Cztery lata temu Angela Merkel uznała, że dla strefy euro jest tylko jeden scenariusz: Grecja zostaje w unii walutowej. Dzisiaj w Berlinie nie ma już takiej pewności
Za półtora tygodnia Grecy w przyśpieszonych wyborach wyłonią nowy parlament. Kilkuprocentowa przewaga nad ugrupowaniem rządzącym, jaką w sondażach ma skrajnie lewicowa partia Syriza, prawdopodobnie zapewni tekę premiera jej przewodniczącemu Aleksisowi Ciprasowi. Wczoraj minister finansów Gikas Harduwelis w wywiadzie dla Bloomberga przyznał, że „perspektywa wyjścia Grecji z unii walutowej nie jest blefem”. Ni mniej, nie więcej, lider Syrizy nie blefuje. Zaproponował m.in. gigantyczny program socjalny wart 10 mld euro, w tym prąd za darmo dla 300 tys. Greków. Mimo to w Europie nie ma paniki porównywalnej do tej sprzed niemal pięciu lat, gdy uruchomiono wart ponad 100 mld. euro program ratowania Aten przed bankructwem.
Po pierwsze, perspektywy gospodarcze kraju nie są aż tak fatalne jak cztery lata temu. PKB wzrósł w ub.r. o 0,9 proc., zaś prognozy na 2015 mówią o nawet 3-procentowym wzroście. Głównym jego motorem będzie turystyka. W ub.r. kraj odwiedziło 17,5 mln turystów, najwięcej od 2004 r., a lokalne organizacje turystyczne liczą, że bieżący rok będzie jeszcze lepszy i do kraju przyjedzie 20 mln osób.
Chociaż zadłużenie kraju wciąż jest astronomicznie wysokie i wynosi 175 proc. PKB, co przekłada się na 321 mld euro, to zmienili się wierzyciele. Większość europejskich instytucji finansowych pozbyła się już greckich papierów dłużnych, w związku z czym znacznie mniejsza jest obawa, że niewypłacalność rządu w Atenach pociągnie w dół sektor bankowy na Starym Kontynencie, a wraz z nim europejską gospodarkę. W rękach prywatnych inwestorów znajduje się jedna piąta greckiego długu; głównym wierzycielem jest Europejski Mechanizm Stabilności Finansowej.
Ważne jest również to, że nastroje polityków i finansistów uspokajają instrumenty stworzone po kryzysie zadłużeniowym celem zapobiegnięcia podobnej katastrofie w przyszłości. Mowa oczywiście o Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym (ESM), czyli „bazooce” gotowej zasilić w przypadku niewypłacalności państwową kasę pożyczkami o wartości aż pół biliona euro. Gdyby grecki rząd nie dogadał się ze swoimi wierzycielami przed następną spłatą długów przypadającą na koniec lutego, to właśnie ESM pod wodzą weterana strefy euro Klausa Reglinga ratowałby Ateny przed bankructwem. Zanim to jednak nastąpi, oddech krajowi może przynieść szykowany przez Europejski Bank Centralny program luzowania ilościowego. Jeśli do niego dojdzie, EBC dokona zakupu rządowych papierów dłużnych różnych krajów strefy euro, może więc sięgnąć także po te emitowane w Atenach.
Kombinacja powyższych czynników sprawiła, że europejscy decydenci nie boją się aż tak bardzo niewypłacalności greckiego rządu. Jak odnotował tygodnik „Der Spiegel”, panującą dotychczas teorię domina – że greckie bankructwo pociągnie za sobą kolejne – zastąpiła teoria łańcucha, w myśl której eliminacja najsłabszego ogniwa wzmocni resztę. Tak właśnie zdaje się myśleć dziś Angela Merkel, która na krajowej scenie nie może sobie pozwolić na ustępstwa względem postrzeganych w Niemczech jako roszczeniowi Greków. Jeszcze więcej pieniędzy niemieckiego podatnika na Grecję (Berlin już w tej chwili posiada greckie długi o wartości 64,9 mld euro) byłoby wodą na młyn propagandy antyeuropejskiej partii Alternatywa dla Niemiec i mogło podebrać wyborców chadekom. Jeśli więc po zdobyciu władzy Syriza miałaby wystosować żądania kolejnego zmniejszenia długu, kanclerz jest gotowa pozwolić Grekom odejść od wspólnej waluty.
Traktaty europejskie nie przewidują możliwości opuszczenia strefy euro na żądanie bez wyjścia ze wspólnoty europejskiej. Tygodnik przytacza jednak słowa osób z bliskiego otoczenia Merkel, których nie martwi nawet taka przeszkoda: „sprytni prawnicy znajdą jakiś sposób”.
Czy można wyjść ze strefy euro
Choć rzeczniczka Komisji Europejskiej Annika Breidthardt przekonywała w zeszłym tygodniu – powołując się na artykuł 140 paragraf 3 traktatu lizbońskiego – że członkostwo w strefie euro jest nieodwracalne, nie do końca jest to prawdą. Opuszczenie unii walutowej jest możliwe, ale do tego jest też konieczne całkowite wyjście z Unii Europejskiej. Obowiązujący od 1 grudnia 2009 r. traktat lizboński po raz pierwszy w historii UE zawiera klauzulę wyjścia. Zgodnie z artykułem 50 każde państwo członkowskie może zgłosić Radzie Europejskiej chęć opuszczenia Unii, po czym rozpoczynają się negocjacje w sprawie warunków wyjścia. Wszystkie obowiązujące traktaty, a więc także dotyczące przynależności do strefy euro, przestają dotyczyć państwa wychodzącego w momencie osiągnięcia porozumienia w sprawie warunków wyjścia lub o ile nie zostanie ono osiągnięte, dwa lata po notyfikowaniu zamiaru wystąpienia, chyba że obie strony uzgodnią inaczej. Zatem gdyby Grecja chciała wyjść ze strefy euro (a nie chce tego nawet Syriza), musiałaby zrezygnować z członkostwa w UE, ale i tak nie oznaczałoby to natychmiastowego powrotu drachmy, bo przez cały okres negocjacji euro pozostałoby obowiązującą walutą. Inna sprawa, że w czasie kryzysu zadłużeniowego, szczególnie w początkowej jego fazie, unijni przywódcy nieraz stosowali środki, które nie były przewidziane w traktatach, więc gdyby faktycznie pojawiła się konieczność opuszczenia przez Grecję strefy euro, zapewne znaleziono by rozwiązanie pozaprawne.