Polskie firmy chcą ruszyć ze sprzedażą w Państwie Środka. Na przeszkodzie stoją wymogi formalne

Chiny zmieniły regulacje dotyczące przemysłu kosmetycznego. Do 1 maja wymagały od importerów badania kosmetyków na zwierzętach. To była bariera nie do przejścia dla europejskich producentów, bo w Unii Europejskiej od wielu lat jest zakaz testowania kosmetyków na zwierzętach. Teraz Chińczycy żądają certyfikatu Dobrej Praktyki Produkcji. Ma on zaświadczyć, że preparat powstał w warunkach i standardach narzuconych przez normę międzynarodową. Powinien być wydany przez organ nadzoru. Polski certyfikat jeszcze nie powstał, chociaż jego treść jeszcze w wakacje zaproponował Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego. Skupia on ponad 220 firm, w tym producentów, dystrybutorów, laboratoria, firmy doradcze i ośrodki dydaktyczne.
- Inicjatywa została pozytywnie przyjęta. W Polsce działają jednak dwie równie duże organizacje reprezentujące przemysł kosmetyczny. Dlatego poproszono je o przedstawienie wspólnej, uzgodnionej propozycji. Pozwoli to na wypracowanie jednego zaświadczenia na potrzeby polskiego przemysłu, uwzględniającego potencjalne wnioski wszystkich zainteresowanych stron - tłumaczy Szymon Cienki, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Dodaje, że termin opracowania wzoru certyfikatu jest zależny od przedstawienia wspólnego projektu.
Jak dowiedział się DGP, Polskie Stowarzyszenie Przemysłu Kosmetycznego i Detergentowego, zrzeszające producentów i dystrybutorów, przesłało już swoje stanowisko w sprawie. Przedsiębiorcy mają więc nadzieję, że dokument powstanie najpóźniej do końca roku.
- Im szybciej, tym lepiej. Bez certyfikatu, bez sprawnej procedury jego wystawiania polska branża kosmetyczna traci konkurencyjność względem innych zachodnich krajów na największym światowym rynku. Francja np. bardzo szybko przystosowała swoje regulacje do nowych wymogów chińskiego regulatora. Na naszym podwórku musimy działać równie sprawnie, by nasi producenci nie pozostali w tyle - podkreśla Blanka Chmurzyńska-Brown, dyrektor generalna Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego.
Eksperci podkreślają, że certyfikat to nie wszystko. Potrzebne jest jeszcze opracowanie instrukcji jego wydawania, która trafi do powiatowych sanepidów. To do nich, a nie do GIS, przedsiębiorcy będą zwracali się po dokument pozwalający na eksport towarów do Chin.
Firmy nie kryją, że bardzo liczą na chiński rynek. Spodziewają się, że zniesienie wymogu testowania kosmetyków na zwierzętach będzie oznaczało otwarcie do niego drzwi na oścież. Dotychczas można było być na nim obecnym tylko poprzez platformy sprzedażowe takie jak Tmall czy AliExpress. By przez nie sprzedawać, nie trzeba było rejestrować produktów, a tym samym potwierdzać, w jaki sposób są testowane. Ale skala sprzedaży była niewielka.
- Teraz zyskujemy szansę na wejście do tradycyjnego kanału sprzedaży. W tym celu już jakiś czas temu rozpoczęliśmy rejestrację produktów. Szacujemy, że potrwa od trzech do sześciu miesięcy - tłumaczy Lidia Ziaja z działu eksportu w Ziaja Zakład Produkcji Leków. Dodaje, że już sprzedaż przez internet była atrakcyjna dla firmy. Dzięki niej Chiny plasują się w grupie pięciu największych rynków eksportowych.
- Choć zasady wejścia do chińskich sklepów się zmieniły, to nadal jest wiele wyzwań do pokonania. Przede wszystkim zaistnienie na tym rynku jest kosztowne. Wymaga też znalezienia dobrego partnera, który nie tylko pomoże przejść procedurę rejestracyjną, ale i dotrzeć do największych sieci - wyjaśnia Lidia Ziaja.
Podobnie uważa Marek Kamola, członek zarządu Miraculum. Ta firma również była już obecna na chińskim rynku poprzez platformy e-commerce. - Wielu producentów tylko czekało na zmiany dotyczące wymogów obecności w chińskich sklepach. Także my. Dlatego już dwa lata temu zarejestrowaliśmy na tym rynku dwie nasze marki - dodaje rozmówca DGP.
O tym, że potencjał chińskiego rynku jest niewykorzystany, są też przekonani eksperci Banku Pekao. Jak wyliczają, obecnie do Chin są eksportowane z całej UE kosmetyki i wyroby toaletowe o wartości 2 mld euro rocznie. - Udział Polski w unijnym eksporcie nie przekracza natomiast 1 proc. - wylicza Krzysztof Mrówczyński, menedżer zespołu analiz sektorowych w Pekao. I on wskazuje jednak na pozostające bariery.
- Chodzi o ograniczenia o charakterze protekcjonistycznym, czyli cła, kontyngenty, skomplikowane procedury związane z certyfikacją produktów i opakowań. Są też inne czynniki tradycyjnie utrudniające ekspansję na odległe, egzotyczne rynki zagraniczne. Mowa o wysokich kosztach transportu, słabej znajomości lokalnej specyfiki rynku, w tym aspektów kulturowych czy trendów konsumenckich, przede wszystkim zaś brak odpowiedniej sieci kontaktów handlowych i słaba rozpoznawalność produktu - opowiada. ©℗

Dwa rodzaje certyfikatów na rynku kosmetycznym

Pierwsze są potrzebne do tego, by dany produkt mógł trafić na określony rynek. Chodzi o zgodność produktu z wymaganiami lokalnego prawa. Są potrzebne do prowadzenia sprzedaży na rynkach pozaunijnych, czyli np. do zarejestrowania produktu. Przykłady? Certyfikat wolnej sprzedaży (FSC - free sale certificate), bezpieczeństwa produktu (Safety Certificate) czy Dobrej Praktyki Produkcji (GMP Certificate - Good Manufacturing Practice).
Są też potwierdzenia określonej cechy produktu, np. że jest naturalny, organiczny czy wegański. Są one stosowane w relacjach z konsumentem. Mogą być wydawane przez komercyjne jednostki certyfikujące. To jednak wiąże się z wydatkiem i dostosowaniem procesu produkcji do rygorystycznych wymagań. Dlatego wiele firm samodzielnie nadaje swoim produktom oznaczenia mające potwierdzać określone ich cechy. Muszą jednak mieć dokumentację poświadczającą produkcję zgodnie z przyjętymi przez firmę kryteriami. To potrzebne np. do celów kontroli przez Inspekcję Sanitarną czy Inspekcję Handlową. ©℗
PO