Rozum jednostkowy jest potępiany, ale już „rozum kolektywny” – uosabiany np. przez państwo albo ideologie, które je opanowały – hołubiony. Dlaczego? Bo tylko opierając się na nim, można realizować różnej maści plany ratowania świata

Dawno temu, jeszcze przed pandemią, kibice piłkarscy zadawali sobie fundamentalne pytanie: która z drużyn wygra. Dzisiaj zachodzą także w głowę, która z nich uklęknie. Gdy w trakcie wrześniowego meczu Polska–Anglia, klęczeli Anglicy, kibice (polscy) wyrazili swoje niezadowolenie gwizdaniem. Ale dlaczego Anglicy klęczeli? Żeby zaprotestować przeciw rasizmowi. A skoro tak, to na gwiżdżących kibiców posypały się gromy ze strony komentatorów sportowych, dziennikarzy i celebrytów.
Rasizm jest oczywiście czymś haniebnym, ale czy z tego wynika, że każda forma protestu przeciw niemu jest z zasady godna pochwały? Świat nie jest aż tak prosty. Zwyczaj boiskowego przyklękania przeciw rasizmowi jako związany z ruchem Black Lives Matter ma silny kontekst polityczno-kulturowy i nie jest przez to uniwersalnym, niekontrowersyjnym manifestem solidarności z ofiarami rasizmu – nie musi być zatem wszędzie mile widziany. Nie wiem, co dokładnie nie spodobało się akurat polskim kibicom, wiem jednak, co nie podoba się w nim mnie. Klękanie na boisku to mianowicie jeden z wielu współczesnych przejawów zgubnej ucieczki człowieka Zachodu od rozumu w stronę bezmyślnego, choć pozornie racjonalnego kolektywizmu. I mam nadzieję wyłożyć to na tyle jasno, że nie uznają mnie państwo mnie za rasistę (czy też za zwolennika Trumpa, pozbawionego empatii korwinistę, antyszczepionkowca i denialistę klimatycznego).
Zbędna scholastyka
„Zgubna pycha rozumu” – tak austriacki ekonomista Friedrich Hayek zatytułował jedną ze swoich późnych i na pewno najbardziej radykalnych książek. Przekonywał w niej, że często to, co uchodzi za racjonalne (Hayek miał akurat na myśli socjalizm), ma z rozumem niewiele wspólnego. Jest efektem jego wadliwego użycia pchającego nas w stronę niebezpiecznych, zagrażających cywilizacji ideologii. W stronę klęski głodu i lufy karabinu. Zwolennicy tych ideologii są jednak przekonani o absolutnej racjonalności własnej propozycji, z czego też wynika ich silne poczucie misji oraz determinacja. Kto zaś nie daje się przekonać do wdrożenia danego projektu, uchodzi w oczach jego propagatorów za jednostkę irracjonalną. Recepty, które przedstawiają zastraszonemu społeczeństwu, mają być niczym gorzka pigułka, za którą podziękuje im ono po zakończonej kuracji.
Czym jednak jest owa fałszywa racjonalność? I czym różni się od właściwego użycia rozumu? Zdaniem prof. Kena Binmore’a, wybitnego matematyka i ekonomisty z University College London, definicyjne igraszki nie mają sensu. To ślepy zaułek. Utknęły w nim setki wybitnych myślicieli od Platona i Arystotelesa przez św. Tomasza po Davida Hume’a, Immanuela Kanta czy – współcześnie – amerykańskiego kognitywistę Stevena Pinkera. Ten ostatni wydaje na dniach nową książkę „Racjonalność: co to jest, dlaczego wydaje się jej brakować i dlaczego ma znaczenie”. Racjonalność określa w niej jako „zdolność do korzystania z wiedzy tak, by osiągać cele”. Ta, wydawałoby się, prosta definicja ma mnóstwo wad. Wyklucza chociażby uznanie za racjonalne działań skutecznych, ale nieopartych na wiedzy, lecz np. na wierzeniach albo intuicji. Binmore uważa, że racjonalność to nie fakt, który intelektualiści odkrywają, lecz coś, co konstruują. To w ich rękach pałka do okładania przeciwników. „Nic nie zyskamy, wymyślając kolejne wersje racjonalności, pozwalające swoim wyznawcom na etykietowanie wszystkich innych mianem irracjonalnych. Wolę usunąć racjonalność z linii ognia i proponuję przyjęcie dla niej wyłącznie niekontrowersyjnych zasad” – pisze Binmore w „Racjonalnych decyzjach.”
Tylko czy takie zasady istnieją? Żeby nie wikłać się w akademickie rozważania, zaatakujmy kwestię z flanki ewolucyjnej. Wszyscy przy zdrowych zmysłach uważają przetrwanie i rozwój za coś dobrego. Zarówno w wymiarze kolektywnym, jak i indywidualnym. Do największego rozwoju cywilizacyjnego ludzkości przyczyniały się zaś te okresy w dziejach społeczeństw, w których pozwalano jednostkom na swobodną realizację ich własnych dążeń. Ludzkość kwitła, gdy ludzie mogli korzystać z rozumu, emocji, intuicji i wiary w dowolnych, subiektywnie dobranych proporcjach. Gdy proporcje te, a także definicje rozumu czy wiary były określane i narzucane odgórnie, „obiektywnie” (jak w ustrojach komunistycznym czy teokratycznym), ludzkość popadała w kryzysy, włącznie z globalnymi wojnami.
Zdaje się, że wahadło dziejów wychyla się właśnie w tę drugą, niebezpieczną stronę. Do władzy dochodzą ludzie skłonni dostrzegać we wszystkim zagrożenia i problemy, a jednocześnie przekonujący, że mają rozwiązanie. Jakie? To szerokie, dalekosiężne – i oczywiście, racjonalne – plany, do których realizacji konieczne są powszechna kooperacja i akceptacja zewnętrznie zdefiniowanego pakietu celów i wartości. Recepty, które przedstawiają, mają polor racjonalności, ale pchają nas w stronę odgórnie sterowanego kolektywizmu i w dłuższym okresie są skazane na fiasko. To w gruncie rzeczy ucieczka od rozumu. Widać ją na uniwersytetach, w parlamentach, polach bitwy oraz – cóż – na boiskach.
Ekosocjalizm wymaga poświęceń
Przejawy ucieczki od rozumu w stronę kolektywnej, pozornie racjonalnej utopii, można zidentyfikować w każdej niemal dziedzinie ludzkiego działania. Weźmy dla przykładu politykę klimatyczną. Zidentyfikowano realny problem – ocieplanie się klimatu powodowane przez działalność człowieka – i natychmiast rozpoczęto projektowanie i wdrażanie odgórnych recept. Dzisiaj wiadomo już, że wiele z nich (jak handel emisjami) nie działa zgodnie z zamierzeniem. Co w związku z tym się proponuje? Jeszcze więcej jeszcze śmielszych centralnych projektów. Spójrzmy na polski kontekst.
Ekonomista Jan Zygmuntowski z aktywnej w debacie publicznej Fundacji Instrat postuluje wprowadzenie gospodarki planowej, zapewniając niezbyt przekonująco, że nie chodzi mu o centralne planowanie. Listka figowego nie używa za to młody filozof Miron Kądziela, który na łamach popularnego portalu F5 nawołuje do „porzucenia kapitalizmu” w imię wdrażanego globalnie „ekosocjalizmu”, „aby zaadresować swój cel – kryzys klimatyczny”. Kądziela przyznaje, że „ekosocjalizm wymaga poświęceń, ale daje wiele w zamian – przede wszystkim zdrową planetę”. Poświęcenie dzisiaj w zamian za frukta w przyszłości? Skąd my to znamy. Poglądy Zygmuntowskiego i Kądzieli wpisują się w globalne prądy intelektualne. Ten ostatni podpiera się wprost autorytetem Jasona Hickela, antropologa i jednego z bardziej znanych „degrowthowców”, czyli przeciwników dalszego rozwijania PKB. Ich idee przestają być marginesem – do realizacji takich postulatów może się przyczynić chociażby pakiet unijnych dyrektyw klimatycznych Fit for 55.
Także walka z pandemią opiera się na idei odgórnej mobilizacji zasobów i centralnym planie do kolektywnej realizacji. Lockdowny, żeby miały rację bytu, muszą być przestrzegane, ale im dłużej są utrzymywane, tym bardziej spada poziom obywatelskiego posłuszeństwa. Naukowcy spieszą z wyjaśnieniem: narody indywidualistyczne nie chcą stosować się do nakazów i zakazów polityki sanitarnej, a narody kolektywistyczne chcą, więc notują mniej zakażeń i zgonów. To m.in. wniosek z pracy zbiorowej naukowców z izraelskiej uczelni The Adelson School of Entrepreneurship. Podobne wnioski wysnuli chińscy naukowcy na łamach „BMC Public Health”, a także publicysta Ed Yong z wpływowego „The Atlantic”. „Indywidualizm może być w pandemii kosztowny” – pisze Yong. Magazyn „Psychological Science” dostarcza zaś dowodów, że w czasach epidemii wywołuje nawet ksenofobię. Czy więc obstawanie przy indywidualizmie (prawach jednostki) może być racjonalne, skoro sama nauka punktuje jego słabości? A politykom nie trzeba wiele, by dojść do wniosku, że skoro ludzie nie chcą działać w kolektywie dobrowolnie, to trzeba ich do tego zmusić, stosując kary finansowe, racjonując dobra publiczne, utrudniając normalne funkcjonowanie, ośmieszając, a w końcu zabierając im wolność wypowiedzi. Przecież dopuszczanie do głosu antynaukowych oszołomów nie byłoby racjonalne… Czyż można się z takim dictum nie zgodzić?
Grzechy kolektywu ludzkości
Pojęcie racjonalności używane jest coraz bardziej instrumentalnie. Na zmianę z odwoływaniem się do wartości wyższych i emocji. Gdy to wygodne, zarzuca się oponentom brak wiedzy i bycie na bakier z logiką albo przeciwnie – nadmierne skoncentrowanie na faktach i logice, a zbyt mało „człowieczeństwa” i „empatii”. Najaktywniejsi aktorzy dyskursu publicznego dobrze wiedzą, że przekonujące jest nie to, co prawdziwe, lecz to, co zaspokaja emocjonalne potrzeby słuchacza. Paradoksalnie też samo odwoływanie się do racjonalności w debacie to apel nie do rozumu, ale do emocji (np. poczucia godności czy przynależności). Zaciemnia osąd, zamiast rozjaśniać. Stąd bierze się po części jego siła. Któż chciałby być nazywany irracjonalnym, nierozumnym, po prostu głupim? Tak oto pojęcie racjonalności staje się świetnym narzędziem do opanowania emocji tłumu. Daje władzę.
Co ma do tego klękanie na boisku? Dyskusja po wspomnianym na początku meczu odbywała się wyłącznie w rejonie emocji, które „domyślnie” były wyrazem całkowicie racjonalnej, bo antyrasistowskiej postawy. I prowadziły do potępienia kibiców. Tymczasem o ile postawa antyrasistowska jest godna pochwały, o tyle same gesty wykonywane przez Anglików można już oceniać krytycznie z perspektywy ich kontekstu (jednocześnie przyznając im do nich pełne prawo).
To przeniesienie na stadion zjawiska z amerykańskich ulic, gdy przed przedstawicielami ruchu Black Lives Matter klękali, prosząc o przebaczenie za „systemowy rasizm”, przypadkowi biali przechodnie. Czy jednak dziecko odpowiada za grzechy ojca, współczesne pokolenie za grzechy poprzednich, a obywatele za grzechy polityków i podległych im instytucji? Trudno dopatrzeć się w tym sensu. Przepraszać można wyłącznie za siebie. Dzisiaj jednak w jednostki wmusza się poczucie winy za nie swoje grzechy, by lepiej kooperowały w ramach odgórnie narzuconego projektu. Poczucie winy to bardzo silna emocja, a uczestnictwo w realizacji planu ma być formą zadośćuczynienia. Jako reprezentanci kolektywu o nazwie ludzkość jesteśmy współwinni rasizmowi, dyskryminacji, zmianom klimatu, biedzie i nierównościom, powinniśmy więc chętnie godzić się na większą redystrybucję dochodów, na ściślejsze regulacje naszych zwyczajów i wreszcie na to, że są rzeczy, których nie można mówić pod karą wykluczenia z życia publicznego.
Otarł się o nią Steven Pinker. W zeszłym roku grupa przeciwnych mu akademików i studentów wystosowała petycję o usunięcie go z Amerykańskiego Towarzystwa Lingwistycznego, oskarżając m.in. o „zagłuszanie głosów ludzi cierpiących z powodu rasistowskiej i seksistowskiej przemocy”. Zarzuty były dęte, petycja upadła. Sam Pinker na łamach „The New York Timesa” podkreśla, że od co najmniej pięciu lat rośnie liczba przypadków naruszenia wolności wypowiedzi na amerykańskich uczelniach (co monitoruje Foundation for Individual Rights in Education). Za nieprawomyślne poglądy nie wsadzą cię może do więzienia, ale utrudnią życie, sygnalizując, że nie warto się wychylać. „W marcu 2021 r. profesor Uniwersytetu San Diego School of Law został objęty dochodzeniem po tym, jak na swoim blogu dostrzegł możliwość, że COVID-19 mógł powstać w chińskim laboratorium, co do niedawna było uważane za całkowicie rasistowskie. Chociaż mam nadzieję, że nie jest to prawda, muszę przyjąć, że może nią być. Nie możemy nazwać kogoś rasistą za podniesienie tej kwestii” – stwierdził Pinker. A rasizm jest przecież – o czym się nas nieustannie przekonuje – czymś irracjonalnym.
Rozumny Biden
Instrumentalizacja racjonalności ma koniec końców przewrotny efekt. W jej wyniku działania rozumne i słuszne uznaje się nieraz za głupie i nieodpowiedzialne.
Świeży przykład: prezydent USA Joe Biden, realizując porozumienie podpisane jeszcze przez Donalda Trumpa, wycofuje wojska z Afganistanu. Dzieje się to po 20 latach nieudanej, de facto bezcelowej i wybitnie szkodliwej interwencji militarnej, która nie tylko pochłonęła życie ponad 2,4 tys. żołnierzy amerykańskich, 66 tys. żołnierzy i policjantów afgańskich oraz 47 tys. cywilów, lecz także nieustannie radykalizowała młodych muzułmanów, skłaniając ich do wstąpienia w szeregi organizacji terrorystycznych. Wydaje się, że wycofanie się z tego błędu jest posunięciem słusznym i racjonalnym, a jednak światowa opinia publiczna kibicuje mu jedynie do chwili, gdy orientuje się, że w Afganistanie błyskawicznie powraca prawo szariatu i teokracja. Wtedy porzuca niezależny osąd i daje się ponieść emocjom, które natychmiast wykorzystywane są przez polityków. Emocjonalna reakcja na łamanie praw człowieka w Afganistanie podsycana jest przez George’a W. Busha, Tony’ego Blaira i inne lubujące się w wojnach figury, którzy nazywają posunięcie Trumpa – Bidena błędem. Chwileczkę, błędem to było raczej przyznanie in blanco Pokojowej Nagrody Nobla Barackowi Obamie na początku jego kadencji, a następnie przymykanie oka na niemal 1,9 tys. ataków dronami, które jego administracja przeprowadziła przez kolejne osiem lat za granicą, zabijając setki niewinnych cywilów.
Nieżyjący już filozof Roger Scruton zauważał w 1999 r. w artykule „What ever happened to Reason?”, że ucieczce od rozumu sprzyja klimat intelektualny ostatnich dekad. Współczesna rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż w czasach ery rozumu, tj. oświecenia. „Oświecenie uwydatniło to, co od dawna było ukryte w intelektualnym życiu Europy: przekonanie, że racjonalne dociekania prowadzą do obiektywnej prawdy. Nawet ci myśliciele oświeceniowi, którzy nie ufali rozumowi, jak Hume, i ci, którzy próbowali ograniczyć jego zasięg, jak Kant, nigdy nie wyzbyli się zaufania do racjonalnego argumentu. Rozum znajduje się obecnie w odwrocie. (...) W jego miejsce pojawił się «pogląd z zewnątrz», co stawia pod znakiem zapytania całą naszą tradycję naukową. Odwołanie się do rozumu staje się jedynie odwołaniem do kultury zachodniej, która uczyniła z rozumu swój sztandar i rości sobie prawo do obiektywności, której żadna kultura nie mogłaby przecież posiadać” – pisze filozof. Żyjemy w epoce postprawdy. W takiej rzeczywistości dochodzi do zadziwiającej schizofrenii poznawczej i pojęciowego galimatiasu. Rozum jednostkowy jest potępiany, ale już „rozum kolektywny” – uosabiany np. przez państwo albo ideologie, które je opanowały – hołubiony. Dlaczego? Bo tylko opierając się na nim, można realizować różnej maści plany ratowania świata. Apoteoza rozumu jednostkowego w stylu szkockiego oświecenia (nie mylić z francuskim) to zaś apoteoza indywidualnej wolności, praktyczne scedowanie rozwiązania problemów na doły, na naszą spontaniczność i kreatywność, zrzeczenie się renty i premii płynącej z przywództwa i pośrednictwa. Na tym nie można ani zarobić, ani zrobić kariery politycznej. Dlatego przekonuje się nas, że jedynym racjonalnym podejściem do rzeczywistości jest kolektywizm i planowanie. Oczywiście demokratyczne! Jednak propozycja ta jest tylko „racjonalna”, a na pewno nie rozumna.
Prawdziwi racjonaliści
Bo czy naprawdę możemy zaprojektować całkowicie racjonalny świat? To się nie może udać. Z tej przyczyny, że nie przypomina on mechanizmu, nie został skonstruowany na wzór zegarka. Im więcej zmiennych chcemy zaprząc do realizacji danego planu, tym większa możliwość porażki. Zwłaszcza gdy te zmienne to ludzie i ich wybory. Dlatego właśnie, jak zauważał Hayek, naczelnym zadaniem ekonomii jest uświadamianie ludziom, jak mało wiedzą o tym, co ich zdaniem można zaplanować.
Rośnie jednak armia tych, którzy – choć są tej trudności świadomi – próbują wbrew wszystkiemu świat uczynić bardziej przejrzystym. Chcą mianowicie zrehabilitować prawdziwy rozum, wskazując na jego ograniczenia i możliwości, a także określić takie dziedziny, w których może operować z sukcesem, i takie, w których musi się poddać. Ekonomista Arnold Kling na swoim blogu dostarcza pośrednio dowodów, że armii tej nie spada morale. Wskazuje na liczbę nowych książek związanych z tematyką racjonalności i poznania, a wychodzących spod pióra „dużych nazwisk”, które ukazują się w tym roku. On sam wymienia ich sześć (w tym tę napisaną przez Pinkera). – Barbarzyńcy plądrują miasto, a nosiciele ginącej kultury zaszywają się w swoich piwnicach, by pisać – stwierdza z goryczą Kling.
Ale nawet samozwańczy obrońcy rozumu nie mają jednolitej wizji, jak obronić go przed atakiem hochsztaplerów. Każdy ma na ten temat własne wyobrażenie. Daniel Kahneman, Steven Pinker, Julia Galef, Jonathan Haidt, Adam Grant, Jonathan Rauch, Nicholas Nassim Taleb, Ken Binmore czy Tyler Cowen w wielu kwestiach prędzej skoczą sobie do gardeł, niż dojdą do kompromisu. Łączy ich natomiast silne przywiązanie do idei wolności, a zwłaszcza wolności wymiany myśli. Ta zaś jest niemożliwa w warunkach kolektywizmu i odgórnie ustalonych prawd.
Znów zacytujmy Hayeka, który przekonywał, że „to intelektualista decyduje o tym, jakie poglądy i opinie mają do nas dotrzeć, jakie fakty są na tyle ważne, by je nam opowiedzieć, w jakiej formie i pod jakim kątem mają być przedstawione…”. A jeśli rosnącej grupie prawdziwych racjonalistów, chociażby i wewnętrznie skłóconej, uda się dotrzeć do intelektualnego mainstreamu, nie wszystko, co rozumne, będzie stracone. ©℗