Wielka Brytania zmaga się z największym od dekad niedoborem pracowników. To jeden z dotkliwszych efektów brexitu i pandemii.

Puste półki w sklepach, gnijące owoce na drzewach, restauracje bez obsługi, niedobór leków w aptekach – od tygodni brytyjskie media donoszą o narastającym problemie, z którym zmaga się gospodarka. Brak pracowników dotyka wiele sektorów, od rolnictwa i handlu po budownictwo i domy opieki. Przede wszystkim dotkliwy jest brak kierowców ciężarówek, który poważnie zaburza łańcuchy dostaw. Obecnie firmy transportowe potrzebują od 90 do 100 tys. osób.
Tak znaczący niedobór ludzi za kółkiem to konsekwencja pandemicznych obostrzeń utrudniających zatrudnianie nowych kierowców oraz brexitu, który spowodował odpływ obywateli UE z rynku pracy. Zrzeszenia brytyjskich przewoźników szacują, że z powodu wyjścia Zjednoczonego Królestwa ze Wspólnoty na kontynent powróciło 14–25 tys. pracujących dla nich kierowców. Firmy transportowe zaapelowały do rządu o wprowadzenie czasowych wiz dla kierowców z krajów UE, by na czas przysposabiania nowych pracowników mogli zapełnić braki. O to samo poprosili producenci żywności. Ostrzegli przy tym, że utrzymujący się niedobór rąk do pracy może doprowadzić do kryzysu w czasie świąt Bożego Narodzenia, a więc w najbardziej ruchliwym okresie w roku.
Rząd jednak odpowiada pracodawcom, by skupili się na zatrudnianiu Brytyjczyków. Brexit odwrócił trend zapoczątkowany w 2004 r. przez rząd Tony’ego Blaira, który otworzył rynek pracy dla ośmiu nowych krajów członkowskich UE z Europy Środkowej. Tamta decyzja spowodowała, że w ciągu następnej dekady na Wyspy napłynęło nawet – jak mówią niektóre szacunki – 5 mln migrantów, w tym 1 mln z Polski. Wśród Brytyjczyków tak duża migracja wzbudziła obawy o ich własne miejsca pracy. W badaniach opinii publicznej nawet jedna trzecia osób opowiadających się za wyjściem ze Wspólnoty wskazywała, że powodem, dla którego chcą brexitu, jest brak kontroli nad migracją.
W 2015 r., na rok przed referendum w sprawie członkostwa w UE, które przesądziło o brexicie, padł rekord: na Wyspy z innych krajów UE przyjechało ponad 230 tys. osób. Po referendum liczba przyjezdnych zaczęła spadać, a po 31 stycznia 2020 r. – dniu, w którym Wielka Brytania oficjalnie opuściła UE – więcej migrantów zaczęło wyjeżdżać z Wysp, niż na nie przyjeżdżać. Obserwatorium Migracyjne na Uniwersytecie Oksfordzkim szacuje, że od tamtej pory do kraju urodzenia mogło powrócić nawet 140 tys. osób. I nie chodzi jedynie o nową politykę migracyjną, bo ci, którzy byli w stanie udokumentować co najmniej pięcioletni pobyt na Wyspach, mogli pozostać. Powodem exodusu jest też pandemia, która wielu migrantów pozbawiła zajęcia. Ci, którzy chcieliby teraz wrócić, nie mają łatwo, bo obowiązuje już nowa, restrykcyjna polityka migracyjna.
Komentatorzy zwracają uwagę, że konserwatywny rząd może mieć trudności z ponownym otwarciem rynku pracy dla taniej siły roboczej z krajów UE, nawet jeśli miałoby to być rozwiązanie czasowe. W końcu politycy obiecywali przywrócenie kontroli nad migracją, a nowa polityka migracyjna została skrojona tak, by zachęcać do przyjazdu jedynie pracowników z wysokimi kwalifikacjami, a odstraszać tych, którzy ich nie mają. To miało z kolei spowodować wzrost płac i zatrudnienia wśród Brytyjczyków. Teraz okazuje się, że nawet wyższa pensja nie przyciąga do pracy wystarczającej liczby wyspiarzy, a chętnym często brakuje przygotowania. – W perspektywie średnioterminowej wyszkolenie większej liczby Brytyjczyków jest dobrym pomysłem, ale nie jest to rozwiązanie krótkoterminowe – mówił „Guardianowi” James Bielby, szef Federacji Dystrybutorów Hurtowych.
Strategia nastawiona na pozyskiwanie pracowników w kraju na razie prowadzi przede wszystkim do wzrostu cen. – Przedsiębiorstwa rolne zrobiły wszystko, co w ich mocy, aby rekrutować pracowników w kraju, ale nawet coraz bardziej konkurencyjne płace przynosiły niewielkie efekty, ponieważ pula siły roboczej jest ograniczona, więc produkcja stała się bardziej kosztowna – narzekał Tom Bradshaw, przewodniczący Narodowej Unii Rolników. A to przełożyło się na wzrost cen żywności. Cena niektórych warzyw wzrosła dwukrotnie w porównaniu do zeszłego roku, a olejów roślinnych jest najwyższa od 30 lat. W trudnej sytuacji znajdują się także ubojnie, w których brak pracowników spowodował wzrost liczby świń. Brytyjska branża mięsna przewiduje, że z powodu braku pracowników Wielka Brytania będzie zmuszona zwiększyć import mięsa z krajów unijnych.
W wielu restauracjach McDonald’s Brytyjczycy nie kupią mlecznego shake’a, a w sklepach Ikei – materaca. Nie tylko dlatego, że gigant meblowy ma problemy z dostawami jednej dziesiątej asortymentu do swoich sklepów. „Podobnie jak wielu sprzedawców detalicznych, ciągle mierzymy się z wyzwaniami dotyczącymi łańcuchów dostaw z powodu pandemii i niedoborów siły roboczej, co ma wpływ na transport, surowce i zaopatrzenie” – cytuje BBC komunikat firmy. Większy problem dotyczy żywności, która marnuje się niedowieziona na czas. Tesco, jedna z największych sieci handlowych na Wyspach, podało, że co tydzień z powodu opóźnień w dostawach wyrzucane jest 48 tys. ton jedzenia.
Wielu sadowników zrezygnowało z tegorocznych zbiorów, więc owoce zgniły na drzewach. Ale brak pracowników sezonowych w okresie letnim nie zapowiada też niczego dobrego na czas zimy. – Przez cały rok mówiliśmy o braku pracowników zbierających owoce, ale teraz będziemy mówić o braku ludzi do zbierania paczek, szczególnie w magazynach internetowych, gdzie wolumeny w drugiej połowie roku są po prostu niewyobrażalne – mówi Gary Grant, szef firmy The Entertainment zajmującej się zabawkami. Jak podkreśla, magazyny korzystają z tych samych co rolnicy zasobów pracowników pochodzących z Europy Środkowej, w znaczącej mierze z Polski. ©℗
Rząd chce uniknąć ponownego otwarcia rynku pracy