Jeśli szukasz osób odpowiedzialnych za kształt współczesnego kapitalizmu, dowiedz się, iż dobrze wiadomo, kto jest wszystkiemu winien – otóż trzej Szkoci.
/>
/>
/>
Szkoci to intrygująca nacja. Z jednej strony kreują się na uciskany naród, marzący o niepodległym państwie, a z drugiej od 20 lat premierzy pochodzący z tego kraju: Tony Blair, Gordon Brown i obecnie David Cameron, rządzą Wielką Brytanią. Przed referendum niepodległościowym Szkocka Partia Narodowa nieustannie podnosiła kwestię ekonomicznej opresji Londynu, a przecież niewiele jest na Wyspach Brytyjskich miejsc, gdzie zarobki mieszkańców są wyższe niż w Szkocji. Samo referendum, zorganizowane w połowie września, przyprawiło o palpitacje serca całą Europę. Jego wynik mógł zapoczątkować efekt domina, rozbudzający ruchy separatystyczne na Starym Kontynencie. Nie tylko rząd z Londynu prosił więc Szkotów, by zostali w Zjednoczonym Królestwie. W końcu warunkowo przystali na to za cenę większej autonomii i dalszych korzyści materialnych, obiecanych przez ich rodaka, premiera Camerona. Trzeba przyznać, że jak na społeczność liczącą sobie niewiele ponad 5 mln mieszkańców, Szkoci potrafią być niesamowicie skuteczni. Co nie powinno zaskakiwać, gdy się dostrzeże, iż tak naprawdę to oni wynaleźli nowoczesny kapitalizm.
Pirat bankowości
Starzy znajomi Williama Patersona po kilku szklankach whisky lubili opowiadać, jak ich kompan dowodził pirackim okrętem. Rabując statki handlowe pływające po Karaibach. Ale gdy urodzony we wsi Tinwald Szkot pojawił się w londyńskim City, bez trudu wyrobił sobie renomę wiarygodnego biznesmena. Zwłaszcza że w 1690 r. nikt nie pytał, jak dorobił się fortuny. Polityków i bankierów dręczyły zdecydowanie ważniejsze problemy. Na angielskim tronie od roku zasiada stadhouder (namiestnik – red.) Niderlandów Wilhelm III Orański. Co uwikłało królestwo w wojnę z Francją. Żołnierze Ludwika XIV najechali bowiem holenderskie ziemie, ale parlament w Londynie nie zgodził się na podniesienie podatków. Co dla Wilhelma III oznaczało brak środków niezbędnych do wygrania wojny na kontynencie. Skoro angielscy deputowani pozostali nieugięci, król musiał znaleźć inny sposób na pozyskanie kapitału. W tamtym czasie większość rządzących w Europie dynastii związanych była na dobre i złe z jakimś wspierającym je rodem bankierskim. Jednak angielskie banki unikały angażowania się w przedsięwzięcia polityczne grożące wielkimi stratami. Jak wyjść z patowej sytuacji, podpowiedział królowi William Paterson, który szybko zadomowił się w otoczeniu monarchy. Szkot zaproponował, żeby król pozyskał jak największy kapitał na... założenie spółki bankowej. Nie miał to być zwykły bank, lecz taki, z którym wszyscy chcieliby prowadzić interesy. Dlatego monarcha musiał obdarzyć go licznymi przywilejami oraz zapewnić mu stałe dofinansowanie. Podatkiem na bank obłożono towary przewożone drogą morską, specjalnym Tonnage Act przyjętym przez parlament w 1694 r. Tak narodził się Bank Anglii (Bank of England), który zgodnie z planem Patersona natychmiast pożyczył królowi 1,2 mln funtów na wojnę z Francją. Aby uspokoić inwestorów, monarcha uroczyście przyrzekł, iż kredyt zwróci. A żeby władca dotrzymał słowa, Bank Anglii, korzystając z jednego z przywilejów, rozpoczął emisję oprocentowanych obligacji. Wykupili je gracze giełdowi i kupcy. Z czasem owe papiery wartościowe bank spłacał emitowanymi przez siebie banknotami. Wchodziły one do powszechnego obiegu obok monet ze srebra lub złota. W nagrodę za stworzenie tego finansowego perpetuum mobile Paterson otrzymał członkostwo w radzie dyrektorów Banku Anglii z pensją 2 tys. funtów rocznie. Jednym z jego ostatnich pomysłów był przywilej czyniący tę instytucję osobnym bytem politycznym, funkcjonującym niezależnie od woli króla oraz parlamentu. Dzięki temu łatwiej pozyskano zaufanie rynku kapitałowego. Rzecz bezcenna w czasie wojny. Zaś po jej zakończeniu nie dało się już tego zmienić.
Tymczasem ambitny Szkot z trudem zniósł to, że gubernatorem Banku Anglii król mianował nie jego, lecz tępawego sir Johna Houblona. Bardzo szybko wszedł w spór z przełożonym i w końcu odszedł z rady dyrektorów, by realizować nowy, wizjonerski projekt. Po powrocie do ojczyzny namówił tamtejszy parlament do wsparcia pomysłu stworzenia Szkockiej Kompanii Handlu z Afryką i Indiami. Jej udziałowcami mieli zostać wszyscy Szkoci chcący zainwestować w akcje spółki. „Paterson miał być może etniczną skłonność do pomysłów opartych na zaufaniu społeczeństwa” – spekuluje John Kenneth Galbraith w książce „Pieniądz. Pochodzenie i losy”. Poparta przez czołowych polityków idea wzbudziła entuzjazm w górzystym kraju. Słaba ziemia i fatalny klimat powodowały, że Szkocja nieustannie borykała się z problem przeludnienia. Firma Patersona miała otworzyć przed jej mieszkańcami cały świat. Uwiedzeni tą wizją ludzie zainwestowali w przedsięwzięcie 400 tys. funtów szterlingów, co stanowiło wówczas ok. połowy gotówki dostępnej w państwie. Były pirat sfinansował z tego kapitału założenie osady handlowej w Panamie w okolicy nazwanej Darien. Latem 1698 r. z portu w Leith popłynęło tam na pięciu statkach 1200 osadników. I wówczas szczęście odwróciło się od Patersona. Lokalizacja Darien prezentowała się idealnie: dobry punkt w głębi lądu, do którego statki mogły dotrzeć bezpośrednio dzięki szerokim rzekom. Ale w pobliżu znajdowały się bagna z miliardami komarów. Malaria błyskawicznie zdziesiątkowała osadników. Tymczasem Anglicy, bojąc się konkurencji dla swych spółek handlowych, obłożyli Darien embargiem na dostawy żywności i narzędzi. Szkockiej kompani handlowej ostateczny cios zadali Hiszpanie, wysyłając przeciw konkurencyjnej kolonii wojskową ekspedycję. Z osadników przeżyli nieliczni. Paterson ocalał, ale stracił całą rodzinę, a także ponad połowę zebranego kapitału.
Ta klęska pogrążyła Szkocję w głębokim kryzysie gospodarczym. Główny winowajca w tym czasie zaczął optować za rezygnacją z niepodległości i wejściem do unii proponowanej przez Anglików. Krach finansowy, obietnice płynące z Londynu oraz łapówki wręczane masowo parlamentarzystom sprawiły, że w 1707 r. szkocki parlament zaakceptował projekt utworzenia Zjednoczonego Królestwa. William Paterson osiadł potem w Westminsterze, niedaleko opactwa, gdzie koronowano królów Wielkiej Brytanii. Ostatnie dwanaście lat życia spędził spokojnie, mając zapewnione wszelkie wygody. Monarchia nie zapomniała mu zasług. Bank Anglii funkcjonował znakomicie, stając się ostoją brytyjskiego systemu finansowego. „Ze wszystkich instytucji zajmujących się sprawami gospodarki żadna nie cieszyła się przez tak długi czas równym jemu autorytetem. Pod każdym względem jest on w sprawach pieniądza tym, czym Bazylika św. Piotra w sprawach wiary. I sława ta jest zasłużona, gdyż tam głównie zrodziła się zarówno sztuka kierowania pieniądzem, jak i otaczająca ją tajemniczość” – podsumowuje John Kenneth Galbraith rolę pierwszego banku centralnego na świecie. Zaś Szkoci nauczyli się korzystać z tego, że imperium brytyjskie faktycznie otwierało przed nimi nieograniczone możliwości.
Hazardzista kapitałowy
Louis de Rouvroy, książę de Saint-Simon, po tym jak spotkał Johna Lawa, z nieskrywaną fascynacją zanotował w pamiętniku, iż to „człowiek, który nigdy nie oszukując, nieodmiennie wygrywał w karty dzięki doskonałości swej sztuki i metod gry, które wydawały się wręcz niewiarygodne”. Jednak zamiłowanie do hazardu stało się przyczyną wszelkich nieszczęść dotykających pochodzącego z Edynburga Szkota. Ojciec chciał, aby młody Law został złotnikiem, jednak syn wolał korzystać ze swego matematycznego geniuszu. A że uwielbiał ryzyko, został hazardzistą. Po śmierci ojca sprzedał majątek, po czym przeniósł się do Londynu. Tam w jedną noc wygrywał lub przepuszczał całe fortuny. Na giełdzie bukmacherzy prowadzili zakłady, czy Law zwycięży w kolejnym karcianym turnieju. Wiodło mu się świetnie, aż do kłótni o względy pewnej damy. W jej finale, podczas pojedynku, zastrzelił drugiego absztyfikanta. Wówczas sąd nie okazał Szkotowi łaski i skazał go na wiele lat pobytu w więzieniu King’s Bench. Ale nawet więzienne mury nie powstrzymały na długo hazardzisty. Law zwiał na kontynent. Po czym kilka lat później wrócił do ojczyzny. Edynburg w 1700 r. nie należał do miejsc, gdzie można było marzyć o świetlanej przyszłości. Obserwacje skutków krachu projektu kolonii w Darien nasunęły jednak Lawowi ciekawe pomysły. Szkocka gospodarka miała wszelkie predyspozycje, by się rozwijać, ale zadusił ją nagły odpływ gotówki. Hazardzista sięgnął po pióro i napisał rozprawę pt. „Rozważania nad pieniądzem i handlem wraz z pewną propozycją dostarczenia narodowi pieniędzy”. Jej rewolucyjne przesłanie polegało na tym stwierdzeniu, iż posiadanie zapasów kruszców, z których bito monety, wcale nie jest sprawą konieczną, żeby dany kraj stał się bogaty. Złoto lub srebro mogła zastąpić w obiegu umowna waluta. Law proponował wymienić kruszcowe monety na papierowe banknoty. Natomiast zapasy złota zamknąć w bankowych sejfach. Jak wyliczył, wówczas można wydrukować pieniądze warte dziesięć razy więcej od strategicznych rezerw złota oraz srebra. A taki kapitał rzucony na rynek musiał ożywić gospodarkę.
Dotknięci depresją Szkoci odrzucili te nowatorskie rozwiązanie, wybierając unijne idee Patersona. Rozczarowany Law wyjechał. Jego wojaże po Europie trwały wiele lat, a jedyną z nich korzyścią okazała się przypadkowa znajomość zawarta w jednym z paryskich domów publicznych. Tam spotkał księcia de Saint-Simon oraz towarzyszącego mu księcia Filipa II Orleańskiego. Wówczas nikt nie mógł przewidzieć, jak to zaprocentuje, gdy po rekordowo długim panowaniu (trwało aż 54 lata) umrze Ludwik XIV, a jego następca Ludwik XV będzie miał dopiero pięć lat. Urząd regenta objął więc w 1715 r. Filip II Orleański i od razu musiał się zmierzyć z nieuchronnym bankructwem Francji. Król Słońce wojnami i merkantylną polityką gospodarczą zrujnował kraj. Francja miała 3 mld liwrów długu, zaś roczne dochody budżetu wynosiły 145 mln liwrów. To nie wystarczało nawet na obsługę rat kredytów. Krach finansowy groził tym, że w Paryżu wybuchnie rewolucja. John Law znakomicie wyczuł moment, kiedy zjawić się u przyjaciół z domu publicznego i zaoferować swą cudowną receptę. Filip II Orleański przyjął Szkota z otwartymi ramionami. W maju 1716 r. Law otrzymał od regenta wszelkie potrzebne pełnomocnictwa, by ratować Francję. Stworzony przez niego plan twórczo rozwijał pomysły Williama Patersona. Szkot założył Bank Generalny (Banque Generale), który otrzymał przywileje: emisji papierowego pieniądza, zarządzania królewskimi dochodami oraz gromadzenia w skarbcu szlachetnych kruszców. Aby Francuzi zaufali banknotom, Law ogłosił, iż każdy posiadacz banknotów może w Banku Generalnym wymienić je na równowartą im ilość złota. Jednocześnie namówił regenta, by zezwolił opłacać podatki przy użyciu papierowego pieniądza. Te dwa pociągnięcia sprawiły, iż banknoty zadomowiły się w obiegu. Ich masowa emisja zapobiegła bankructwu państwa.
Jednak Law słusznie przewidywał, iż w dłuższej perspektywie nadmiar pieniądza może zaowocować inflacją. Dlatego sięgnął po kolejny pomysł Patersona, acz zamierzał go użyć w zupełnie innym celu. Szkot założył firmę o nazwie Kompania Missisipi, do której włączył stare francuskie kompanie handlowe. Spółka oficjalnie miała budować kopalnie kruszców szlachetnych we francuskich koloniach w Ameryce Północnej. To, że w okolicach Nowego Orleanu żadnych złóż złota czy srebra nie znaleziono, stanowiło nieistotny szczegół. Law utworzył kompanię po to, żeby ściągać z rynku nadmiar banknotów. Podobnie jak w Szkocji zwabieni zapowiedzią bajecznych zysków ludzie inwestowali swoje oszczędności w akcje na okaziciela. W zamian za nie otrzymywali papiery, których wartości już nie gwarantował swymi rezerwami Bank Generalny. Przez trzy lata Francja prosperowała znakomicie, bo do obiegu trafiał nieustający strumień pieniędzy, które po przepłynięciu przez rynek zamrażano w obligacjach Kompani Missisipi. Gdy zaczynał się rok 1719, Law zarządzał przede wszystkim drukarnią, która drukowała i drukowała. Ciesząc się zaufaniem regenta, kierował też Bankiem Królewskim Francji, w który to przekształcił swój Banque Generale, dbając o stan równowagi na rynku.
Ten genialny system miał dwa słabe punkty. Po pierwsze, nie ma nic za darmo, po drugie, mocno zaniepokoił Anglików. W Londynie wiedziano, że sukces finansowy Francji może przynieść zmianę układu sił w Europie. Zniszczenie systemu Lawa wziął więc na siebie Bank Anglii. Uderzono bardzo precyzyjnie, żądając po prostu zamiany nabytych przez Brytyjczyków papierowych pieniędzy na złoto. Chcąc utrzymać zaufanie opinii publicznej, Law musiał zatwierdzić transakcję, ale stracił niemal całe rezerwy kruszcu. Tymczasem Bank Anglii zachęcał innych inwestorów do podobnych działań. W tym momencie katastrofa stała się nieuchronna, zwłaszcza że akcje Kompanii Missisipi, drożejąc nieustannie, zmieniły się w gigantyczną bańkę spekulacyjną. Ale John Law, jak przystało na urodzonego hazardzistę, grał do końca. Fałszował wyniki finansowe swojej kompanii, przekonał Filipa Orleańskiego, by ogłosił, iż dzięki świetnym dochodom budżetu rząd zapewni wszystkim chętnym darmowe studia. Zorganizował też przemarsz przez Paryż kolumny żebraków wyposażonych w narzędzia górnicze. Jak ogłoszono, wyruszali za ocean, by pracować w kopalniach złota.
Propaganda sukcesu runęła, gdy potajemnie wywiezieni na prowincję żebracy masowo wrócili na stare śmieci w stolicy. Widząc to, ludzie zaczęli sprzedawać akcje Kompanii Missisipi, a zdobyte banknoty chcieli wymienić na złoto. W dniu 17 lipca 1720 r. w ogrodach koło Hotelu de Soissons, gdzie handlowano obligacjami, spanikowany tłum, nie mogąc dopchać się do kas, stratował na śmierć 15 osób. Potem zwłoki wzięto na ręce i poniesiono do Palais-Royal (Pałacu Królewskiego), gdzie rezydował regent. Po drodze ludzie rozszarpali na strzępy powóz, bo ktoś krzyknął, że jedzie w nim Law. Wybuchowi rewolucji zapobiegła zdecydowana interwencja wojska. Autor całego zamieszania ukrył się zawczasu. Potem Filip II Orleański wydał mu paszport i Szkot po cichu wyjechał do Brukseli. Francja tymczasem pogrążyła się w krachu finansowym. Bank Królewski zlikwidowano, a Kompania Missisipi ogłosiła bankructwo. Środki finansowe dla budżetu regent zapewnił w najprostszy sposób. Konfiskując majątki wszystkim, którzy uchylali się od wykupienia proskrybowanych wcześniej akcji kompanii Lawa w cenie 3,5 tys. liwrów za sztukę. Ale kryzys z czasem dobiegł końca. Jak się doliczyli kontrolerzy Rady Regencyjnej, Law wypuścił do obiegu banknoty na niewyobrażalną wówczas sumę 27 mld liwrów (niemal dziesięć razy większą niż pierwotne zadłużenie kraju). Pomimo kryzysu nie utracono wszystkich owoców tak rozkręconej koniunktury gospodarczej, dzięki czemu po zapaści Francja zaczęła znów się rozwijać. Autor tej rewolucji finansowej resztę życia spędził na emigracji w Wenecji, gdzie ponoć porzucił karty, preferując na starość grę w szachy.
Ciamajda wolnego rynku
„Pewnego razu, dyskutując w czasie przechadzki z przyjacielem, wpadł do dołu grabarskiego. Powiadano, że kiedyś zaparzył sobie chleb z masłem i stwierdził, że nigdy w życiu nie pił tak niesmacznej herbaty” – tak przedstawia Robert L. Heilbroner w pracy „Wielcy ekonomiści. Czasy, życie, idee” codzienne zmagania Adama Smitha z otaczającym go światem. Zarówno twórca idei banku centralnego William Paterson, jak i pomysłodawca sposobów na chroniczny deficyt budżetowy John Law byli urodzonymi awanturnikami. Ich pochodzący z leżącej niedaleko Edynburga portowej mieściny Kirkcaldy rodak od młodych lat uchodził za skończonego fajtłapę. Co wcale nie znaczyło, że syn poborcy celnego Adam Smith nie potrafił sobie radzić w życiu. Wręcz przeciwnie, zawsze umiał się w nim tak ustawić, by wieść spokojną, wygodną, a także dostatnią egzystencję. Wszelkie codzienne sprawy załatwiała za niego matka (ojciec zmarł, nim Adam się urodził). A bezpieczną przystań zapewnił Uniwersytet w Glasgow. Tam ukończył studia, specjalizując się w filozofii moralnej, a następnie sam rozpoczął karierę naukową. „Był kochany przez studentów, uznany jako wykładowca” – twierdzi Robert L. Heilbroner. Safanduła Smith unikał awantur, hazardu oraz kobiet, za to słynął z dobrego serca i interesujących wykładów, powadzonych na katedrze filozofii moralnej. Wiele też publikował. Często wspólnie z cieszącym się sławą wielkiego filozofa Davidem Hume’em. Bardzo się zresztą zaprzyjaźnili, przez lata prowadząc intensywną korespondencję. Aż wreszcie w 1759 r. Smith wydrukował intrygujące dzieło pt. „Teoria uczuć moralnych”. Rozważał w nim, co powoduje, że jedne zachowania są przez ludzi aprobowane, a inne nie. Wysnuwając przy tej okazji hipotezę, iż zachowaniem poszczególnych osób kieruje niewidzialna ręka rynku. To wypadkowa rachunku korzyści oraz strat decydowała o poczynaniach jednostek. Ludzie zawsze podążali w stronę tych pierwszych, unikali zaś tych drugich.
Owa idea bardzo przypadła do gustu brytyjskiemu kanclerzowi skarbu Charlesowi Townshendowi. Uznał, że Smith to mądry człowiek, który łatwo dostrzeże korzyści, jakie ma mu do zaoferowania. Kanclerz właśnie poślubił hrabinę Dalkeith, wdowę po księciu Buccleuch, i chciał się pozbyć na jakiś czas z domu jej dorastającego syna. Zaproponował więc profesorowi zadbanie o edukację młodzieńca. W tamtych czasach kształcenie arystokraty polegało na podróżowaniu po Europie w towarzystwie prywatnego nauczyciela. Smith początkowo nie był skory, by porzucić Edynburg. Jednak Townshend zaoferował mu pensję w wysokości 500 funtów rocznie, zwrot wszystkich kosztów życia i, co najważniejsze, po zakończeniu misji dożywotnią rentę w wysokości pensji. Takiej propozycji nie dało się odrzucić. Adam Smith opuścił w 1763 r. swój uniwersytet i ruszył z uczniem w drogę. Odwiedzali najsławniejszych myślicieli tamtej epoki, na czele z Wolterem i Diderotem, żeby toczyć z nimi uczone dysputy. Szkota najbardziej zainspirował jednak poznany w Paryżu Francois Quesnay. Sławny ekonomista, który postawił tezę, że źródłem bogactwa narodów nie są szlachetne kruszce, lecz produkcja dóbr, krążących potem z rąk do rąk. Fundamentalne pytanie – skąd bierze się bogactwo? – zafrapowało Smitha. Traf chciał, że po trzech latach podróż została przerwana. Syna hrabiny Dalkeith odwiedził we Francji młodszy brat. Tam rozchorował się i zmarł. Hrabina kazała drugiemu dziecku natychmiast wracać do domu. Smith stracił posadę nauczyciela, lecz rentę zachował. Mając stały dochód, wrócił do rodzinnego Kirkcaldy, gdzie zaopiekowała się nim matka. Dzięki temu mógł zajmować się tylko myśleniem i pisaniem. „W każdym razie jestem tak szczęśliwy, jak chyba jeszcze nigdy dotąd” – napisał w jednym z listów do starego przyjaciela Dawida Hume’a. Po dekadzie pracy w marcu 1776 r. zaprezentował czytelnikom dzieło pt. „Dobrobyt narodów”.
W świecie otaczającym Adama Smitha chłopi masowo emigrowali ze wsi, uciekając przed nędzą i głodem do miast. Tam w fabrykach robotnice i robotnicy pracowali po 14 godzin dziennie za marne grosze. Dzieci mające mniej niż 10 lat wypuszczano z pracy dwie godziny wcześniej. Śmierć z powodu wypadków lub niedożywienia była codziennością. Podobnie jak życie w niewyobrażalnej nędzy. Tak wyglądał początek rewolucji przemysłowej. Tymczasem Smith odnajdywał w tym porządek, harmonię, a nawet piękno. Wprawdzie ludźmi kierowały niskie pobudki, chęć zysku, chciwość, ale naturalne dążenie do korzyści powodowało, że społeczeństwo porządkowało się i doskonaliło. Wprawdzie pojedyncze osoby przedkładały własne dobro nad pożytek społeczny, lecz ich dbałość o interes prywatny zamieniała się automatycznie na korzyści dla każdego. W takim wypadku jakakolwiek ingerencja państwa zakłócała naturalną równowagę. Zdaniem Smitha rząd i podległa mu administracja powinny ograniczać się do roli stróża nocnego, dbając o bezpieczeństwo obywateli oraz przestrzeganie prawa. Resztą zaś powinien zająć się wolny rynek. Danie ludziom wolności miało oznaczać, iż na pewno wypracują bogactwo. Ponieważ zdaniem Adama Smitha jedynym źródłem bogactwa narodów była praca.
W czasach gdy na Starym Kontynencie rządzili monarchowie, dzierżący władzę absolutną, a państwa, zgodnie z teoriami merkantylistycznymi, nadzorowały wolny rynek, takie idee oznaczały rewolucję. Dzieło Smitha zrobiło furorę i z czasem datę jego ukazania uznano za dzień narodzin nowoczesnej ekonomii. Sam autor ze spokojem przyjmował swoją sławę. „W latach osiemdziesiątych XVIII w., gdy Smith zbliżał się do sześćdziesiątki, mieszkańcy Edynburga często widywali, jak ich najwybitniejszy współobywatel (...) wędrował z laską brukowanymi ulicami, zapatrzony przed siebie, nieobecny, mamroczący coś pod nosem. Co kilka kroków zatrzymywał się niezdecydowany, czy zmienić kierunek, czy zawrócić. Jeden z jego przyjaciół nazwał ten chód »robaczkowym«” – opisuje Robert L. Heilbroner. Tymczasem liberalne teorie odmieniły zachodni świat. Niedługo po objęciu stanowiska premiera liczący sobie niewiele ponad 25 lat William Pitt Młodszy zaprosił na rządową naradę prawie trzy razy starszego odeń Adama Smitha. Kiedy Szkot wszedł do pokoju, wszyscy ministrowie wstali. „Siadajcie panowie” – powiedział jak zwykle uprzejmy filozof. „Nie. Wszyscy będziemy stać, aż pan usiądzie. Wszyscy bowiem jesteśmy pańskimi uczniami” – odparł brytyjski premier, utrafiając w samo sedno.