Z ust iluż ekspertów nasłuchałem się zachwytów nad Chinami, ileż peanów na cześć Pekinu przeczytałem. Politolodzy z wypiekami na twarzy opowiadali o nowym modelu ustrojowym, opartym na merytokracji, a przez to pozbawionym wad demokratycznego plebiscytu, zaś ekonomiści triumfalnie ogłaszali sukces państwowego kapitalizmu, w którym kluczową rolę grają rozpisywane na wiele lat strategie, a nie wolny rynek. I mnie kusiło, żeby w to wierzyć.
Zachód po latach ignorowania Chin zaczął je wreszcie traktować poważnie. Dostrzegł ich sukces, a w sukcesie tym zalążek własnej porażki, przeraził się, zwarł szeregi i dał odpór, wypowiadając Pekinowi wojny handlowe. Spirala konfliktu rozkręciła się i dzisiaj mówi się o nowej zimnej wojnie, która może przekształcić się w tradycyjną, do czego pretekstem mogłaby być np. próba zajęcia Tajwanu przez komunistów z kontynentu. Tak – kiwają głowami geopolitycy – to pułapka Tukidydesa. Mocarstwo ustępujące – USA – idzie na zwarcie z nowym hegemonem, mając nadzieję, że zatrzyma wzrost jego potęgi.