Dziś zostanie podpisana umowa na zakup pocisków JASSM do naszych F-16. Uroczyste zawarcie kontraktu odbędzie się w Poznaniu, na lotnisku w Krzesinach, gdzie stacjonują samoloty F-16. Oprócz tego, że polskie wojsko zakupi pociski produkowane przez amerykański koncern Lockheed Martin, trzeba będzie dostosować nasze samoloty (potrzebna jest m.in. zmiana oprogramowania komputerowego). Transakcja jest elementem programu „Polskie kły”.
Dziś zostanie podpisana umowa na zakup pocisków JASSM do naszych F-16. Uroczyste zawarcie kontraktu odbędzie się w Poznaniu, na lotnisku w Krzesinach, gdzie stacjonują samoloty F-16. Oprócz tego, że polskie wojsko zakupi pociski produkowane przez amerykański koncern Lockheed Martin, trzeba będzie dostosować nasze samoloty (potrzebna jest m.in. zmiana oprogramowania komputerowego). Transakcja jest elementem programu „Polskie kły”.
Jak zapowiadają przedstawiciele MON, pierwsze F-16 mają być przystosowywane do przenoszenia pocisków w USA, kolejne – już w Polsce. – To jest broń, której nigdy nie mieliśmy. Pocisk o zasięgu blisko 400 km daje duże możliwości oddziaływania na stałą infrastrukturę potencjalnego przeciwnika – twierdzi ekspert w sprawach wojskowości Mariusz Cielma z serwisu DziennikZbrojny.pl. – Jednak trzeba pamiętać, że powinniśmy mieć jeszcze większy zasięg rażenia. Dlatego zakup tych pocisków traktuję jako pierwszy krok do pozyskania rakiet JASSM kolejnej generacji, które będą w stanie ugodzić przeciwnika na odległość 900 km.
Nabycie rakiet powietrze-ziemia AGM-158A (JASSM) to kolejny element, który wpisuje się w koncepcję wojskową „Polskich kłów”. – Pod tym terminem kryje się gotowość państwa do odstraszania potencjalnego przeciwnika. W polskiej strategii wojskowej nie przewidujemy agresji na inne kraje. Ale ewentualny agresor musi wiedzieć, że możemy wyprowadzić bolesny cios – wyjaśnia gen. Bogusław Pacek, pełnomocnik ministra obrony ds. społecznych inicjatyw proobronnych.
W założeniach polska armia ma mieć cztery „kły”. Jednym z nich są właśnie kupowane pociski, które mają być gotowe do użycia w marcu 2017 r. Ale dwoma kłami już możemy straszyć.
Pierwszy to wojska specjalne. W Polsce mamy sześć tego typu jednostek: GROM, Jednostkę Wojskową Komandosów z Lublińca, dbający głównie o rozpoznanie i zabezpieczenie „Nil”, specjalizującą się w operacjach wodnych „Formozę”, utworzony niedawno, związany mocno z Żandarmerią Wojskową „Agat” oraz lotników z 7. Eskadry Działań Specjalnych. Wśród ekspertów polskie wojska specjalne cieszą się bardzo dobrą opinią i wydaje się, że faktycznie są jedną z najmocniejszych stron naszej armii. Siły specjalne doświadczenie bojowe zdobywały m.in. na misjach w Iraku i w Afganistanie.
Drugim kłem jest nadbrzeżny dywizjon rakietowy, wchodzący w skład Marynarki Wojennej, który zdolność do działania osiągnął w ubiegłym roku. Nieoficjalnie mówi się, że ta jednostka wojskowa może razić cele w odległości powyżej 200 km. – Obecnie trwa procedura zakupu drugiego NDR – wyjaśnia Jacek Matuszak z zespołu prasowego Ministerstwa Obrony Narodowej. Na razie trudno szacować, kiedy osiągnie on zdolność bojową.
Wciąż brakuje jednak bezzałogowych statków powietrznych, czyli dronów. Choć już raz je zamówiliśmy, to dwa lata temu MON umowę rozwiązało, ponieważ wybrany dostawca (izraelski Aeronautics Defense Systems) nie był w stanie wywiązać się z dostarczenia sprzętu. – Chcemy pozyskać zestawy bezzałogowe różnej klasy od wersji mikro i mini, aż po bezzałogowce rozpoznawcze szczebla operacyjnego z możliwością rażenia celów. Są wśród nich statki pionowego startu i lądowania oraz klasyczne. Obecnie na większość zadań z tego programu uzgodniono studium wykonalności oraz wstępne założenia taktyczno-techniczne – tłumaczy Jacek Matuszak z MON. Jeśli chodzi o terminy, to kilka tygodni temu wiceminister obrony narodowej Czesław Mroczek zapowiadał, że pierwsze umowy podpiszemy do końca pierwszego kwartału 2015 r. To założenie wydaje się mocno optymistyczne.
W bliżej nieokreślonej przyszłości elementem „Polskich kłów” mają się także stać rakiety manewrujące, w które będą uzbrojone okręty podwodne. Ich zasięg ma wynosić nawet 800 km. Gdy weźmie się pod uwagę, że mogą się one znajdować w dowolnym miejscu Morza Bałtyckiego, to ich siła rażenia będzie znaczna. Problem w tym, że pierwotnie podpisanie umowy na dostarczenie trzech okrętów podwodnych planowane było na rok 2013, a teraz MON mówi o końcu roku 2015. Ich dostarczenie zajmie co najmniej kilka lat, tak więc rakiet o średnim zasięgu polska armia nie doczeka się aż do 2020 r.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama