- Polski Ład nie rozwiązuje problemu wysokiego opodatkowania najniższych płac. To zmarnowana szansa na reformę - uważa Sławomir Dudek, wiceprezes i główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.

ikona lupy />
Sławomir Dudek, wiceprezes i główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju / Materiały prasowe
Jak Polski Ład wpłynie na naszych przedsiębiorców, gospodarkę?
Zaszkodzi im. Polski Ład to ogromny ładunek niepewności, komplikacji i w tym wzrost podatków dla firm. Od stycznia będzie jeden wielki bałagan. Do tej pory mieliśmy erę „transfer plus”, a teraz nastaje era „ulga plus”. Najpierw rząd podnosi podatki, a potem uznaniowo rozdaje ulgi - np. dla informatyków. A dlaczego dla tej grupy, a nie dla inżynierów? Uderzy to w jednoosobowe przedsiębiorstwa i to w niepewnych czasach pandemii. A jest to bardzo duża - 2,5-milionowa - i zróżnicowana grupa - od prowadzących sklepiki, przez hydraulików, po lekarzy. Mamy też oczywiście fikcyjne samozatrudnienie, czyli przymuszonych do prowadzenia działalności ochroniarza czy pielęgniarkę. Ale także branża mięsna czy meblarska opodatkowują się na tej zasadzie. Nie można więc powiedzieć, że to są cwaniacy, którzy optymalizują. A te rozwiązania dotkną wszystkie te firmy. Do tego dochodzi minimalny podatek przychodowy, który szczególnie dotknie niskomarżowe przedsiębiorstwa. I to polskie, bo te zagraniczne sobie poradzą. Następuje też duży wzrost podatków dla osób dobrze zarabiających na etacie. Efekt w tym przypadku będzie bardzo podobny do likwidacji 30-krotności, z której wcześniej rząd się wycofał. Ci pracownicy będą uciekali w działalność gospodarczą. Jednocześnie dalej utrzymywane są zachęty do wypychania mało zarabiających, np. ochroniarzy, na samozatrudnienie.
Czyli nasze państwo - zamiast zrównać opodatkowanie - ciągle samo zachęca do wyboru działalności zamiast etatu…
Jednakowe czynności powinny być opodatkowane tak samo. Nie można jednak przesadzić w żadną stronę. Jeżeli ktoś ryzykuje własnym majątkiem, inwestuje, to jego opodatkowanie powinno być inne. Dlatego nie wolno stosować „metody cepa”, lecz bardzo ostrożnie eliminować patologie. Przeniesienie wszystkich na etaty albo CIT też jest złe. Potrzebujemy poważnej debaty i analiz dotyczących jednoosobowej działalności gospodarczej.
Ale najgorsze jest to, że Polski Ład spowoduje jeszcze większą erozję zaufania obywateli do naszego państwa. Sposób pracy nad tymi rozwiązaniami był niedopuszczalny - projekt przyjęty przez rząd bardzo różnił się od tego, który był konsultowany, m.in. dołożono do niego podatek przychodowy dla przedsiębiorstw. Tak rewolucyjne zmiany podatkowe w innych krajach wprowadza się w perspektywie lat, a nie - jak u nas - tygodni.
A jak Polski Ład odbije się na budżecie?
Budżet straci kilkanaście miliardów złotych. To jest trwałe obniżenie dochodów. Zarówno budżetu, jak i samorządów. Tyle że rząd załata sobie ten ubytek np. najnowszą podwyżką akcyzy na papierosy i alkohol. A samorządy takich instrumentów nie mają.
Całą tę zmianę rząd finansuje więc kosztem przedsiębiorców i samorządów. Nie udaje się PiS-owi w wyborach samorządowych, więc osłabia samorządy. Nie rekompensują tego centralnie rozdawane czeki na inwestycje lokalne. Centralizacja i trwałe uszczuplenie dochodów samorządów to kolejny negatywy efekt Polskiego Ładu.
Wyjaśnijmy może, na czym konkretnie tracą samorządy, bo chyba nie ma powszechnej świadomości w tej sprawie.
Przede wszystkim na zwiększeniu kwoty wolnej, które powoduje trwałe ubytki w ich dochodach z PIT.
W polskiej debacie od lat funkcjonuje przekonanie o konieczności podwyżki kwoty wolnej. To dobry pomysł, pana zdaniem?
Problem polega na tym, że definiując poziom kwoty wolnej, powinno się brać pod uwagę istnienie 13. czy 14. emerytury, transfery na dzieci, jak 500 plus, czy ulgi podatkowe.
Dodatki na dzieci są dość powszechne na Zachodzie.
Tak, ale Polska jest pod tym względem w czołówce spośród państw OECD. Kosztuje nas to 70 mld zł rocznie. Jedna trzecia naszych podatników to rodziny z dziećmi. Nie można mieć i szczodrych świadczeń, i wysokiej kwoty wolnej. Zresztą nawet OECD, porównując systemy podatkowe, uwzględnia ulgi na dzieci i takie transfery jak 500 plus. I w tych porównaniach mamy ogromną progresywność systemu podatkowego. Ani ekonomiczne, ani społeczne argumenty nie przemawiają więc za taką podwyżką kwoty wolnej.
Po co więc w ogóle, pana zdaniem, rząd przygotował Polski Ład, jaki polityczny efekt chciał dzięki niemu osiągnąć?
Od początku był to projekt czysto polityczny. Jego priorytety wyznaczali marketingowcy polityczni. Deklarowano, że jego celem jest „sprawiedliwość podatkowa”, emerytura bez podatku, postulowana wcześniej przez PSL, czy zwiększenie kwoty wolnej, które stało się w polskiej debacie swego rodzaju fetyszem.
Czy te motywacje były błędne?
Wszyscy ekonomiści są zgodni, że powinniśmy obniżyć klin podatkowo-składkowy dla najmniej zarabiających pracowników. Bo mamy problem z rynkiem pracy, kryzys demograficzny, a łączne opodatkowanie najmniej zarabiających pracowników jest u nas relatywnie wysokie.
Rząd zdecydował się jednak na zmianę, na której pracownicy niewiele korzystają, ich zyski będą kilkuprocentowe, np. osoba pobierająca przeciętne wynagrodzenie zarobi na Polskim Ładzie 34 zł miesięcznie. Nie rozwiązuje to więc problemu wysokiego opodatkowania najniższych płac. To zmarnowana szansa na reformę. Głównymi beneficjentami Polskiego Ładu będą emeryci.
A co pan by zaproponował, by obniżyć klin dla pracowników?
Moim zdaniem jednym z rozwiązań mogłoby być np. zwiększenie kosztów uzyskania przychodów dla pracowników. Reforma powinna być skierowana wyłącznie do pracujących na etacie. Efektem byłoby zwiększenie aktywności zawodowej Polaków i przeciwdziałanie kryzysowi demograficznemu. Byłoby to mniej kosztowne dla budżetu i nie komplikowałoby, tak bardzo jak Polski Ład, systemu podatkowego. Jak już wspominałem, on pogłębia bałagan, jeżeli chodzi o opodatkowanie działalności gospodarczej. A już dziś jesteśmy na przedostatnim miejscu wśród krajów OECD pod względem konkurencyjności systemu podatkowego. Docelowo potrzebujemy radykalnego uproszczenia systemu podatkowo-składkowego. Obecny jest skomplikowany, kosztowny, co nie sprzyja rozwojowi gospodarczemu.
Z czego wynika to komplikowanie systemu podatkowego przez Polski Ład?
Już w dniu premiery tego programu ogłoszono pierwszą „łatkę”, czyli ulgę dla klasy średniej. Od samego początku mieliśmy więc do czynienia z prowizorką. Komplikacje w tym systemie podyktowane są nie czynnikami ekonomicznymi, a PR-owymi. Wszystkie partie, politycy chcą „grzebać” w systemie podatkowym i mamy teraz takiego potworka, antysystem patchworkowo-baypasowy z ulgą dla każdego.
Rząd chciał w narracji na przykład ukryć wzrost podatków dla przedsiębiorców - z 19 do 28 proc. - więc wymyślił wzrost składki zdrowotnej i zlikwidował odliczenie jej od podatku. Uzasadniano to koniecznością dofinansowania służby zdrowia w związku z pandemią. Jednak w efekcie instrukcja, jak wyliczać składkę zdrowotną, licząca dotąd dwa akapity, ma kilka stron. Nawet księgowi, którzy najwięcej zarobią na Polskim Ładzie, protestują wobec skomplikowania tych propozycji.
Przejdźmy do najgłośniejszego ostatnio tematu w naszej gospodarce, czyli inflacji. Jak Polski Ład na nią wpłynie?
Będzie to kolejny proinflacyjny czynnik. Jest to transfer do emerytów, czyli grupy, która dużo wydaje, a nie przyczynia się do zwiększania podaży, bo nie pracuje. Poza tym przez niepewność związaną z Polskim Ładem można spodziewać się profilaktycznego podnoszenia cen przez przedsiębiorców.
Jaki rozwój sytuacji w sprawie inflacji pan przewiduje?
Jest duże ryzyko, że może ona wymknąć nam się spod kontroli. 7 proc. inflacji na przełomie tego roku i następnego roku, prognozowane przez NBP, to bardzo wysoki poziom. Jeżeli jednak nastąpi spiętrzenie negatywnych czynników - typu mroźna zima, słabe plony, zawirowania - surowcowe czy finansowe - na świecie, plus wpływ Polskiego Ładu i wzrostu akcyzy, do czego dokłada się u nas brak rąk do pracy i wzrosty cen energii - może to spowodować, że inflacja obije się o poziom dwucyfrowy. Może ona w drugiej połowie roku stopniowo maleć, ale cały czas będą działały czynniki podażowe i popytowe - brak rąk do pracy plus nadchodzące wybory, co oznacza kontynuowanie luźnej polityki budżetowej i być może pieniężnej. A do tego mamy nieprzewidywalny bank centralny i ryzyko deprecjacji waluty. W efekcie powrót do celu inflacyjnego na poziomie 2,5 proc. to bardzo odległa perspektywa.
Jaki byłby optymalny poziom stóp procentowych, pana zdaniem?
W krótkim okresie minimum 3 proc. Ale z ryzykiem w górę, jeżeli oczekiwania inflacyjne wymkną się spod kontroli.
Premier Mateusz Morawiecki wskazuje, że to NBP ma narzędzia do walki z inflacją. Pan się z tym zgadza, rząd nie ma tu żadnego pola manewru?
To nieprawda. Rząd może bardzo dużo, ma wpływ na inflację i polityka fiskalna może ją podbijać. Nasz rząd bardzo przyczynił się do inflacji, stosował wspomnianą politykę „transfer plus”, pompował konsumpcję, a inwestycje „leżały”. Do tego dochodzi Polski Ład, wzrost akcyzy, gwarancja wkładu własnego przy kredytach mieszkaniowych - tymi wszystkimi działaniami rząd mocno podbija wzrosty cen. Poza tym narracja rządu - bagatelizowanie inflacji, mówienie, że ceny rosną wolniej niż wynagrodzenia - potęgowało inflację, bo ludzie kupowali na potęgę, zapożyczali się. Jednym ze skutków tego będzie to, że - tak jak mamy frankowiczów - zaraz możemy mieć „wiborowiczów”. Zafundowali nam to - swoją retoryką - Glapiński z Morawieckim.
Rząd może przeciwdziałać inflacji hamując „rozdawnictwo”, a także działając na rzecz zwiększenia podaży, np. zwiększając napływ pracowników z zagranicy - by się u nas osiedlali, zakładali rodziny - czy likwidując bariery dla budownictwa mieszkaniowego, by zwiększyć podaż mieszkań.
A jak na tę sytuację wpłynęło rzucenie ogromnych pieniędzy na rynek w postaci tarcz antykryzysowych?
Kryzys okazał się płytszy niż się obawiano. Część branż niemal w ogóle nie ucierpiała. Wiele firm produkcyjnych - patrząc na wyniki roczne - dzięki tzw. odroczonemu popytowi odrobiło straty z nawiązką. Inaczej jest z usługami - jak dziś nie zjem obiadu, to za miesiąc nie zjem dwóch naraz. Sektor usług w wielu przypadkach nie odrobił strat do dziś.
Uważam, że błędem była strategia „zrzucania pieniędzy z helikoptera”, jak to określił minister Kościński. Przy takim podejściu zawsze jest ryzyko marnotrawstwa. Decydenci nawet w warunkach pandemii muszą zachować zimną krew, tego od nich oczekujemy. Za dużo zrzuciliśmy tych pieniędzy i nie trafiły one do najbardziej potrzebujących, czyli usług takich jak restauracje, hotele czy branża spotkań i wydarzeń. Pieniądze dostał przemysł, który doskonale sobie poradził. Widzieliśmy to później po depozytach. Poza tym Polska wybrała drogę instrumentów bezzwrotnych. A wiele krajów bezzwrotne instrumenty kierowało bardziej do usług, jednocześnie stosując też dużo instrumentów zwrotnych - by podratować płynność.
Przesadziliśmy, „zrzucanie pieniędzy z helikoptera” w dużym stopniu przyczyniło się do tego, że inflacja w Polsce jest wysoka.