Wizja niszczącego innowacje państwa pasożyta jest dziś rozpowszechniona nie tylko u nas. A takie przekonanie to po prostu mit. Rafał Woś rozmawia z Maciejem Kisilowskim, dyrektorem centrum badań nad innowacją w regulacji w Szkole Biznesu Central European University.

No i mamy nową gwiazdę światowej ekonomii.

Na pewno istotny głos w dyskusji o roli państwa w gospodarce.

Czym urzekła pana książka Mariany Mazzucato „The Entrepreneurial State” (Przedsiębiorcze państwo)?

Jestem fanem różnego rodzaju gadżetów. I z wielką ciekawością dowiedziałem się, dlaczego moja ulubiona aplikacja w iPhonie nazywa się Siri (to odpowiadający na komendy głosowe osobisty asystent – red.).

Dlaczego?

Historia tego skrótu jest znacząca. Wziął się on od nazwy Stanford Research Institute – instytutu badawczego założonego na kalifornijskim Uniwersytecie Stanforda. To właśnie w SRI prowadzone były badania nad oprogramowaniem do rozpoznawania głosu. Sęk w tym, że SRI nie robił tego za własne pieniądze. Fundusze na te żmudne i kosztowne badania pochodziły od amerykańskiego rządu. A konkretnie od słynnej, podczepionej pod Departament Obrony agencji DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency).

Jaki z tego wniosek?

To tylko jeden z przykładów, a książka Mazzucato jest ich pełna. Wszystkie dowodzą jednej bardzo prostej prawdy: większość przełomowych wynalazków nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie publiczne finansowanie. A przekonanie, że innowacje są domeną genialnych przedsiębiorców, takich jak Steve Jobs, których odkrywają inwestorzy z funduszy venture capital, to mit. Mazzucato wymienia niemal wszystkie zdobycze rewolucji cyfrowej, której świadkami jesteśmy obecnie, i żadna z tych technologii – od internetu przez technologie komórkowe, GPS po ekrany dotykowe – nie miałyby szansy zaistnieć, gdyby na bardzo wczesnym etapie pieniędzy na badania nie wyłożył rząd. Apple jest zresztą dla Mazzucato ulubionym przykładem. U początków tej firmy leżą rządowe dotacje na rozwój przedsiębiorczości.

Skoro rząd dawał, to wzięli. Co w tym dziwnego?

Nikt ich za to nie potępia. Problem jest innej natury. Z książki Mazzucato płynie wniosek, że „przedsiębiorcze państwo” jest faktem, a nie postulatem. System tworzenia innowacji przy użyciu państwowych pieniędzy działał bardzo dobrze. Jednak teraz coś zaczęło się psuć.

Dlaczego psuć?

Można to pokazać na przykładzie Siri. W pewnym momencie grupa naukowców postanowiła przedsięwzięcie sprywatyzować. Z SRI wyodrębnili Siri Inc. – komercyjną firmę, którą w 2010 r. kupił Apple. Opisany tu schemat powtarza się w książce Mazzucato bardzo często. Najpierw wchodzą środki publiczne, które pomagają w rozkręceniu przedsięwzięcia na najtrudniejszym etapie tworzenia innowacji. A potem, kiedy projekt zaczyna przynosić dochody, zyski idą niemal wyłącznie w prywatne ręce.

Tylko co w tym złego?

Po pierwsze, pojawia się pytanie, czy podatnik finansujący kosztowne badania, podobnie jak inwestor z venture capital, nie powinien oczekiwać zwrotu z inwestycji. Jest to szczególnie istotne w kontekście postawy takich firm jak Apple. Mazzucato wskazuje, że firma ta robi dziś wszystko, by unikać opodatkowania. Swoimi ogromnymi zyskami nie chce się też dzielić z pracownikami, zwłaszcza tymi niższego szczebla. Po drugie, mit niemrawego, marnującego pieniądze podatników sektora publicznego oraz tętniącego innowacją biznesu powoduje, że coraz trudniej przekonać społeczeństwo do finansowania aktywnej polityki innowacyjności.

Czyli kolejny raz wracamy do tematu polityki oszczędności.

W rzeczy samej. Jeśli uświadomimy sobie znaczenie pieniędzy publicznych w historii innowacji w państwach wysoko rozwiniętych, to np. rozpaczliwie niski poziom wydatków na polską naukę jeszcze dobitniej przypomina podcinanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy. Niestety, wizja niszczącego innowacje państwa pasożyta jest dziś rozpowszechniona nie tylko u nas. Sama Mazzucato przyznaje, że książkę napisała jako głos w dyskusji na temat prowadzonej w Wielkiej Brytanii przez rząd Davida Camerona polityki cięć wydatków.