Bank centralny w Kopenhadze zapewnia, że nie zamierza rezygnować ze związania korony z euro. Wzrost wartości duńskiej waluty oznaczałby znaczne pogorszenie konkurencyjności eksportu tego kraju
Dania – jeden z ostatnich krajów o najwyższej wiarygodności kredytowej – musi uciekać się do coraz bardziej karkołomnych metod, aby utrzymać kurs korony, który od lat jest przywiązany do euro. W tym roku Narodowy Bank Danii (DNB) już cztery razy obniżał stopy procentowe, sprowadzając je do najniższego na świecie (ex aequo ze Szwajcarią) poziomu -0,75 proc., zaś od marca jeden z banków komercyjnych wprowadza ujemne oprocentowanie rachunków dla klientów.
W połowie stycznia Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) niespodziewanie zrezygnował z utrzymywania stałego kursu franka w stosunku do euro, co robił przez poprzednie dwa i pół roku. Szwajcarzy uznali, że w sytuacji, gdy EBC ogłosił rozpoczęcie własnej wersji ilościowego luzowania polityki pieniężnej i skupowanie co miesiąc obligacji o wartości 60 mld euro, oni sami nie dadzą rady dalej osłabiać własnej waluty. Jako że Szwajcaria jest w lepszej kondycji niż strefa euro, popyt na jej walutę jest ogromny, ale wzrost kursu oznacza spadek konkurencyjności kraju. Efekt rezygnacji ze sztucznego osłabiania franka był taki, że jego kurs natychmiast wzrósł o ok. 1/5.
Dania boryka się z podobnym problemem, z tym że w jej przypadku jest on nawet większy. Korona jest przywiązana do innej waluty od października 1982 r. Najpierw była to marka niemiecka, którą później zastąpiło euro. Od jego wprowadzenia kurs jest utrzymywany na poziomie 7,46 korony za euro, z możliwością 2,5-proc. wahań, choć w praktyce, aż do teraz, odchylenie nigdy nie przekraczało 0,5 proc. Na dodatek duńska gospodarka jest znacznie mniejsza od szwajcarskiej, a jej system finansowy mniej rozbudowany, zatem utrzymywanie kursu korony jest trudniejsze.
A presja na koronę jest potężna. Po decyzji SNB spekulanci zaczęli grać na to, że także Duńczycy zrezygnują ze związania waluty. Dla Danii byłby to ogromny problem. Stabilny przez lata kurs waluty przyczynił się do tego, że stała się ona jednym z najbogatszych krajów świata. Uwolnienie korony i nieuchronna aprecjacja spowodowałyby, że jej eksport stanie się mniej konkurencyjny. Duński eksport ma tymczasem wartość 50 proc. PKB tego kraju, zaś 60 proc. wymiany handlowej odbywa się z krajami strefy euro. Droga korona to dla duńskich firm konieczność cięcia kosztów i zapewne zwolnień.
– Sztywny kurs korony w stosunku do euro jest fundamentem całej polityki gospodarczej Danii i ma szerokie poparcie wszystkich partii politycznych. Będziemy robić wszystko, co konieczne, aby go utrzymać. To jest nasze zadanie, nasze jedyne zadanie – zadeklarował prezes DNB Lars Rohde. I faktycznie robi dużo – od połowy stycznia, kiedy Szwajcaria zrezygnowała z utrzymywania kursu franka, duński bank centralny wydał na interwencje na rynku walutowym ponad 21 mld euro, wstrzymał emisję nowych obligacji i czterokrotnie obniżał stopy procentowe, które obecnie wraz ze szwajcarskimi są najniższe na świecie, choć spekuluje się, że poziom -0,75 proc. nie oznacza jeszcze dna. Rohde dodaje, że bank będzie też dodrukowywać pieniądze, by utrzymać kurs. – Mamy nieograniczony dostęp do korony, więc to może trwać w nieskończoność – mówi.
Ale skutek europejskich wojen walutowych niedługo zaczną odczuwać zwykli obywatele. Na razie ujemne stopy procentowe dotykają banków komercyjnych, które muszą płacić DNB za trzymanie w nim pieniędzy. To ma je skłonić do łatwiejszego udzielania kredytów. Banki komercyjne też jednak nie chcą na tym tracić. Na początku lutego FIH Erhvervsbank ogłosił, że od 9 marca rachunki dla osób fizycznych też będą miały ujemne oprocentowanie.
– Jeśli ludzie chcą trzymać pieniądze na rachunkach w naszym banku, nie chcielibyśmy przynajmniej na tym tracić. Utrzymywanie zerowego bądź dodatniego oprocentowania rachunków bardzo niekorzystnie wpływa na nasze wyniki finansowe – przyznał dyrektor finansowy Palle Nordahl. Nowe oprocentowanie, które będzie wynosić -0,5 proc., pobierane na koniec każdego kwartału, będzie dotyczyć 26 tys. klientów mających na kontach ok. 8,5 mld koron (4,8 mld zł). Ale w ślad za FIH Erhvervsbankiem mogą pójść także inne instytucje finansowe. Danske Bank, największy komercyjny bank w kraju, na razie nie ma takich planów, ale może je rozważyć, jeśli ujemne stopy utrzymają się przez ponad rok.
Według analityków finansowych, jeśli Dania zrezygnowałaby z utrzymywania sztywnego kursu korony, może on wzrosnąć o 10–20 proc. Ale wydaje się też, że DNB ma jeszcze możliwości działania – na skutek tegorocznych zakupów euro przez bank centralny jego rezerwy walutowe przekroczyły poziom 30 proc. PKB. Gdy Szwajcaria rezygnowała z osłabiania franka, miała je na poziomie 80 proc.
Skoro korona jest sztywno powiązana z kursem euro, to w praktyce Duńczycy też używają unijnej waluty, tylko inaczej się nazywającej, ale pozbawieni są wpływu na funkcjonowanie strefy euro. Rozwiązaniem duńskich problemów mogłoby być zatem formalne dołączenie do unii walutowej. Tego jednak mieszkańcy Danii nie chcą. W referendach w 1992 i 2000 r. już dwukrotnie odrzucili taką ewentualność, a kryzys zadłużeniowy w strefie euro nie skłania ich do zmiany decyzji. Według sondaży z końca zeszłego roku odsetek zwolenników przyjęcia euro nie przekracza 30 proc.