Ostatnie dane pokazujące dynamikę wzrostu cen w Polsce muszą budzić niepokój. Inflacja na koniec października wyniosła aż 6,8 proc. r/r i wiele wskazuje, że jesteśmy wciąż przed szczytem inflacyjnym, więc może być jeszcze gorzej. Problem dostrzegła Rada Polityki Pieniężnej, podwyższając dwukrotnie stopy procentowe, a wśród polityków zarówno opozycji, jak i rządzących pojawia się coraz więcej głosów, że coś z tą drożyzną trzeba zrobić. Niestety większość pojawiających się w debacie publicznej pomysłów na walkę z inflacją może budzić niepokój równie duży, jak ten wynikający z obserwacji skali dynamiki cen.

prof. Jacek Tomkiewicz, dziekan Kolegium Finansów i Ekonomii Akademia Leona Koźmińskiego
Opozycja wzywa do obniżki podatków pośrednich – mówi się o tymczasowym cięciu stawek akcyzy na paliwo, padła nawet propozycja wyzerowania VAT na paliwo. Przedstawiciele rządzących zaczęli z kolei opowiadać o czymś, co ma być tarczą antyinflacyjną, czyli jakiejś formie wsparcia gospodarstw domowych, co pewnie przyjmie postać dopłat do zakupów drożejącego prądu, gazu czy paliw. Oba podejścia nie tylko problemu rosnącej dynamiki cen nie rozwiążą, a mogą go tylko pogłębić. Przyspieszenie inflacji wynika z czynników podażowych, które w dużej mierze wynikają z globalnych mechanizmów oraz ekspansji makroekonomicznej, czyli przyrostu długu publicznego sfinansowanego w dużej mierze przez emisję pieniądza przez bank centralny. To, czy dynamika cen będzie przyspieszać, zależy więc od strukturalnych czynników po stronie podażowej, popytu zagregowanego, który wynika z policy mix (kombinacja polityki pieniężnej i fiskalnej) oraz od oczekiwań inflacyjnych. Obniżki podatków pośrednich czy dopłaty dla gospodarstw domowych nie poprawiają sytuacji w żadnym z tych obszarów, a wręcz sprzyjają utrwaleniu się procesów inflacyjnych. Niższe stawki akcyzy czy VAT faktycznie mogą obniżyć ceny, oczywiście jeśli sprzedawcy w tym samym czasie nie zwiększą marż, ale trzeba pamiętać, że nic tak nie zwiększa bieżących wydatków niż świadomość, że niższe ceny mają charakter tymczasowy. Zakończenie okresu obowiązywania niższych stawek podatków spowoduje z kolei skokowy wzrost cen – dokładnie taki mechanizm obserwujemy w Niemczech, gdzie wysoka bieżąca inflacja w dużej mierze wynika z powrotu do przedpandemicznych stawek VAT. Ten sam efekt dadzą dopłaty dla gospodarstw domowych. Utrwalimy więc tylko oczekiwania inflacyjne, bo rozwiązania będą siłą rzeczy tymczasowe, a opóźnimy z kolei konieczne dostosowania strukturalne po stronie popytu i podaży, bo konieczność oszczędzania zużycia energii czy obniżania marż sprzedawców zostanie odsunięta w czasie. Ewentualne wprowadzenie zerowej stawki VAT na paliwo powiększy jeszcze bałagan w systemie podatkowym i stworzy nowe pole do nadużyć dla wyłudzających zwroty VAT. Argument, że niższy VAT przełoży się na obniżenie innych cen, bo wszystko przecież trzeba dowieźć, więc spadną koszty, też jest nietrafiony – VAT należny podlega przecież odliczeniu przez przedsiębiorców.
Warto przy tym pamiętać, że niższe stawki podatków i konieczność sfinansowania ewentualnych dopłat to wzrost deficytu budżetowego, bo nie słychać, żeby tym pomysłom towarzyszyły propozycje ograniczenia wydatków publicznych w innych obszarach. Wręcz przeciwnie, w najbliższym czasie czeka nas budowa muru na granicy, radykalne zwiększenie nakładów na obronność czy wiele inwestycji w ramach Krajowego Programu Odbudowy, a uchwalone właśnie zmiany w podatkach znacząco zmniejszają dochody publiczne. W ślad za rosnącymi stopami procentowymi zaczną zwiększać się też koszty obsługi długu publicznego, więc pole manewru w polityce fiskalnej mocno się zawęzi. Jeszcze w kwietniu bieżącego roku rząd zakładał, że stopy na poziomie 0,2 proc. utrzymają się do końca 2024 r., dziś już widać, że koszt finansowania długu będzie zasadniczo wyższy. Obniżki podatków lub dodatkowe wydatki przełożą się na przyrost długu publicznego, który coraz trudniej będzie finansować na rynku, chyba że NBP znowu wesprze rząd poprzez wzrost podaży pieniądza i skup obligacji, co przecież tylko przyspieszy procesy inflacyjne.
Myślenie o poważnej walce z inflacją musi polegać na odpowiednim doborze instrumentów polityki gospodarczej. Rosnące ceny energii wynikają ze strukturalnych słabości naszego sektora energetycznego. Polska gospodarka z jednej tony emisji CO2 produkuje cztery razy mniej PKB, niż jest to w Szwecji, dwa razy mniej niż w Niemczech. Widać, że pole do wzrostu efektywności jest spore. Wymaga to jednak odważnych decyzji, a takimi na pewno nie jest obciążanie firm energetycznych kosztami utrzymywania kopalń węgla. To, że w wielkopolskiej miejscowości ceny gazu dla odbiorców wzrosły o 170 proc., w oczywisty sposób wynika z braku konkurencji na lokalnym rynku, więc sporo pracy powinien mieć Urząd Regulacji Energetyki i UOKiK. Czy połączenie Lotosu, Orlenu i PGNiG na pewno będzie służyć konkurencji na rynkach energii? Zamiast szczątkowych, ale jednak konkurencyjnych rynków, powstanie moloch sterowany politycznie, gdzie ceny gazu czy benzyny nie będą ustalane na konkurencyjnych rynkach, ale raczej w rządowych gabinetach, gdzie głównie patrzy się, jak bieżące słupki poparcia politycznego zależą od rachunków, które płacimy za ogrzewanie domu i na stacji benzynowej. Po stronie podażowej kluczowa jest więc restrukturyzacja gospodarki obliczona przede wszystkim na zwiększenie efektywności energetycznej oraz pilnowanie konkurencyjności na poszczególnych rynkach.
Aby ograniczyć skalę nierównowagi, nie wystarczą podwyżki stóp procentowych, chociaż dalsze zacieśnianie polityki pieniężnej z pewnością będzie potrzebne. Przy okazji NBP powinien jasno określić swoje plany w zakresie prowadzenia tzw. strukturalnych operacji otwartego rynku, które polegają na masowym skupowaniu obligacji rządowych na rynku finansowym. Skoro wyszliśmy z recesji i deflacja nam nie grozi, może pora powrócić do normy, kiedy to rynek wyznacza koszt długu publicznego? Korekcie musi ulec też polityka fiskalna. Zacząć należy od zaprzestania wyprowadzania kolejnych kategorii wydatków poza system finansów publicznych. Obecnie stanu budżetu państwa i poziomu państwowego długu publicznego nikt już nie traktuje poważnie, bo kilkaset miliardów wydatków i długu jest w zarządzie BGK i PFR. Wyższe wpływy z podatków, które wynikają z wysokiej inflacji, powinny służyć ograniczeniu nierównowagi budżetowej zamiast finansowaniu prezentów politycznych, takich jak 13. czy 14. emerytura, które zwiększają oczekiwania inflacyjne i wzmacniają mechanizm inflacji popytowej. Oczekiwania inflacyjne też można i należy tonować, co wymaga odważnych politycznie działań. Płaca minimalna oczywiście powinna rosnąć, ale nie szybciej niż wydajność pracy, więc indeksacja musi wynikać raczej z inflacji cenowej, a nie z dynamiki średniej płacy w gospodarce. Świadczenia społeczne (głównie emerytury i renty) także powinny nadążać za wzrostem cen, ale na hojność nie można sobie tutaj pozwalać. Ogłaszanie wielkich projektów typu przekop Mierzei Wiślanej, budowa muru na granicy czy CPK też znakomicie podgrzewają koniunkturę i podnoszą koszty w gospodarce, bo przedsiębiorcy przecież widzą, że rząd ma dużo pieniędzy do wydania.
Ważnym elementem stabilizacji powinno być także wypracowanie porozumienia z UE ws. odblokowania środków, które mają trafić do Polski w ramach KPO. Napływające z Brukseli euro będą stabilizować i nawet umacniać złotego, co bezpośrednio wpływa na ceny dóbr importowanych, a w dłuższej perspektywie pozytywnie oddziaływać na postrzeganie naszej gospodarki.
Podsumowując, inflacja ma bardzo negatywne skutki społeczne i oczywiście władze muszą o tym pamiętać. Najlepszym jednak sposobem na zmniejszanie kosztów społecznych inflacji jest jej ograniczanie i utrzymywanie na niskim poziomie. Zgłaszane propozycje, które mają ulżyć konsumentom, wydają się brzmieć obiecująco, pogłębiają jednak problem zamiast go rozwiązywać. Niższe stawki podatków pośrednich czy dopłaty do zużycia energii może chwilowo zmniejszą dolegliwość wysokich cen, ale poprzez pogłębianie nierównowagi budżetowej, zwiększanie oczekiwań inflacyjnych i opóźnianie procesów restrukturyzacji, na pewno nie służą budowaniu stabilności makroekonomicznej w dłuższym okresie.