Zapewne pracownikom, a zwłaszcza związkowcom JSW, najbardziej chodzi teraz o głowę prezesa (i przywrócenie do pracy kilku kolegów), a nie o to, co – poza zwolnieniem działaczy – zaproponował (oszczędności). Gdy koniunktura była dobra, spółka radziła sobie znakomicie.
Miała zyski, wypłacała dywidendę i nagrody dla załogi. A jej akcje były wysoko notowane na giełdzie. Pracownicy nie byli zwolennikami prywatyzacji przedsiębiorstwa ani jego wprowadzenia na GPW. Bali się zmian. Dobrze też wiedzieli, że z ich punktu widzenia państwowy właściciel ma wiele zalet. Ale wieloletnie gwarancje zatrudnienia, pakiet darmowych akcji (które można było sprzedać) i preferencje przy zakupie dodatkowych zrobiły swoje. JSW została firmą częściowo prywatną i giełdową.
Teraz koniunktura jest zła. Firma ma kłopoty, musi zaciskać pasa. Kurs akcji się załamał. Pracownicy, także związkowcy, to wiedzą. Rozumieją też, że plan naprawczy jest niezbędny, a rząd nie będzie dotować prywatnej – choćby częściowo – i giełdowej spółki. Pole manewru jest niewielkie i dużo mniejsze niż np. w przypadku Kompanii Węglowej. Zapewne załoga nie chce również, by JSW znalazła się na krawędzi bankructwa – wtedy restrukturyzacja byłaby o wiele trudniejsza i głębsza.
Dlatego zakładam, że chodzi tylko o głowę – skądinąd dobrego – prezesa i kilka ściętych przez niego związkowych głów. Problem w tym, że gdy dla obu stron spór przybiera honorowy charakter, ekonomia schodzi na dalszy plan. Tego może obawiać się giełda: dlatego ceny akcji JSW znów mocno spadają. Strajk już sprawia, iż oszczędności staną się jeszcze pilniejsze i będą musiały być większe.