Czarnecki: W dyskusji o frankowiczach słychać kredytobiorców, nie mówi się o interesie deponentów, bezpieczeństwie systemu bankowego - mówi w wywiadzie dla DGP Piotr Czarnecki, prezes Raiffeisen Polbank.
Jak plany sprzedaży banku przez RBI wyglądają z waszej perspektywy?
To proces, który musi być i jest prowadzony wspólnie z Komisją Nadzoru Finansowego. Nasz właściciel Raiffeisen Bank International m.in. w związku z dużym zaangażowaniem w Rosji i na Ukrainie i trudną sytuacją makroekonomiczną na tamtych rynkach chce podnieść współczynniki kapitałowe. Polska to najlepiej wyceniany rynek spośród tych, na których jest obecny RBI. Skoro trzeba przegrupować wojska, to Raiffeisen Polbank był bardzo wartościowym aktywem do sprzedania.
Ale bank nie jest dochodowy.
Jak to nie jest dochodowy?! Jako grupa nie mieliśmy w żadnym roku straty netto, a w 2014 r. wypracowaliśmy niemal 340 mln zł zysku, poprawiając wynik prawie dwukrotnie.
A jaka była stopa zwrotu z kapitału?
5 proc. Ale krok po kroku i rok po roku zwiększamy dochodowość. Raptem dwa lata temu przejęliśmy Polbank EFG i w tym czasie znacząco podnieśliśmy dochodowość połączonego banku.
Tyle że mówimy teraz o znalezieniu dla Raiffeisen Polbanku nowego inwestora.
Zwracam uwagę, że połączyliśmy dojrzały i rentowny bank, który miał 300 mln zł i więcej zysku, z młodym bankiem, który przynosił znaczące straty. Od momentu połączenia bank kwartał w kwartał poprawia wyniki: zwiększa zysk, rośnie efektywność. Rozwijamy się dokładnie zgodnie z planem, jaki ustaliliśmy w 2012 r., mimo poważnych zmian, jakie zaszły od tego czasu w otoczeniu rynkowym.
Co plan zakłada na ten rok?
Można się domyślić, że skoro właściciel zobowiązał się, że do połowy 2016 r. wejdziemy na giełdę, to znaczy, że do tego momentu powinniśmy osiągnąć wskaźniki korespondujące z obowiązującymi na polskim rynku. Przeprowadziliśmy bardzo trudną fuzję z dużym oddziałem zagranicznego banku, który np. część swoich systemów miał w innych krajach regionu. Cały czas prowadzona jest restrukturyzacja: w momencie połączenia mieliśmy ponad 6,5 tys. pracowników, teraz jest ich poniżej 5 tys.
Dalej będziecie ograniczać zatrudnienie? Myślicie o zmniejszeniu liczby oddziałów?
Zatrudnienie musi być dopasowane do skali prowadzonego biznesu. Koszty obniżamy np. przez centralizację operacji w jednym ośrodku w Rudzie Śląskiej. Sieć liczy obecnie 330 oddziałów. Rozważamy jednak, czy – utrzymując tę liczbę placówek, praktycznie w całości własnych – nie postawić mocniej na franczyzę. Od stycznia zamiast pięciu budynków centrali w Warszawie będziemy mieć jeden. To oznacza koszty niższe o 20 proc. Efektywność kosztowa to nasz priorytet.
Czy rzeczywiście nadzór upiera się przy debiucie? Czy te plany są aktualne? Czy debiut faktycznie miałby być przyśpieszony?
To są ustalenia między właścicielem a KNF. RBI jest świadomy podjętych podczas rozmów o kupnie Polbanku zobowiązań, które przewidują wprowadzenie akcji Raiffeisen Polbanku na giełdę.
Ostateczny termin to połowa przyszłego roku. Debiut może być w tym roku?
Proces sprzedaży polskiego banku dopiero się inicjuje, więc trudno przesądzać, jaka będzie kolejność zdarzeń i kiedy poszczególne etapy nastąpią. Właściciel jest oczywiście w stałym kontakcie z KNF.
Czy trwają już prace nad przygotowaniem prospektu emisyjnego?
Za wcześnie, by o tym rozmawiać. Dla nas proces upublicznienia rozpoczął się z chwilą złożenia przez RBI deklaracji, że nasze akcje zadebiutują na giełdzie. Do momentu ustalenia wszystkich szczegółów przez naszego właściciela i KNF my nic nie możemy na ten temat powiedzieć.
Czy Raiffeisen chce zostawić jakąś działalność w Polsce? Sprzedany ma być cały biznes. Dla was decyzja o sprzedaży oznacza ograniczenie swobody, jeśli chodzi o bieżącą działalność, czy macie jej więcej?
Prowadzimy działalność bez zmian. W najlepiej pojętym interesie banku jest to, by budować wartość dla naszych właścicieli – nieistotne, czy dla inwestora strategicznego, czy dla innych posiadaczy naszych akcji w razie wejścia na giełdę. Używając sportowego porównania – zmienimy koszulkę głównego sponsora, ale to cały czas będzie ten sam silny bank z kapitałem w Polsce i nadzorowany przez krajowego regulatora.
Jak wygląda wasz biznes detaliczny, ilu macie klientów?
Mamy grubo ponad 600 tys. klientów. W ub.r. ich liczba nieco spadła, ale wynikało to z naszych działań, bo m.in. sprzedaliśmy część portfela kredytów zagrożonych. W tym roku klientów nam przybywa. Dla detalu mamy bardzo ambitne plany rozwoju. W marcu ruszamy z szeroką kampanią marketingową nowego konta. To propozycja unikalna na rynku, bo polega na tym, by równo traktować klienta nowego i starego. Gwarantujemy, że nasze nowe konto zawsze będzie za darmo i będzie ono służyło nie tylko jako zwykły ROR, ale też rachunek lokacyjny i depozyt. A do tego dochodzą atrakcyjny pakiet ubezpieczeń i assistance.
Ilu klientów detalicznych chcecie pozyskać dzięki nowej ofercie kont osobistych?
100 tys. to jest realny plan.
Jak sprawuje się portfel kredytów we frankach? Jaki jest udział niespłacanych kredytów? Czy ten portfel jest dochodowy?
Portfel kredytów we frankach pod względem jakości zachowuje się zgodnie z parametrami podobnych kredytów na rynku i charakteryzuje się lepszą jakością niż kredyty w złotych. Co do rentowności, to patrzymy na hipoteki jak na produkt akwizycyjny, który wiążąc silniej klienta z bankiem i w połączeniu z innymi produktami daje pozytywny wynik.
Czy szacowaliście, jakie skutki dla was miałoby przewalutowanie kredytów proponowane przez przewodniczącego KNF?
Oczywiście, tak jak pewnie wszystkie banki istotnie zaangażowane na tym rynku. Mogę jedynie potwierdzić, że dla banków skutki byłyby bardzo negatywne, co z pewnością wpłynęłoby na cały sektor finansowy, biorąc pod uwagę jego stabilność i przewidywalność wśród inwestorów zagranicznych.
A konkretnie?
Dla nas to byłyby bardzo znaczące kwoty. Tyle na ten temat.
Ale zaakceptujecie propozycję szefa KNF?
W tej chwili pod auspicjami Związku Banków Polskich trwają dyskusje z KNF, Ministerstwem Finansów i Narodowym Bankiem Polskim w celu znalezienia najlepszej, kompleksowej oferty mającej pomóc kredytobiorcom frankowym. Wszystkie propozycje, te już zgłoszone przez sektor bankowy, jak też inne pomysły i projekty, m.in. projekt przewodniczącego KNF, poddawane są analizie pod kątem wpływu na sektor bankowy i poszczególne grupy kredytobiorców. To są zbyt poważne w skali oddziaływania tematy, by można było już dziś odpowiedzieć prosto tak lub nie.
Czy sprawa kredytów we frankach nie zaszkodzi wycenie banku?
Na pewno ma ona negatywny wpływ na cały sektor, co pokazują notowania na GPW banków z ekspozycją we frankach. W dyskusji na temat kredytów frankowych słychać głównie kredytobiorców, natomiast nie mówi się o interesie deponentów, o bezpieczeństwie i stabilności całego systemu bankowego, o roli banków w finansowaniu rozwoju gospodarczego, o tym, jak banki uratowały miliardami złotych klientów kilku upadłych SKOK-ów. A co do wyceny banków to w Polsce wskaźniki są bardzo wysokie, porównując z innymi krajami Europy. To dla naszego właściciela również był istotny argument, gdy decydował, którą część biznesu wystawić na sprzedaż.
Myśleliście o uruchomieniu banku hipotecznego. Jak zmiana właściciela wpływa na te plany?
Jesteśmy w trakcie ustalania priorytetów co do długoterminowych planów inwestycyjnych. Wszystko zależy od wyników dyskusji między naszym właścicielem a nadzorem. Powołanie banku hipotecznego dobrze wpisywało się w naszą strategię wzmacniania obecności na rynku kredytów mieszkaniowych. Dla określenia pojemności rynku hipotecznego najlepszą miarą jest popyt na listy zastawne. Z naszych analiz wynika, że perspektywy są tu bardzo dobre, więc znalazłoby się miejsce dla nowych graczy. Ale też przypomnę, że ciągle czekamy na ostateczną akceptację przepisów, która pozwoliłaby rozwinąć rynek listów zastawnych.
Ile macie kredytów we frankach?
W końcu 2014 r. była to równowartość 2,8 mld euro, czyli 70 proc. naszego portfela kredytów mieszkaniowych.
W zestawieniu UOKiK dotyczącym polityki banków wobec klientów frankowych jesteście w grupie instytucji, które nie uwzględniają ujemnego oprocentowania kredytów. Dlaczego?
Na gruncie polskiego prawa to jest niemożliwe. Są na ten temat opinie wielu autorytetów prawniczych. Również przewodniczący KNF jako prawnik stwierdził, że zgodnie z literą prawa minimalny poziom to zero. Jeżeli klient ma marżę taką, że oprocentowanie byłoby niższe, to zgodnie z prawem nie mam możliwości dopłacania do oprocentowania. I takie stanowisko prezentuje również Związek Banków Polskich.
A jednak są banki, które np. zmniejszają wysokość kapitału do spłaty o kwotę odpowiadającą ujemnemu oprocentowaniu.
Każdy bank prowadzi niezależną politykę i jeśli chce subsydiować klientów...
Bank sam też jest subsydiowany. LIBOR to minus 0,9 proc., więc pozyskiwanie finansowania też jest możliwe po ujemnych stopach.
Bank nie jest subsydiowany. Wielu się ekscytuje wyjątkowo niskim w historii poziomem stawki LIBOR. To nie oznacza jednak, że dla banku koszt finansowania wynosi tyle, ile LIBOR.
Jakie są te koszty finansowania?
Każdy ma inny. Przecież finansowanie w złotym także nie odbywa się po stopie WIBOR.
Czy w jakiejś choćby pojedynczej transakcji nie zdarzyło się, że one były dla was ujemne?
Patrząc na ciągniony koszt finansowania nie pojedynczego kredytu, lecz całego portfela, uwzględniając też koszty instrumentów wymiany, to on nie jest ujemny.
Nie mówimy przecież o ciągnionym koszcie dla klienta, tylko o możliwości ujemnego oprocentowania.
Jak to nie? Dla klienta ważne jest, że w złotych płaci konkretną kwotę raty. Obecnie wysokość rat kredytów frankowych – dzięki wspólnie podjętym przez banki działaniom – nie jest wyższa niż przed styczniową aprecjacją kursu franka. Jeśli chodzi o ujemne oprocentowanie, to banki mają obowiązek respektować prawo.