Prezes Nikanor Iwanowicz Bosy mógłby zaświadczyć, że ruble z łatwością zamieniają się w dolary, i to w stosunku 1 do 1. Ale wieści z rynku walutowego są inne.
Za dolara trzeba płacić już prawie 55 rubli. Mimo że od czasów radzieckich sporo się zmieniło, Fed wydrukował ostatnio trochę zielonych, a Rosjanie są dumni z polityki, którą prowadzi ich kraj, wielu z nich może dojść do wniosku, że w warunkach rozkręcającej się inflacji lepsze dolary w przewodzie wentylacyjnym niż patriotyczne papierki w kieszeni. Rosyjskie media przebąkują o wprowadzanych przez banki ograniczeniach w sprzedaży walut. Paniki nie ma. Ale może wybuchnąć w każdej chwili. Analityk powiedziałby, że poziom oporu (psychologicznego) jest już testowany.
Dolary potrzebne są też rosyjskim instytucjom finansowym, firmom i budżetowi. Rezerwy państwa (ponad 400 mld dol.) wciąż robią wrażenie, ale tempo ich spadku i odpływu kapitału (100 mld dol. w ostatnich miesiącach) nie mniejsze.
Pentagon analizuje, jak inżynieria finansowa jest wykorzystywana w konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Rosjanie mają obligacje, które są dla dłużnika jak miny pułapki i z których spłatą Ukraińcy mogą mieć problemy. Z pewnością Pentagon bada też możliwości oddziaływania na Rosję poprzez rynki finansowe i surowcowe. Plotki, że ropa tanieje na skutek sojuszu USA i Arabii Saudyjskiej wymierzonego w naszego wschodniego sąsiada, nie wzięły się znikąd. Wprawdzie wkrótce pojawiły się inne: że saudyjczycy chcą wymieść z rynku amerykańskich producentów eksploatujących złoża łupkowe, ale nawet gdyby tak było, to prawdziwe może okazać się powiedzenie, że zanim gruby schudnie, chudy umrze. Przy czym to nie Ameryka i nie Arabia Saudyjska są na diecie. To rubel niknie w oczach.