W czasie pandemii big techy święciły triumfy dzięki przeniesieniu życia do sieci. Przy ożywieniu korzystają na chmurze i reklamach.

We wtorek po zamknięciu amerykańskiej giełdy swoje wyniki kwartalne opublikowały Alphabet (właściciel Google’a), Apple oraz Microsoft. Wszystkie po raz kolejny przebiły oczekiwania. Okazało się, że niestraszne im ani ożywienie gospodarki i spowodowane tym częściowe wychodzenie gospodarek z sieci, ani niedobory chipów i komponentów na światowych rynkach.

Google osiągnął przychód 61,9 mld dol., o ponad 5,5 mld dol. więcej niż przewidywały szacunki rynku opisywane przez Refinitiv, firmę gromadzącą informacje z rynków finansowych. Głównym źródłem wzrostu znów były reklamy. Nawet jeśli wskutek otwarcia handlu sprzedaż e-commerce nie bije już rekordów, to sklepy stacjonarne również wydają coraz więcej na reklamę w sieci. Jak zapewniali szefowie koncernu podczas prezentacji wyników, to właśnie handlowcy detaliczni chcący wypromować swój powrót w największym stopniu przyczynili się do kolejnego wzrostu. Największym skokiem zainteresowania cieszył się YouTube – jego przychody to ok. 7 mld dol., o 83 proc. więcej niż rok temu.
Powody do zadowolenia mają też inne firmy. Przychody Microsoftu wzrosły o 21 proc. do poziomu 46,1 mld dol. Tym samym oczekiwania analityków przebito o blisko 2 mld. Spodziewano się, że spółka poinformuje o zysku w wysokości 1,92 dol. za akcję, a w rzeczywistości było to 2,17 dol. Wynik może stanowić zaskoczenie, bo osiągnięto go w trudniejszej niż wcześniej sytuacji produkcyjnej. Wcześniej za sprawą zamrożenia gospodarek rekordy biło zainteresowanie sprzętem elektronicznym, a także usługi umożliwiające pracę zdalną. Teraz segment ten znacząco wyhamował, nawet nie tyle przez spadek popytu, ile problemy z zaopatrzeniem.
Duzi klienci oprogramowania Microsoftu, jak Dell czy HP, wskazywali, że niedobory części odbiją się na produkcji. To miało odzwierciedlenie w wynikach poszczególnych segmentów, stąd spadek przychodów ze sprzedaży produktów wchodzących w skład konsoli Xbox, słabsza sprzedaż komputerów czy licencji na oprogramowanie. Tak jak w przypadku Google’a, wzrost był możliwy dzięki reklamom, a w przypadku Microsoftu motorem napędowym okazały się usługi chmurowe. Pomimo stopniowego odmrażania firmy nie porzuciły takich rozwiązań. Dlatego przychody w tym segmencie wzrosły aż o 30 proc. do 17,4 mld dol.
Apple, który spośród publikujących we wtorek wyniki big techów jest najbardziej narażony na niedobory części, faktycznie wypada na ich tle mniej korzystnie. Choć przebił oczekiwania giełdy (z przychodem 81,4 zamiast 73,3 mld dol.), zainteresowanie iPhone’ami nie maleje, a wpływy z subskrypcji usług oferowanych przez firmę rosną, to przyznano, że trzeba liczyć się z tym, iż przyszłe wyniki będą gorsze. Podczas prezentacji wyników podkreślono, że choć między marcem a czerwcem niedobory nie były jeszcze duże, to teraz będą się pogłębiać i mogą obniżyć sprzedaż nawet o 3–4 mld dol. Dlatego inwestorzy przyjęli wyniki dość sceptycznie, a po opublikowaniu rezultatów kwartalnych notowania firmy nieznacznie spadły. Wciąż jednak trzymają się dość mocno, a zdaniem ekspertów taka tendencja może się utrzymać.
– Przez długi czas można było przypuszczać, że po długotrwałym zainteresowaniu inwestorów spółkami wzrostowymi, takimi jak big techy, z czasem zwrócą się oni ku spółkom wartościowym, czyli takim, których przychody rosną wolniej, ale pozwalają osiągać stabilniejsze wyniki i dywidendy. Mogły temu sprzyjać rosnące obawy dotyczące inflacji. Teraz jednak one słabną, co widać choćby po zainteresowaniu obligacjami. A skoro rynek nie obawia się inflacji tak mocno, nadal może stawiać na spółki wzrostowe. Zwłaszcza że jak udowodnił ostatni rok, są one dość odporne na zawirowania związane z COVID-19, co jest istotne w związku z ewentualnym jesiennym pogorszeniem sytuacji pandemicznej – mówi Sobiesław Kozłowski z Noble Securities.