Rosyjski resort finansów przewiduje, że sankcje mogą wpędzić kraj w recesję
Połknięcie Krymu odbija się Rosji czkawką. Koszty aneksji ukraińskiego półwyspu okazują się znacznie wyższe, niż wcześniej szacowano, co więcej, nie ma ich kto pokryć. Jeszcze w czerwcu minister rozwoju gospodarczego Aleksiej Ulukajew obiecywał inwestycje warte nawet 200 mld rubli (18 mld zł) rocznie przez najbliższe pięć lat. – Przez ostatnie dwadzieścia kilka lat na Krymie nie inwestowano. Infrastruktura – drogi, koleje, porty, sieć energetyczna – znajduje się w opłakanym stanie – narzekał Ulukajew.
Problem polega jednak na tym, że prywatny biznes nie kwapi się do inwestowania na okupowanym przez Rosjan terytorium. Przedsiębiorcy wiedzą, że wytworzone na miejscu produkty nie będą mogły być eksportowane np. do UE, bo Bruksela wprowadziła sankcje na pochodzące z Krymu towary, o ile nie zostaną one zatwierdzone przez władze w Kijowie. Z kolei inwestycje w turystykę, do niedawna najbardziej perspektywiczną branżę krymskiej gospodarki, nie mają sensu, bo i liczba przybyszy znacznie zmalała.
W czerwcu na półwysep przyjechał 1 mln ludzi. To o jedną trzecią mniej niż w analogicznych okresach w latach poprzednich. Miejscowe władze wliczają jednak w tę liczbę wszystkich przybyszy. – Kolej, którą przybywało 80 proc. turystów, nie może obecnie zagwarantować ich dostarczania, bo strona ukraińska nie chce nam otworzyć wszystkich połączeń – skarżył się premier Krymu Siergiej Aksionow. Dlatego na własną rękę mało kto tu przyjeżdża, co przyznała również regionalna minister turystyki Olga Jurczenko.
– Indywidualni turyści jeszcze się nie pojawili, ale jestem pewna, że zgodnie z tradycją pojawią się w lipcu – cytuje panią minister rosyjski serwis BBC. Pustkami świecą też krymskie sanatoria. Wiceszef Stowarzyszenia Organizatorów Wycieczek Rosji Ilja Umanski w rozmowie z „RBK Daily” mówi, że goście zajmują jedynie 30 proc. dostępnych miejsc, o połowę mniej niż w ubiegłym roku.
Nie udało się też znaleźć prywatnego partnera do najważniejszej planowanej inwestycji – mostu drogowo-kolejowego łączącego Krym z Krajem Krasnodarskim. Na półwysep można bowiem dostać się jedynie szosą lub pociągiem od strony Ukrainy, ewentualnie promem z Rosji, który jednak kosztuje 1688 rubli (150 zł) za średniej długości samochód osobowy. Przeprawa promowa jest też przepełniona; by wjechać na prom, trzeba odstać w kolejce nawet kilkanaście godzin.
Czteroipółkilometrowy most przez Cieśninę Kerczeńską ma kosztować 280 mld rubli (25 mld zł). Państwowa firma drogowa Awtodor, której spółka córka ma być wykonawcą inwestycji, informowała wcześniej, że jedną trzecią tej sumy pokryją chętni z Chin, Europy lub Rosji. Nic z tego nie wyszło, więc władze tłumaczą teraz, że tak właśnie miało być. – Aby przyciągnąć prywatnego inwestora, trzeba zagwarantować mu dochody. A to oznacza, że trzeba by wprowadzić opłaty za przejazd mostem. Tymczasem alternatywnego bezpłatnego przejazdu nie ma, jest jedynie płatna przeprawa promowa. To decyzja polityczna – przyznawał we wtorek wicepremier Dmitrij Kozak.
Środki na ten cel częściowo mają pochodzić z kredytu państwowego Wnieszekonombanku, a częściowo ze specjalnego programu o nazwie „Społeczno-gospodarczy rozwój Republiki Krymu i miasta federalnego znaczenia Sewastopol do 2020 r.”. – W sumie zakres finansowania programu „Krym” sięgnie ok. 100 mld rubli (9 mld zł). W te 100 mld rubli jest włączony również i most przez Cieśninę Kerczeńską. Projekt programu znajduje się obecnie w uzgodnieniach międzyresortowych – mówił po wtorkowym posiedzeniu rządu minister finansów Anton Siłuanow.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom rząd zrezygnował też z finansowania programu ze środków z państwowego funduszu emerytalnego, co planowano wcześniej. W takim razie nie wiadomo jednak, gdzie znaleźć środki na inną kluczową inwestycję. Krym w 80 proc. zależy od importu prądu z macierzystej części Ukrainy. To od Kijowa zależy więc, czy energia elektryczna będzie wciąż docierać na tereny okupowane przez Rosję. Aby uniezależnić anektowany półwysep od ukraińskiego prądu, Kreml powinien zainwestować 177 mld rubli (16 mld zł). Tak przynajmniej szacuje rosyjski resort energetyki.
Budową niezbędnych połączeń ma się zająć holding Rossieti. Konkretów na razie jednak brak. Dlatego rząd przełożył na listopad podjęcie decyzji o zatwierdzeniu projektów inwestycyjnych Rossieti na lata 2015–2019. Do tego czasu władze mają nadzieję znaleźć źródła finansowania inwestycji. Inwestycji niebagatelnej, bo wymagającej budowy trzech lub czterech elektrowni (w tym jednej w Kraju Krasnodarskim), a także energetycznej przeprawy przez Cieśninę Kerczeńską.
Moskwa gorączkowo szuka sposobu na wypełnienie obietnic danych Krymowi w marcu przez prezydenta Władimira Putina. Senat zatwierdził wczoraj przepisy pozwalające utworzyć na Krymie, najpewniej w okolicach Jałty, piątą na terenie Rosji strefę legalnego hazardu. Podobne rozrywki są zakazane na większości obszaru państwa. Dzień wcześniej rząd cofnął zakaz importu z Ukrainy na zajęty półwysep wielu towarów, przede wszystkim żywieniowych.
Tymczasem ministerstwo finansów ostrzegło, że efekty zachodnich sankcji nałożonych na Rosję w wyniku aneksji Krymu i wspierania rebelii w Zagłębiu Donieckim poważnie odbiją się na gospodarce. Wewnętrzny dokument cytowany przez „The Wall Street Journal” mówi o groźbie wpadnięcia w recesję jeszcze w tym roku. „Wprowadzenie sankcji na poszczególne branże gospodarki Rosji może prowadzić do pogorszenia ich warunków finansowych i warunków kredytowania” – czytamy. Potwierdzeniem tej prognozy są wieści z sektora surowcowego. Bloomberg podał wczoraj, że pula zachodnich pożyczek rosyjskich firm z tej branży w ciągu pół roku spadła o 82 proc. To najniższy poziom od kryzysowego 2009 r.
Najnowsze informacje na temat Ukrainy czytaj na Dziennik.pl