Konflikt na Wschodzie zaczyna się przekładać na dostępność towarów po polskiej stronie. Niektóre zyskały status deficytowych.

Znikanie towarów z półek jest bezpośrednio związane z sytuacją w Ukrainie. Produkty wykupują zarówno obywatele Ukrainy wyjeżdżający do swojego kraju, jak i Polacy, którzy chcą pomóc. Największe deficyty są w miejscowościach przygranicznych. Tu sieci ledwo nadążają z dostarczaniem produktów.
– W tle wydarzeń za naszą wschodnią granicą obserwujemy nieznaczny wzrost liczby transakcji, o 3 proc. w ujęciu tygodniowym. W tym samym czasie wartość koszyka wzrosła o 6 proc. Częściej są wybierane kategorie produktów pierwszej potrzeby. Wśród produktów, których sprzedaż najbardziej rośnie, znajdują się: pieluszki, a także produkty suche (ryż i kasze) czy dania gotowe – wylicza Jakub Mazur, młodszy menedżer ds. komunikacji korporacyjnej w sieci Biedronka.
W Aldi wzrost sprzedaży dotyczy środków higieny i pielęgnacji, pieluch oraz żywności dla dzieci. Większy popyt jest na towary suche, o długim terminie przydatności jak makarony, ryż, konserwy.
– W związku z sytuacją w Ukrainie w miejscowościach przygranicznych przebywa wielu uchodźców oraz wolontariuszy, co spowodowało wzrost zapotrzebowania na towary pierwszej potrzeby – potwierdza Maja Szewczyk, dyrektor działu komunikacji korporacyjnej Kaufland Polska.
O jakich ilościach mowa? Sieci nie chcą tego ujawniać.
W sklepach przemysłowych też ruch. – Klienci kupują kanistry, śpiwory, kuchenki turystyczne, agregaty prądotwórcze – wylicza Arnold Brzeziński, country operations manager w Jula Poland.
Wioletta Batóg, rzeczniczka sieci MediaMarkt, dodaje do tej listy latarki, powerbanki, kable ładujące, krótkofalówki. – Na te towary jest olbrzymie zapotrzebowanie, znikają z półek, zwłaszcza w tych naszych sklepach, które są bliżej granicy. W Lublinie, Rzeszowie, Zamościu. Staramy się uzupełniać zapasy, jak trzeba, ściągamy towar z drugiej części Polski – opisuje. – Jako sieć jesteśmy też w kontakcie z fundacjami, które dostarczają ten towar na granicę. Ale pomagać trzeba z głową, czyli jak kupujemy latarki, to z bateriami, jak akumulatory, to z ładowarkami, jak powerbanki, to koniecznie przed oddaniem trzeba je naładować – podkreśla.
Arkadiusz Ciesierski z Tamed Group w Olsztynie, firmy zajmującej się handlem sprzętem myśliwskim, w tym noktowizorami, termowizją, opisuje, że od wybuchu wojny w Ukrainie jego telefon nie milknie. – Asortyment rozchodzi się błyskawicznie, co chwila ponawiamy zamówienia. Jest dużo pytań o termowizję, bo to narzędzie dające możliwość dostrzeżenia obiektu z odległości 1,5–2 km – opisuje. Zamówienia składają zarówno pojedyncze osoby, jak i organizacje.
Na stronie poznańskiego Specshopu wyświetla się informacja, że w ofercie nie ma już radiotelefonów, a także anten taktycznych. – Zeszły na pniu w ciągu kilku dni. Teraz trudno o szybkie zamówienie. Zbieramy chętnych, ale na realizację trzeba poczekać. Ile? Nie wiadomo – słyszymy.
Z cudem graniczy dodzwonienie się do hurtowni i dużych sklepów handlujących militariami. Próbujemy: automat podaje, że jesteśmy 25. w kolejce.
Eksperci zwracają uwagę, że do takiej sytuacji przyczyniają się same sieci. Kaufland obniżył o 30 proc. ceny 100 produktów w sześciu sklepach położonych najbliżej granicy (w Jarosławiu, Zamościu, Przemyślu, Sanoku, Chełmie oraz Hrubieszowie). Obniżki obejmują m.in. nabiał, pieczywo, wędliny, żywność dla dzieci, a także artykuły higieniczne. Rossmann przyznaje użytkownikom swojej aplikacji jednorazowy kupon – 40 proc. na zakup niezbędnych artykułów dla uchodźców. To zaowocowało wzrostem sprzedaży m.in. wilgotnych chusteczek, żeli, mydeł, pasty do zębów oraz kaszek.
Jak zapewniają sieci, na razie nie działa stara zasada: gdy rośnie popyt, rośnie też cena.
– Nie planujemy podwyżek. Dostaję mnóstwo zamówień od Ukraińców mieszkających w Polsce, którzy zostali zmobilizowani i wracają do kraju. Szyjemy elementy mundurów, pasy. Szyjemy też poszycia na kamizelki kuloodporne ze specjalnego, sprowadzanego do polski materiału wykonanego z włókien poliamidowych. W ciągu dwóch dni dostaliśmy tyle zamówień, ile normalnie przychodzi w miesiąc. Dlatego musieliśmy odmówić naszym dotychczasowym klientom, m.in. myśliwym i pasjonatom militariów – opisuje Renata Michalik, właścicielka szwalni MIWO w Lublinie.
Jak podkreśla Arkadiusz Ciesierski z Tamed Group, jego firma nie podnosi marży. Nie robi tego też główny producent tego sprzętu, a są nim Chiny. Przy większych zamówieniach pozwala nawet negocjować ceny. – Padają pytania, dla kogo realizujemy zamówienia, a my zgodnie z prawdą odpowiadamy, że dla polskich obywateli. To jest takie dyplomatyczne, ciche porozumienie – ocenia rozmówca DGP.
Sieci i firmy przyznają jednak, że utrzymywanie stałych cen może być trudne z powodu taniejącego złotego czy wzrostu cen surowców, w tym paliw.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przygląda się sytuacji i apeluje do uczestników rynku o etyczną postawę. – Spekulacja, drastyczne zmiany cen za usługi czy produkty to nieetyczne zachowania, które można piętnować, np. wskazując nieuczciwych przedsiębiorców wykorzystujących obecną sytuację. Do publikacji informacji o konkretnych nieuczciwych zachowaniach zachęcamy wszystkie instytucje, które mają takie sygnały – słyszymy w departamencie komunikacji UOKiK.
Największe deficyty są w miejscowościach przygranicznych