwała, by podwoić plany w zakresie przyłączeń nowych mocy odnawialnych w systemie energetycznym UE. Szybka rozbudowa OZE, oprócz dywersyfikacji źródeł dostaw gazu i rozwoju wspólnych zakupów tego paliwa, mają pozostać głównymi dźwigniami obniżania cen i budowania niezależności energetycznej w długim horyzoncie czasowym.
Bruksela zakłada, że wypracowane zmiany wejdą w życie i staną się odczuwalne dla obywateli i przedsiębiorstw już podczas kolejnego sezonu grzewczego, czyli na przełomie lat 2023 i 2024. – Liczymy na sprawne prace pod kierunkiem szwedzkiej prezydencji – podkreśliła w piątek von der Leyen.
W praktyce zadanie to może się okazać trudne. Pierwszy etap reformy ma się opierać na rewizji dwóch regulacji, w tym rozporządzenia dotyczącego energii elektrycznej oraz dyrektywy w sprawie energii elektrycznej. Oznacza to, że reforma będzie musiała przejść pełną ścieżkę legislacyjną – od przedstawienia jej przez Brukselę, przez konsultacje z państwami członkowskimi w ramach Rady UE, aż po przyjęcie przez Parlament Europejski.
Nieoficjalnie unijni urzędnicy przyznają, że ostatecznym deadline’em na przyjęcie reformy jest koniec III kw. br. – Przedłożymy projekty legislacyjne do końca marca, a konsultacje społeczne będą częścią naszego procesu przygotowań – zapewniał pod koniec ubiegłego tygodnia Tim McPhie, jeden z rzeczników KE. Bruksela nie chce jednak na razie wskazywać żadnej daty, kiedy – po zakończonych konsultacjach – projekty aktów legislacyjnych zostaną ukończone, choć – jak deklaruje McPhie – państwa członkowskie będą miały wystarczająco dużo czasu na ich analizę.
Szczegółowego stanowiska w sprawie reformy rynku energii nie przedstawiła jeszcze Polska, która dotąd kładła akcent na potrzebę zmian w systemie handlu uprawnieniami do emisji (ETS). Na skierowane w tej sprawie pytania do resortu klimatu do momentu zamknięcia tego wydania DGP nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Co do zasady premier Mateusz Morawiecki opowiadał się jednak za zmianami w zasadzie merit order, co może oznaczać, że Warszawa znajdzie się w koalicji państw sekundujących ambitnym propozycjom Południa. ©℗
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama